Żywcem nas nie wezmą

Czytelnicy tego bloga wiedzą, że dość krytycznie obchodziłem się tutaj z imprezą o nazwie Męskie Granie i sponsorującej ją marką Żywiec. Ale muszę powiedzieć, że ostatnie wydarzenia każą mi na sprawę spojrzeć inaczej. Nie chodzi tylko o demonstrację flagi z tęczą na finale Męskiego Grania 2020, bo coś takiego w tym miejscu powinni zrobić porządni ludzie (męski gest w dobrym tego słowa znaczeniu). Nie chodzi tylko o to, że Podsiadło powiedział do Kingi Dudy to, co powiedział (bo wiem, że nie wszystkim się podoba to, co Podsiadło śpiewa, ale nawet oni powinni zauważyć wybitny zmysł tego artysty do odnajdywania ładnych – i chwytliwych – pomysłów na takie sytuacje). Chodzi o to, jak zareagował tak zwany rynek, czyli o groźby bojkotów konsumenckich ze strony ludzi, których ten solidarnościowy gest na scenie zdenerwował tak bardzo, że chcą się teraz odciąć od ulubionej marki i więcej po nią nie sięgać. Dlaczego tak bardzo mi się to podoba? Dlatego mianowicie, że są ludzie, którzy ze względu na łatwość, z jaką poddają się nastrojom nienawiści rasowej, płciowej i jakiejkolwiek innej oraz niski próg wyzwalania agresji w ogóle nie powinni sięgać po alkohol, albo przynajmniej go ograniczyć. A rezygnacja z popularnej marki piwa może się do tego przyczynić. Poza tym która porządna marka nie chciałaby móc o sobie powiedzieć, że jest wolna od faszystów? 

Pod jednym względem nic się na Polifonii nie zmienia. Jak zwykle po kliknięciu na dalej mam do zaoferowania kilka zdań o muzyce. Tym razem o Idrisie Ackamoor i jego grupie The Pyramids, którzy już od piątku byli tu wywoływani w komentarzach. 

Ile z dziś wydawanych płyt z afro-jazzem ma siłę klasyków? Niewiele. Który z powrotów po latach przynosi niezmiennie bardzo udane wydawnictwa? Właśnie Ackamoor. Zarówno We All Be Africans, jak i An Angel Fell okazały się płytami z idealnym balansem starego stylu i nowej witalności, a Idris Ackamoor, przez lata mało aktywny chicagowski saksofonista (choć właściwie multiinstrumentalista, czas oderwania od działalności wydawniczej wykorzystał na podróże po Afryce i odkrywanie dziedzictwa swoich przodków oraz pracę społeczną) okazał się pewniakiem, głównie dzięki temu, że w prostym ruchu odnowił swoją grupę The Pyramids, znaną jeszcze z lat 70. Nie w pełnym składzie, ale współbrzmienie saksofonów, skrzypiec, fletu z chóralnymi wokalami na lekko funkujących groove’ach sekcji przywraca atmosferę tamtych czasów. Nie ma w tej nowej inkarnacji The Pyramids miejsca na tak intensywne fragmenty jak kapitalny Mogho Naba sprzed lat (wtedy brzmieli trochę jak afroamerykański odpowiednik Magmy), ale są tematy i sporo wykonawczego luzu. Ten ostatni manifestuje się choćby w znakomitym When Will I See You Again?, gdzie pod koniec drugiej minuty pojawia się cytat z bridge’a Get Lucky Daft Punk. Jasny, ale dyskretny – jak małe mrugnięcie okiem.

Ale cały utwór When Will I See You Again? to rzecz o przyjaciołach, którzy odeszli. Podobnie jak pojawiający się na albumie chwilę później Theme for Cecil – hołd dla wyjątkowo ważnego w karierze Ackamoora muzyka, jakim był Cecil Taylor. Instrumentalny Dogon Mysteries w dublowanej saksofonem partii gitary próbuje pogodzić kilka tradycji afrykańskiego grania, wydaje się rozciągnięty między stylami muzycznymi Mali, Etopii i Nigerii, a tytuł inspirowany jest rzecz jasna tajemnicami otaczającymi jeden z zamieszkujących na terytorium Mali ludów. Ale album kupiłem w przedsprzedaży po przesłuchaniu świetnego utworu tytułowego. Współbrzmienie funku i afro-jazzu, które pojawia się pod koniec szóstej minuty to dla mnie jeden z takich momentów w przeładowanym premierami kalendarzu, które jeszcze wzruszają. W końcówce wydaje się, że grają połączone siły składów Gila Scotta-Herona i Sun Ra. Trochę twardego aktywizmu społecznego, trochę romantycznego mitu o kosmicznej utopii – dokładnie tego nam dziś trzeba.     

IDRIS ACKAMOOR & THE PYRAMIDS Shaman!, Strut 2020, 8/10

Fot. za profilem Music News Facts Poland na Twitterze.