Artyści, których nie zobaczyłem na żywo w roku 2020

Oczywiście łatwiej wyliczyć tych, których widziałem, przez lata będziemy wspominać rok 2020 jako białą plamę na rynku koncertowym. A może jako początek przemiany tego rynku? Wydaje się, że przez kilka miesięcy nauczyliśmy się więcej na temat wirtualnych występów niż przez wiele lat, odkąd są technologicznie możliwe. Sam uświadomiłem sobie, że to zupełnie inny świat: trudniej o skupienie, a żeby oszołomić widownię nie wystarczą światła rampy, dymy też pewnie robią małe wrażenie. Sprawne odgrywanie swojego repertuaru zupełnie nie wystarczy, za to improwizacja wciąga jak dotąd. Wcale nieźle daje się też odtworzyć intymność – tym próbowali grać już pionierzy covidowych koncertów. Wygrywali artyści, którzy podchodzili do rzeczy nieszablonowo (weźmy choćby festiwale Unsound czy Sacrum Profanum, chociaż sporo sobie obiecuję np. po jutrzejszym występie Matmos). Bilety warto sprzedawać – choćby po to, żeby słuchacz nie zapomniał o koncercie – ale lepiej jednak niedrogie. Podobno warto też ograniczać publiczność – choć teoretycznie medium nas nie ogranicza. Tak twierdzi Laura Marling, która swoje onlajnowe występy… wyprzedawała, dbając o ekonomiczny niedostatek. Artyści niechętnie informują o sukcesach czy porażkach w tej dziedzinie (nie wiem, ile osób kupiło bilety na show Billie Eilish czy Nicka Cave’a – nie wiedziałbym też do końca, jak tu właściwie zmierzyć sukces), choć wiemy, że BTS – gwiazdy z Dalekiego Wschodu – wygarnęli 20 mln dol. jednym występem. Najważniejsze, czego się jednak nauczyłem, to jednak to, żeby doceniać wartość publikowanych przez cały rok na płytach lub w wersji cyfrowej koncertów i sesji na żywo. W ostatnich tygodniach było tego dużo: 

SARATHY KORWAR & UPAJ COLLECTIVE Night Dreamer Direct-to-Disc Sessions, Night Dreamer 2020, 6/10 

Zespół świetnego perkusisty o indyjskich korzeniach zapewne koncertowałby w tym roku po Europie. Bardzo chętnie posłuchałbym choćby scenicznych wersji utworów z płyty More Arriving, ale w tych warunkach nawet zebrać się w studiu z tym wielokulturowym składem musiało być trudno. Na otarcie mamy więc sesję direct-to-disc, czyli zestaw rejestrowany na żywo bez większej obróbki w holenderskim Haarlemie jeszcze rok temu. Wybrane wcześniej utwory plus długie improwizacje grane z dużą swobodą, momentami zaskakujące, choć moim zdaniem nie na poziomie znakomitej koncertówki My East Is Your West. Wyróżnia się So Said Said dedykowane nieżyjącemu już, wybitnemu intelektualiście, który zajmował się studiami postkolonialnymi (ale też muzyką) Edwardowi Saidowi. 

BOMBINO Live in Amsterdam, Partisan 2020, 7/10

Omara Moctar stworzył wirtuozowski styl na bazie pustynnego bluesa. Nie ma już prawie tak rozumianej wirtuozerii w świecie zachodniej muzyki gitarowej – to granie pełne energii, odnoszące się do Hendrixa czy Claptona, ale też do muzyki jamajskiej, mocno synkopowane. I jedna z bardziej błyskotliwych karier robionych w ostatnich latach przez afrykańskich muzyków w światowym obiegu. Ochłonąłem już dawno z pierwszego entuzjazmu w stosunku do gitarowej muzyki afrykańskiego regionu Sahel, ale ten materiał robi spore wrażenie – same utwory bywają schematyczne, ale styl Moctara wciąż jest rozpoznawalny i świeży.  

MATTHEW TAVARES & LELAND WHITTY January 12th, Mr Bongo 2020, 8/10

Autorzy jednej z moich ulubionych płyt roku (teraz to już coraz łatwiej głośno mówić), czyli duet Matthew Tavares & Leland Whitty – muzycy BadBadNotGood – opublikowali właśnie koncert ze stycznia 2020 r., zagrany w Toronto w tym samym składzie, który nagrał album Visions. Gra tu więc sekcja rytmiczna Julian Anderson-Bowes (bas) i Matt Chalmers (perkusja), a całość ma dużo ważnych dla mnie zalet koncertu słuchanego z puszki. Słychać luźną, klubową atmosferę, bezpośredniość muzyki i intymność doświadczenia. Znakomity dzień ma Whitty, zaczynający wieczór od brawurowych partii w 10.000 Roses. Jest to wreszcie występ improwizowany – prolog tego, jak wyglądać miała odwołana rzecz jasna trasa promocyjna tegorocznej płyty. Program January 12th nie jest wolny od błędów, ale to tylko działa na korzyść – ważne są emocje, dobrej jakości rejestracja i kapitalny flow instrumentalistów, którzy od jazzu przechodzą płynnie w psychodeliczny, trudny do sklasyfikowania trip.   

ARTHUR RUSSELL Sketches For World Of Echo: June 25 1984 Live At EI, Audika 2020, 8/10 

Tego artysty nie mogłem zobaczyć w dwójnasób – nie dość, że rynek koncertowy nie działał, to jeszcze Arthur Russell od 28 lat nie żyje. W praktyce nie mogłem go nigdy zobaczyć. W tym archiwalnym materiale (kolejnym wydobywanym ostatnio spod ziemi) Audika prezentuje nagranie na żywo z 1984 r., zarejestrowane w siedzibie Experimental Intermedia Foundation prowadzonej w nowojorskim Soho przez Philla Niblocka. Russell pracuje nad programem wiolonczelowej płyty World of Echo, przetwarzając swój XVIII-wieczny instrument przez proste efekty charakterystyczne dla sceny punkowej czy noise’owej i dośpiewując linijki tekstu. Przez pierwszą minutę Changing Forest będziecie być może, jak ja, skonsternowani surowością tej formuły, ale być może, jak ja, kolejne 50 minut spędzicie w innym świecie. Bo chwyta to za gardło i porusza nie wiadomo kiedy. Każe też porównywać pomysły Russella z innymi samotnymi nagraniami na przetwarzanych wiolonczelach, którymi obrodziło w tym roku. Ta siermiężna brzmieniowo i źle nagrana płyta jest, gdy się bliżej przyjrzeć, pięknym dokumentem jednej z ostatnich form, jakie dla swojej muzyki znalazł Russell. Dłużej się z tego w każdym razie wychodzi (Sunlit Water) niż się wchodziło i aż by się człowiek chciał tam przenieść, choćby po to, żeby te rzadziuchne brawa publiczności przybliżyć choć trochę do realnej wartości oklaskiwanego materiału.