A gdyby tak badanie wiarografem?
Nie wiem, czy z tego nowego, wyprodukowanego przez Ridleya Scotta serialu Wychowane przez wilki (HBO) będzie coś dużego, fabularnie momentami trochę to utyka, ale jest w nim parę bardzo pociągających elementów. Jeden z nich to wizja świata prącego do zagłady, bo ostatecznie spolaryzowanego i podzielonego na dwa obozy: futuro-ateisto-lewacy oraz techno-konserwo-fundamentaliści religijni wyrzynają się w bratobójczej walce. A ponieważ wiarę lub jej brak można udawać – na czym tutaj będzie się pewnie zasadzać w znacznej mierze intryga – przydałby się jak nic wiarograf. Czyli urządzenie, które moim zdaniem już dawno ktoś by opatentował (nazwy proszę sobie używać, nie zarejestrowałem), gdyby nie fakt, że i jedni, i drudzy baliby się poddać próbie, żeby się nie rozczarować w kwestii własnej wiary lub niewiary.
Niestety, niewiele mam dziś do powiedzenia w sprawie festiwalu w Opolu – za to polecam uwadze czytelników Polifonii wyniki Międzynarodowego Czytania, akcji, którą prowadzimy wspólnie z Teatrem Studio. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy współczesny świat da się opowiedzieć muzyką i serialami, też znajdzie w tych 20 książkach niejedno potwierdzenie. A resztę weekendu spędziłem m.in. słuchając opisanych niżej płyt.
W kwestii wiary – wierzę Australijczykom z grupy Tangents (nieco więcej o zespole było w innym wpisie) i jak dotąd się na nich nie zawiodłem. To rodzaj współczesnego fusion – trochę post-rocka, jeszcze więcej minimalizmu, coraz wyraźniejsza dominacja brzmień elektronicznych, ale wciąż po parasolem grania z kręgu szeroko rozumianego nu jazzu. A wiolonczela, wibrafon i zestaw perkusyjny pozwalają plastycznie opisać akustyczną przestrzeń. I po raz kolejny nie jest to jakaś wielka rzecz otwierająca nowe perspektywy w muzyce, ale mam do tej formacji (niesłabnącą) słabość. Timeslips to ich kolejna płyta na wysokim poziomie, ale bez wielkich zaskoczeń.
Potężnym zaskoczeniem jest są za to dwa albumy perkusisty Swans (między innymi, zasadniczo to multiinstrumentalisty w wielu formacjach) Thora Harrisa, tego od image’u hair-metalowca. Choć na jednej z okładek swojego projektu Thor & Friends wyglądał ostatnio bardziej jak Andrzej Sikorowski, a z samą muzyką, którą nagrywał poza Swans, bywało różnie. Przedsięwzięcie współtworzą Sarah „Goat” Gautier i Peggy Ghorbani, grające głównie na wibrafonie i marimbie, a jeśli weźmiemy pod uwagę słabość Harrisa do tych instrumentów, sporo się dowiemy o charakterystyce brzmieniowej płyt zatytułowanych po prostu 3 i 4.
Ale nie jest to wszystko takie proste: na obu płytach skład uzupełniają różni zapraszani przez trio goście. Wokaliści (od Michaela Giry, po Jarboe i znakomitą Stine Janvin Motland), ale nie tylko. Heather Trost grała na skrzypcach, Jeremy Barnes (również A Hawk And A Hacksaw) na organach, John Congleton na gitarze, Andrea Belfi – na bardzo charakterystycznej, znanej z utworów Moondoga trimbie. Na drugiej płycie pojawili się (no dobra, znów jako wokaliści) Mimi Parker i Alan Sparhawk z Low oraz Bill Callahan. Momentami robi się więc z tego pokaźnych rozmiarów orkiestra.
Dwie płyty dużo jednak różni brzmieniowo – mocniej podporządkowana brzmieniom wibrafonu i marimby, a nawet ogólnie instrumentom perkusyjnym, jest „czwórka”. „Trójka” ma klimat bardziej medytacyjny. Utwór Tucson z Girą łatwo sobie wyobrazić jako ciekawe przełamanie konwencji Swans. Z kolei Falling, nagrane z udziałem Jarboe, to oniryczna suita, jakaś psychodeliczna forma podręcznikowego utworu minimal music. Stine and Her Animals z udziałem wspomnianej Motland prowadzi nas już w stronę nieco bardziej rozbujanej rytmicznie płyty 4.
Przyznam, że ta zwróciła moją uwagę jako pierwsza. Po okładce oczekujecie kabaretu, a rzecz okazuje się propozycją mającą zadziorność i dziwaczność, momentami taką z okolic Toma Waitsa w latach 80., ale jednak ostatecznie poważną, pełną dramaturgii i Reichowskiej matematyki (jedno i drugie splata się wspaniale w Off Her Meds). A chwilami wykorzystującą siłę uderzeniową małej orkiestry, bo jeśli wziąć pod uwagę wszystkie instrumenty smyczkowe, uzupełnione o piłę, to można wykrzesać z tego duży dźwięk. Gdzieś za tą emocją, z jaką to jest kreślone, czai się poczucie humoru. Thor wylicza przy swoim nazwisku just brut strength jako jeden z instrumentów. Na „trójce” na liście płac pojawia się Daryl, który jednak did not do shit, not one goddam thing. Nie tylko kreatywnie te sesje – nagrane jeszcze w roku 2019, więc przed pandemią – wyszły, ale też wygląda na to, że były miłym wydarzeniem towarzyskim. Warto porównać z ciekawym trzypłytowym wydawnictwem Matmos, tworzonym już korespondencyjnie.
