Gustafsson, ty szelmo

Wszystkie dzisiejsze strategie kupowania muzyki, psuje swoim tradycjonalizmem norweska Rune Grammofon. Wydają płytę na płycie 12 lutego, wersja cyfrowa pojawia się tydzień później. W ten sposób będę się tłumaczył z wyjątkowo mocno spóźnionej recenzji tria Fire!. Dwie nowe pozycje z katalogu Rune szły sobie pocztą, a ja obmyślałem złośliwy plan poddania wreszcie pracowitego Matsa Gustafssona jakiejś porządnej krytyce. Bo jak to jest tak, że wszystko wychodzi? A potem płyta już przyszła, nadrobiłem i uznałem, że ta chęć utarcia nosa liderowi Fire! (we wszystkich odmianach, jest jeszcze zaskakująco równa w ofercie Fire! Orchestra) to była tylko głupia sugestia. Wynikła najprawdopodobniej z tego, że album Defeat miał porażkę w tytule. Zawartość tego tytułu w żaden sposób nie uzasadnia – i to jedyne, do czego mogę się przyczepić.    

Przede wszystkim Gustafsson, choć w stylu rozpoznawalny – jako saksofonista raczej wielkokalibrowy – za każdym razem ma pomysł na nowy program. Tym razem nieco częściej sięga po flet – trochę jak w składzie The Underflow z Mazurkiem i Grubbsem (ich styczniową premierę też dotąd ignorowałem). Ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie napisał paru dobrych tematów, już saksofonowych. Więcej nawet: w strategicznych momentach, takich jak część druga Each Millimeter of the Toad, poszerza sekcję dętą za sprawą dwóch zaproszonych gości: trębacza Goran Kajfeša i puzonisty/tubisty Mats Äleklint, który zresztą pomagał te partie tria rozszerzonego do pięciu osób aranżować. Jak zwykle usłyszymy z tyłu spontaniczne krzyki, jak zwykle dostaniemy w każdym utworze atrakcyjny groove. Słuchając bardzo przystępnego i mocno otwartego na publiczność Defeat pomyślałem nawet o załodze The Budos Band, dla której skandynawskie trio może być konkurencją. Gdyby kiedyś zdecydowali się jeszcze na jakiś zestaw rockowych coverów, pewnie nawet rozbiliby bank i odbiliby sobie brak dochodów z koncertów (a Gustafsson ma zwykle mocno wypełniony kalendarz) w pandemii.  

Gustafsson jest więc szelmą, ale to nie do końca o nim płyta. Defeat jest kapitalne w hipnotyzującej grze sekcji, której charakter nawet nie ociera się tu o jazz. Tytułowy Defeat – choć w partiach instrumentów dętych najmniej przekonujący – ma inspirowaną etnicznie rytmikę King Crimson z okresu Discipline. Pierwszy na płycie A Random Belt. Rats You Out to afrobeat. Alien (To My Feet) to prawdziwy popis w dziedzinie budowania wciągającego groove’u. Sekcja Johan Berthling/Andreas Werliin – ze wskazaniem na tego drugiego, bo perkusista Fire! zalicza tu znakomity występ – pociągnęłaby do przodu nawet mniej zdolnego muzyka niż Gustafsson.  

A ta wspomniana wcześniej druga pozycja z katalogu Rune? To nowy album Elephant9. Też warto się nim zainteresować i – co ciekawe – sytuacja z triem Ståle Storløkkena jest bliźniaczo podobna, bo to gra sekcji – a szczególnie perkusisty Torsteina Lofthusa – od pierwszych minut ciągnie do przodu całość (produkcja znanego z nagrań Dungen Mattias Glavy też na pewno nie przeszkadza). W tym wypadku jeszcze mniej pospiesznie, trochę jak przesyłka zwykłą pocztą z Oslo.   

FIRE! Defeat, Rune Grammofon 2021, 8/10