Pimpon, Parker & der Club of Gore

Najlepsza w tym roku polska płyta z okolic jazzu (jak dotąd) i najlepsza w tym roku (jak dotąd) płyta jazzu zagranicznego dalekie są od czystych konwencji. Trzeci dzisiejszy album to z kolei czysta konwencja (choć bardzo szczególna) – ale właśnie dlatego jego autorzy mogą się okazać tak bardzo atrakcyjni. Pimpono Ensemble, Jeff Parker i Bohren & der Club of Gore. Teraz już można powiedzieć, że rok na dobre się zaczął i w tygodniu jest więcej godnych uwagi płyt, niż zdążycie przesłuchać.   

Znani muzycy mają swoje working bandy. Ten jest wyraźnie hardworking bandem. Bo trzeba ciężko pracować, żeby robić wrażenie takiego luzu, jakie wychodzi Pimpono Ensemble, grupie Szymona „Pimpona” Gąsiorka. A jednocześnie powagi i koncentrancji. Czym jest ta płyta – kompletnie nieoglądająca się na stylistyczne konwenanse – najłatwiej dowiedzieć się w miejscu, gdy Tęsknota do światopoglądu, utwór oparty na ciężkich klasterach dźwięku, z których stopniowo wyłaniają się jakieś niewyraźne figury harmoniczne, przechodzi w Ndfvrgnt, z czytelną budową, tematem i groove’em perkusyjnym. Tu może się zdarzyć wszystko, choć nie jest to muzyka lekka ani łatwa. It’s Not About Fun, jak głosi tytuł innego z utworów, jednego zresztą z bardziej chwytliwych. Albo przynajmniej nie tylko. 

Na pierwszym albumie PE mieliśmy świeżość i ekspresję. Tutaj ta druga pozostaje. Mocna, podana w sowizdrzalskim sosie, połączona z dużą skalą dynamiczną, brawurowymi gestami rodem z muzyki współczesnej (w powyższym przykładzie – trochę z Kilara). I znowu pojawiają się okazjonalnie wokale (choćby właśnie w It’s Not About Fun). Poważnie się robi, skoro zespół polskiego perkusisty, studenta kopenhaskiego Rytmisk Musikkonservatorium, potrzebuje nagle dyrygentki – jak w Tęsknocie…, gdzie gościnnie pojawia się w tej roli Greta Eacott. Gąsiorek daje tu nura na półkę Kamila Piotrowicza, zarazem na całej płycie nie tracąc kontaktu z dotychczasową stylistyką swojego zespołu i bardziej popularnymi nurtami – bo regularnie wracają tu również wpływy metalowe. Choć w porównaniu z poprzednim składem Pimpono brakuje mi na pokładzie… gitarzysty. Jest za to znakomity tubista Rasmus Svalve. Nie spodziewałem się, że kiedyś będę mówił o tubie jako gwarancji nowoczesnego brzmienia, ale tak jest w tym wypadku.

W niemal każdym utworze melodyjne tematy wchodzą tu w starcie z jakimś dzikim, nieokiełznanym żywiołem. W Conservation of Momentum mamy noise’owe interludium, we wspaniałym Fear Is The Only Negative Phenomenon frenetyczne solo perkusji połączone z szalejącymi przesterami nakłada się na posępny temat instrumentów dętych, jak gdyby dwa zespoły grały swoje. Chce mi się do tego wracać. I wiem, co znaczy taka ocena – jeśli wszystko dobrze się ułoży, to z formacją Gąsiorka spotkamy się ponownie pod koniec roku przy okazji miesięcznych czy rocznych podsumowań. 

PIMPONO ENSEMBLE Survival Kit, Love & Beauty Music 2020, 8/10

W przypadku Jeffa Parkera jesteśmy w tym samym miejscu na osi muzycznego eklektyzmu, za to w o wiele lżejszych rejonach, gdy chodzi o poziom dostępności. Właściwie wystarczy podejść do tej muzyki od strony hip-hopu, by odnaleźć się bez przewodnika. Kapitalny gitarzysta (a właściwie „antygitarzysta” – odsyłam do wywiadu z radiowej Dwójki) znany m.in. z Tortoise czy Isotope 217 doskonale odnajduje się w podsłuchiwaniu tego, co mogą mu podpowiedzieć młodsi. Partie basu w kluczowym, tytułowym Suite for Max Brown, a właściwie cała praca sekcji rytmicznej tu i paru innych momentach, przypominają finezyjne pochody Thundercata. Do tego ostatniego Parker ma bliżej, odkąd przeniósł się z Chicago do Kalifornii.  

Mamy tu więc mieszankę jazzu, nawet w klasycznie swingującej postaci, oraz hip-hopu i abstrakcyjnego funku. Ale wbrew temu, co Parker opowiada o nowej roli gitary, znajdziemy też na tej płycie – na pewno nie gorszej, a może i lepszej od The New Breed sprzed sześciu lat – sporo bardzo klasycznego kunsztu jazzowej gitary. Słychać go w standardach – After the Rain Coltrane’a, a w mniejszym stopniu w utworze Gnarciss z repertuaru Joe Hendersona (oryginalnie Black Narcissus), choć ten jest już takim post-bopem w wersji, jaką mógłby stworzyć J Dilla. I w obu tych utworach Parker pojawia się wraz z przyjaciółmi (w drugim m.in. Rob Mazurek), ale dużą część programu Suite for Max Brown (tytułowa Max Brown to po prostu matka artysty) napisał przy samplerze czy syntezatorach (m.in. Korg MS20) niczym rapowy beatmaker. Tak jest już w otwierającym album Build a Nest z udziałem wokalnym Ruby Parker – wszystko poza linią wokalu zrobił sam. Wirtuozowski, instrumentalny Go Away to trio z Makayą McCravenem i Paulem Bryanem. Wszystko tu Parkerowi wychodzi – i działania kolektywne, i solowe. Nie wyobrażam sobie, by jego sympatycy nie pokochali tej płyty. I trudno mi sobie wyobrazić, bym mógł do niej nie wracać.    

JEFF PARKER Suite for Max Brown, International Anthem 2020, 8-9/10

A jeśli komuś czegoś tu jeszcze może brakować, to pewnie jakiegoś rodzaju easy listening. I to właśnie – w specyficznej, mrocznej odmianie – może uzupełnić niemiecka grupa Bohren & der Club of Gore. Powolni jak jazzowy odpowiednik Earth, budujący nastrój jak knajpiany, bardziej konwencjonalny odpowiednik The Necks i wreszcie brzmiący jak „kościelne” projekty Jana Garbarka (ten saksofon Christopha Clösera w charakterystycznych pogłosach), tyle że operujący po ciemniejszej, a już na pewno mroczniejszej stronie mocy. Z filmowym klimatem – w Tief gesunken łatwo sobie wyobrazić, że grają Summertime na przyjęciu dla wampirów, w Verwirrung am Strand – że dogrywają muzykę do niemego odcinka Miasteczka Twin Peaks

Nie byłem nigdy wielkim fanem Bohren…, ale mam wrażenie, że przynajmniej rozumiem, za co można ich kochać. I przyznaję, że im było później, z tym większą niechęcią wyłączałem Patchouli Blues. Dlatego może ten weekend z trzema płytami potrwał aż do wtorku rano.  

BOHREN & DER CLUB OF GORE Patchouli Blues, Ipecac 2020, 7/10