Oglądanie filmu dla muzyki

Aktualna płyta roku 2020 ma 13 minut i jest ścieżką dźwiękową do filmu. No ale rok jeszcze bardzo świeży. Za chwilę napiszę o tym, kto tę płytę nagrał, ale wcześniej parę słów o nominacjach do tegorocznych Oscarów. Nie żebym był jakimś obsesjonatem tych nagród, lecz w kategorii filmowej może w tym roku dojść do pewnego przełomu. O ile oczywiście Akademia Filmowa pójdzie za Złotymi Globami i przyzna nagrodę Hildur Guðnadóttir za muzykę do Jokera.

Tegorocznych nominowanych w kategorii Najlepsza muzyka oryginalna znamy od wczoraj:

Joker – Hildur Guðnadóttir
Małe kobietki – Alexandre Desplat
Historia małżeńska – Randy Newman
1917 – Thomas Newman
Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie – John Williams

Świetna jest ta muzyka Thomasa Newmana, który z czternastoma nominacjami do Oscarów na koncie ma pewnie duże szanse na statuetkę (podpowiadałby to rachunek prawdopodobieństwa, skoro przy tylu nominacjach nagrody dotąd nie dostał). Wiem jednak, że ważna nagroda dla Guðnadóttir wieńczyłaby pewien długi etap pracy Islandki – najpierw u boku Jóhanna Jóhannssona, a dziś solo – nad wprowadzaniem do filmu współczesnej islandzkiej estetyki dronowej. I byłaby czymś ze wszech miar sprawiedliwym – szczególnie za rok, w którym wiolonczelistka i kompozytorka z Islandii miała też na koncie opisywany tu parokrotnie wybitny soundtrack serialowy (Czarnobyl). Nie wyobrażam sobie, by trofeum miał zgarnąć John Williams (nawet w kategoriach świata Gwiezdnych wojen była w tym roku lepsza ścieżka dźwiękowa – Mandalorianin Lukasa Göranssona). Bardzo lubię Desplata, ale tym razem aż tak nie zasłużył, z kolei Historię małżeńską uznaję za jeden z filmów roku, ale z muzyki niewiele mi zostało w głowie. Joker pod każdym względem nie tylko wyprzedza, ale rozjeżdża znaną mi konkurencję.

Największym nieobecnym oscarowego plebiscytu jest rzecz jasna Daniel Lopatin, który pod koniec roku wydał (album był z kolei jednym z wielkich nieobecnych plebiscytów na płyty roku) muzykę do Uncut Gems. Czyli kolejny swój soundtrack do filmu braci Safdiech. Już Good Time muzycznie było znakomite, a nowa ścieżka, w wersji płytowej ponad 50 minut muzyki, nie bez przyczyny podpisana została nazwiskiem artysty, a nie pseudonimem Oneohtrix Point Never. Nowojorczyk nagrał bowiem syntezatorową muzykę, która wpisuje się w najlepsze tradycje tejże – koresponduje zarówno z ilustracyjnymi utworami Vangelisa, jak i z pionierskimi próbami Wendy Carlos, o której życiu i twórczości obszerniej pisałem w listopadzie. Wprawdzie nie sięga po klasyczny repertuar w elektronicznych opracowaniach, ale delikatność Wendy Carlos, finezję, spojrzenie na kompozycję w całej skali możliwości brzmieniowych, jest u niego fascynujące.

Kategoria piosenkowa tegorocznych Oscarów niewiele w tym roku pokazuje – może poza tym, że górują serie dziecięce (Toy Story, Kraina lodu), no i estetyka gospel. Stand Up z filmu Harriet śpiewane przez nieźle prezentującą się Cynthię Erivo oraz I’m Standing With You Chrissy Metz nawiązują do tej estetyki, nieco luźniej jest z nurtem związana piosenka Randy’ego Newmana do Toy Story 4. Wygra pewnie song (I’m Gonna) Love Me Again śpiewany przez Eltona Johna wspólnie z odtwarzającym jego rolę Taronem Egertonem. Płakać nie będę, choć nie jest to porywająca konkurencja.

Porywająca jest za to – a w jednym z utworów nawet wybitna – króciutka oryginalna muzyka do norweskiego filmu Selvportett, którą wydała właśnie Susanne Sundfør. Premiera filmu dopiero 17 stycznia i jest to dokument – zapowiadający się na dość poruszający – o tamtejszej artystce wizualnej Lene Marie Fossen, zmarłej w ubiegłym roku w wieku 33 lat po ponaddwudziestoletnich zmaganiach z anoreksją i sztuką tę anoreksję pokazującą. Obejrzę ten film (trailer tutaj) dla pięciu piosenek Sundfør, które są właściwie stopniowym dochodzeniem i stopniowym oddalaniem się od centralnej, najważniejszej i najdłuższej When The Lord. Powalającego emocjonalnie songu będącego ekstraktem z nostalgii za młodością (Let me go back / To when I was young), z najbardziej rozbudowaną aranżacją – w pozostałych mamy zwielokrotnione głosy i fortepian, ewentualnie jego elektroniczny ekwiwalent. W tym sensie wszystko jest czymś w rodzaju filmowego singla. When The Lord jest utworem kompletnym pod każdym względem (włącznie z potencjałem przebojowym), całość to łatwa – dla recenzenta przynajmniej – ósemka, chociaż film pewnie już nie będzie taki łatwy.

SUSANNE SUNDFOR Self-Portrait OST, Bella Union 2020, 8/10