Morsowanie w muzyce

W dzisiejszym porannym felietonie w radiowej Dwójce opowiadałem o morsowaniu, o którym wiemy już mniej więcej z miliona źródeł, że to nowy crossfit, że hartuje organizm, studzi emocje, że trzeba się nim chwalić na Instagramie, a nawet że występuje w odmianie górskiej (wyjątkowo niebezpiecznej, jak się okazuje). Wiemy też, że nie wszyscy językoznawcy przyjęli to słowo z entuzjazmem. Może ze względu na istniejącą od lat inną definicję morsowania, o której w felietonie wspomniałem, czyli tę ze słownika pod red. Witolda Doroszewskiego. Według niej morsować to sygnalizować, depeszować alfabetem Morse’a. Jednym słowem – statek morsuje S.O.S., kiedy coś się stanie. I tak dalej. Pomyślałem o tym, jacy instrumentaliści w takim razie najlepiej morsują, wpisując się w tę modę?  

Co za pytanie! Oczywiście, że perkusiści. W końcu kod Morse’a to nic innego jak nowa forma afrykańskich gadających bębnów, czyli przekazywania sobie wiadomości za pomocą rytmicznych sekwencji sygnałów dźwiękowych. Coś takiego na nowej płycie robi Arszyn, czyli Krzysztof Topolski. Pisuję o muzyce tego trójmiejskiego perkusisty – a także improwizatora, twórcy nagrań terenowych itd. – od wielu lat, ale też od dawna czekałem na taką płytę. I kto wie, być może bym się nie doczekał, gdyby nie pandemiczny okres? W zeszłym roku Arszyn publikował sporo – był niezły album tria Synchrotrony, był duet z Rafałem Kołackim, a wreszcie improwizujące trio z Adamem Witkowskim i Tomaszem Gadeckim na płycie Konserwatyzm jutra. Każdą z nich przypominam sobie z przyjemnością, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak opublikowany właśnie solowy album bop.  

Teoretycznie rzecz jest prosta. Większość materii – jeśli wyjąć na chwilę utwór Orchestrion – to perkusista sam na sam ze swoim zestawem, ale dodatkowo odpalający sample i dźwięki syntezatora. Bop to w dużej mierze wychodzenie z twardego podziału i akcentu w samodzielnym wyścigu z metronomem. Synkopowany surfing na siatce rytmu. Sytuacja jak z sali ćwiczeń – bo za ten metronom robi tu po części cała ta elektronika. Liczy się głównie timing, utwory są więc monotonne, a delikatną dramaturgię buduje wchodzenie lub rezygnacja z poszczególnych elementów, czasem zmiana tempa. Owszem, sporo wnoszą partie kilku gości – choćby atrakcyjna linia saksofonu Janusza Topolskiego w Prywatyzacji Kosmosu. A tej dramaturgii udaje się wykrzesać czasem zaskakująco dużo – jak w P + A = L + 2, nagranym z udziałem Jana Galbasa. To dwa fragmenty, które najmocniej zostają w pamięci już po pierwszym przesłuchaniu, ale ja jestem już kilka kolejnych dalej i wciąż mi się nie nudzi. Może dlatego, że w tym natężeniu bębny Arszyna to ciągle instrument subtelny, a perfekcyjna technika i wiedza o awangardzie nie przeszkadzają autorowi tej płyty w budowaniu całości bardzo komunikatywnej i otwartej. Perkusyjnej w każdym aspekcie, ale wystarczająco szeroko zaaranżowanej, żeby nie mówić o tym jako płycie tylko na perkusję.   

Napisałem, że gdyby wyjąć Orchestrion. Bo długo mi przeszkadzał ten umieszczony w środku płyty utwór z tytułowym, archaicznym orkiestronem nagranym 9 lat temu w Stuttgarcie, prezentującym wiązankę walców i marszów. Ale przecież tu znów mamy dogrywane przez autora mechaniczne werble i sposób działania charakterystyczny dla całej tej płyty. I choćby sam nastrój mocno odbiega od reszty, to koncepcyjnie i estetycznie wszystko się tu zgadza. Arszyn morsuje w polirytmii.  

Idealną puentą jest finałowy Honey Bee. Na początku traktowałem go jako swoisty hołd dla zmarłego w zeszłym roku Tony’ego Allena, bo prezentuje figurę rytmiczną w stylu afrobeatowym, graną z kocią zręcznością i delikatnością zastrzeżoną dla najlepszych perkusistów. Ale tak naprawdę ten fenomenalny groove – i mój ulubiony fragment płyty od samego początku – też dałoby się podciągnąć pod perkusyjnego Morse’a. Muszę też zauważyć, że jedno łączy wszystkie odmiany i definicje morsowania: najlepiej wychodzą na morzu lub przynajmniej nad morzem.  

ARSZYN bop, Arszyn Records 2021, 8/10