Rola dla Australijczyka

Pojawia się i znika. W geografii tak się zachowuje rzeka epizodyczna, która płynie (lub nie płynie) w Australii. Tyle jeszcze pamiętam z geografii. W muzyce takim fenomenem są wykonawcy, których się już niby poznało, a później znikają i nie wiadomo, co się wokół nich dzieje. Szczególnie jeśli pochodzą z Australii. Tak było z Triosk – zespołem z Sydney, który mogą pamiętać pilni słuchacze muzyki z początku wieku. Nagrał świetną płytę 1+3+1 z Janem Jelinkiem, a później już samodzielnie opublikował dwie kolejne, też nie najgorsze, choć już mniej zaskakujące: trochę nu jazz, trochę postminimalizm, niby blisko The Necks, ale jednak ze zdecydowanie mniejszą dozą improwizacji. Było z tych płyt sporo fajnych nagrań do radia, korzystałem, pojawiła się jeszcze math-rockowea formacja Pivot z tymi samymi muzykami, dobry album solowy pianisty Adriana Klumpesa, po czym zniknęli mi z radaru i – głupio to mówić – nawet zapomniałem, za czym miałbym tęsknić. I teraz to sobie przypominam.

W zeszłym roku z Klumpesem poznał mnie na nowo Bandcamp. Nie wiedziałem nawet, że to on, ale grupa Tangents, na którą przez przypadek trafiłem, pochodziła z Australii i grała w sumie nawet podobnie. Dopiero w tym roku, przy okazji sygnalizowanego na Polifonii singla, dowiedziałem się, że Tangents to Klumpes. Niby w zupełnie innym składzie, ale w jakiś sposób podobnym. Klumpes poszerza instrumentarium o marimbę i wibrafon. Jest sekcja – perkusja, ale wiolonczela zamiast kontrabasu – jest też człowiek od komputerów i brzmień elektronicznych, wypisz-wymaluj jak Jelinek, choć gra trochę bardziej impresyjnie i jednak trochę banalniej. No i gitarzysta. Można prawie wyczuć, że będzie to szło bardziej w kierunku post-rocka niż jazzu. I rzeczywiście tak jest – ścieżka prowadzi tak ustawioną grupę wprost w okolice Tortoise, ale tego z okolic TNT, które za chwilę miało wpaść w dwa kolejne wiraże. Swoją drogą – ileż tych kombinacji i różnych składów, a zostajemy przy literze „T”.

Z jednej strony źle, bo jednak blisko tego, co było. Z drugiej – dobrze, bo i konwencja zacna, i działania Tangents wydają się raczej kontynuacją niż odtworzeniem (to już takie Tortoise bez oczywistych cytatów z Reicha). Z elementami stylu Can (w grze Evana Dorriana słychać fascynację Jakim Liebezeitem – posłuchajcie choćby Gone to Ground, warto też breaków w Lake George), z nawiązaniami do dubu, z psychodelicznym zapamiętaniem i z wrażliwością na brzmienie rzecz jest naprawdę godną rozrywką. I choć to muzyka instrumentalna, aż krzyczy o wyjście z trybu backgroundowego słuchania. Choć więc graniczy z wieloma tapeciarskimi konwencjami, to sama nie jest tapetą. W szczegółach, np. w fantastycznym, pełnym smaku i zręczności operowaniem delikatnymi pętlami, tkwi coś pociągającego. Nieźle wypada wiolonczelista Peter Hollo (wcześniej członek FourPlay String Quartet), w Swells Under Tito zabawnie – choć sam mógłby pewnie nie zrozumieć dowcipu – wchodzący w dobrze w Polsce rozpoznane rejony zamaszystego grania Bożeny Janerki. W sumie cały zestaw sprawia, że znów na jakiś czas obejmę kolejną australijską formację w trybie aktywnego śledzenia, czekając na powiadomienia na temat tego, że zjedli śniadanie.

TANGENTS New Bodies, Temporary Residence 2018, 7/10