Człowiek, który nie lubił fado

Znam człowieka, który nie znosił fado. Uważał je za coś bliskiego emocjonalnej pornografii. Nawet podczas wizyty w Lizbonie, mimo że nocował w samym środku Alfamy, zwracał uwagę na to, by jego kontakty z muzyką ograniczyły się do słuchania afrykańskich imigrantów przy Miradouro Sta Luzia i parokrotnych odwiedzin w sklepie płytowym Flur ze świetną ofertą elektroniki i impro. Nie to, żeby nie zauważał zjawiska – osobiście widziałem nawet jego zdjęcie przy graffiti z podobizną słynnej Amálii Rodrigues. Ale żadnych wizyt w nocnych klubach, gdzie grają fado – nie chodziło tylko o rodzaj śpiewu, tylko strach przed cepeliadą oferty dla turystów, którą ten gatunek ze sobą niesie. Znalazłem w końcu coś, co mogłoby mu się spodobać.

Duet Lina_Raül Refree wykonuje – to fakt – bardzo współczesną wersję fado, idącą pod prąd standardów brzmieniowych w tej dziedzinie. Nie próbuje więc nabrać kolegi, przeciwnie – oferuję najnowocześniejsze, co w fabryce mieli. I nie do końca ortodoksyjne, biorąc pod uwagę, że wprawdzie wokalistka Lina – znana z interpretacji klasyków Amalii, a nawet z wcielania się w nią samą na scenie – w tej konwencji czuje się jak ryba w wodzie, to już jej partner, producent Raül Refree – trochę jednak mniej tu pasuje. Związany z elektroniczną sceną Barcelony, miał na koncie, owszem, odświeżanie gatunku – ale bardziej flamenco, na znakomitej debiutanckiej płycie Rosalíi Los Ángeles. Talent producencki Raüla Fernandeza Miró docenił również Lee Ranaldo. Katalończyk współpracował też z Richardem Youngsem. Tu spogląda na tradycyjny repertuar portugalskiego gatunku.

Kupili mnie oboje Cuidei que tinha morrido z dziarskim, ale minimalistycznym akompaniamentem piana Rhodesa, a później równie oszczędnym Sta Luzia – które mojemu znajomemu mogłoby nawet pewnie przynieść jakieś skojarzenia turystyczne (nieuważnych odsyłam do pierwszego akapitu). A wreszcie delikatnym Destino, zbudowanym wokół jednostajnego, niepokojącego drżenia oscylatora, no i połączeniem fortepianu i lekko rozstrojonego syntezatora w Gaivota, którego w innej aranżacji sam mógłbym nie strawić – a tu się pojawia jakaś elektroniczna blue note. W tym wypadku pomogła zresztą konfrontacja utworu z klasyczną wersją Amalii Rodrigues, które to zderzenie zafundował mi w audycji Nokturn nieoceniony kolega i redaktor JH. Refree potrafi zaprząc syntezatory (trudno uwierzyć, jak wiele się ich tu pojawia, z Jupiterem 8, Pro One i Minimoogiem na czele) do stylistyki jednak dość kruchej, nie rozsadzając jej po drodze – miłośnikom fado się to zapewne również spodoba.

W drugiej części album, jak to się mówi, wytraca impet. Ale tego pierwotnego starcza na całkiem długo – wystarczająco, by się przekonać, że nie wszystko, co zaczyna się na „f”, musi od razu (jak uważa ten człowiek, którego znam) pachnieć naftalinową ofertą dla turystów. Muszę więc potwierdzić – czuję się przekonany. Zadziałało. Pozwoliło ostatecznie przełamać zahamowania u osoby otwartej na przeróżne gatunki, ale z poważną dozą uprzedzeń wobec tego. Znam tak dobrze ten przypadek i piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo ten tytułowy człowiek to ja.

LINA_RAUL REFREE Lina_Raül Refree, Glitterbeat 2020, 7-8/10