Ciekawym momentem płyty tria Harrisa jest utwór Dies In Paris z udziałem Billa Callahana – bardzo zgrabny fragment płyty 4, tyle że szukacie tam tego Callahana i… macie trudności ze znalezieniem. No dobra, nie lubię tej drugiej osoby liczby mnogiej – ja w każdym razie je mam. Głos jest, ale bardziej próbka niż partia wokalna. Za to tego samego dnia Callahan wydał nowy album Golden Record. I to jest, muszę przyznać, bardzo miły fakt – choć żadna niespodzianka, bo prawie cały album był dostępny od tygodnia w streamingu – autor ujawniał kolejne piosenki tydzień po tygodniu i brakowało bodaj tylko finałowego As I Wander. Dodatkowo jeszcze rzecz zawiera nowe wersje znanych już utworów (Let’s Move to the Country) i niedokończonych kompozycji, które Amerykanin trzymał dotąd w szufladach. Część z nich ma wciąż urok szkiców, część to drobiazgi, miniatury. Trudno więc uznać to za jakiś przełom.
Callahan to jeden z moich ulubionych głosów w muzyce – i jeden z tych, które rozpoznaje się natychmiast. Trzeba jednak przyznać, że w tym bardzo leniwym i jeszcze bardziej wyciszonym zestawie – mocno bluesowym jak na niego – momentami trochę mamrocze, schodząc prawie do szeptu. Ale jest też jednym z nielicznych, dla których zawsze warto przerwać rozmowę, by uchwycić, co śpiewa. Jak w Ry Cooder, gdzie opowiada o swojej fascynacji tytułowym muzykiem: He freed Cuba with a Buena Vista / Him and them, and it turned me on to old Kim Sinh – lirycznie trochę Mark Kozelek, ale w tym wydaniu jednak bardziej zdawkowy i lekko ironiczny, ze specyficznym, niepodrabialnym poczuciem humoru Callahana. W Protest Song wkurza go jakiś wokalista śpiewający protest songi w telewizji: I protest his protest song / I’d vote for Satan / If he said it was wrong.
Wiara u Callahana. To już temat na pracę magisterską. Jeśli ktoś pamięta utwór Faith/Void z jego najlepszej autorskiej płyty (a trudno zapomnieć), z łatwością przypomni sobie frazę It’s time to put God away. No więc to jest kawałek, który scenarzyści serialu Wychowane przez wilki powinni wrzucić na swoją playlistę. I wiarograf by się przydał.
TANGENTS Timeslips, Temporary Residence 2020, 7/10
THOR & FRIENDS 3, Joyful Noise 2020, 7-8/10
THOR & FRIENDS 4, Joyful Noise 2020, 8/10
BILL CALLAHAN Gold Record, Drag City 2020, 7-8/10
Komentarze
Bill Callahan, po wystepie u nas (Göteborg) jeszcze nim covid-19 zawladnal kula ziemska obiecal solennie ponownie przyjechac z paroma koncertami. Ale to juz nie „Dies Paris” raczej a „dies irae, dies illa”.
I po roku od wielkiego sukcesu „Shepherd In A Sheepskin” (Drag City) kolejny album
„Gold Record” ( pozlacane czcionki tytulu i wykonawcy…zobaczymy.) Callahan pracowity jak malo kto: „Otworzyly sie bramy i od ostatniej plyty – poprzedzajacej „Pasterza” /przypis moj/ – stalem sie bardzo produktywny i sadze, ze cos bedzie z tego predzej czy pozniej” ( z Mojo, 12.2020) I tak mamy „Gold Record” a jak mowil tez autor „Jak dobrze jest, ze moge znowu pisac”.
Zasadnicza roznica pomiedzy tymi albumami jest to, ze Bill Callaghan mniej zajmuje sie soba i swoimi zmaganiami egzystencjalnymi. Pojawiajs sie juz inni ludzie i inni narratorzy anizeli „ja”. Sa to reprezentanci „American soul”, protagonisci tekstow Callaghana.
Ci, ktorzy czytali opowiadania Johna Cheevera czy tez Raymonda Carvera latwo odnajduja inspiracje artysty. Czy na obwolucie plyty samotne auto to nie jak limo weselne, w ktorym
kierowca zabawia mloda pare? („Pigeons”), a „panstwo Macenzies”, ktorzy chca adoptowac doroslego mezczyzne po stracie swego syna? Wiele tu charakterow. O sobie
Bill Callaghan malo mowi. Chyba jest szczesliwy. Nowa wersja ”Let’s Move To The Country” z lat 90 albumu ” Knock Knock.” i takie slowa: ”Let’s start a family. Let’s have a baby”.
BIll Callaghan jest szczesliwy. A to jest najwazniejsze. Osobiscie powracam czesto i nuce
jego „Too Many Birds” ( z poprzedniego albumu)
One last black bird without a place to land
One last black bird without a place to be
Turns around in hopes to find
The place it last knew rest
————-
Let’s Move To The Country („Gold Record”, DragCity)
https://www.youtube.com/watch?v=yyLUcU8pMyE&ab_channel=BillCallahan-T
Thor & Friends, zwłaszcza „4”, podoba mi się bardziej niż ostatni album Swans („Leaving Meaning”). Zresztą również album Human Impact podoba mi się bardziej niż ostatni album Swans. Ciekawy efekt zmiany składu przez Girę.