LLubię LLubczyk

LLiść dostałem. Nie z liścia, tylko prawdziwy liść – lubczyku, jeśli wierzyć nazwie na opakowaniu płyty (ang. llovage znaczy tyle co llubczyk), bo na ziołach się nie znam. Przynajmniej nie na wszystkich, a to zioło znam głównie z pomidorówki mamy. Poważnie – jeśli zastanawiacie się, skąd te wszystkie uczucia w rodzinie, sprawdźcie czasem, co wam kto wrzuca do pomidorówki. W każdym razie pomysł z lubczykiem w zupie jest dobry pod każdym względem, podobnie jak pomysł z liściem ukrytym w pudełku z płytą duetu LLovage, który – mam wrażenie – może się jakoś odnosić do Miłości, w którym to zespole na bardzo późnym etapie występował Olo Walicki, znany jako kontrabasista z wielu innych formacji, a jako lider z różnych przedsięwzięć o charakterze tyleż impresyjnym i uduchowionym, co często wariackim, a oba te aspekty łączy w sobie album Llovage.

Dużo krócej znam perkusistę Jacka Prościńskiego – i bardziej jako sidemana (ostatnio pojawia się choćby na albumie Cast Perfect Son), chociaż jego majowy solowy występ na imprezie poświęconej Holgerowi Czukayowi we Wrzeszczu należał do nie-praw-do-po-dob-nych. I przyniósł drugą połówkę cech duetu, bo Prościński przedstawił się tam jako bębniarz, który znakomicie radzi sobie z odpalaniem przy pomocy swojego instrumentu różnego typu sampli i brzmień elektronicznych, potrafi jednoosobowo wykreować karkołomne przebiegi o intensywności nagrań Autechre czy Aphex Twina. I to takie, których chce się w nieskończoność słuchać, a nie jakieś puste przebiegi, które są cyrkową, techniczną sztuczką. Można więc w największym skrócie opisać Llovage jako spotkanie dwóch ogniw sekcji rytmicznej na gruncie elektroniki, którą obsługują tu obaj panowie i która to wszystko spaja.

Żeby nie podbijać bębenka tylko tej dwójce – na Walickim i Prościńskim ta historia się nie kończy. Kluczowy i chyba najwybitniejszy, a już na pewno najmocniejszy tu utwór Katorga (powiedzmy, że to taka ich Kattorna) poszerza skład o gości aka dostawców sampli: wokalnych (Kira Boreczko-Dal) i dętych (Mikołaj Trzaska), a w dwóch innych nagraniach duet wykorzystał sample Cezarego Duchnowskiego. Też bym im oddał swoje sample, gdybym miał jakieś sensowne pod ręką, ale nie bardzo mam jak pomóc – nawet z lektorowaniem w wersji podstawowej Walicki radzi sobie całkiem nieźle (co słychać pojedynczych głoskach w utworze Materka). Z tą Kattorną pozwoliłem sobie dlatego, że przecież Dziecko z Rossmanna to jawna trawestacja tematu z Dziecka Rosemary tego samego autora. Na różnych etapach w muzyce Ola Walickiego pojawiały się różne ślady sowizdrzalstwa i poczucia humoru trójmiejskiej sceny (a tu jeszcze za stołem mikserskim siedział znany z Kur Piotr Pawlak), więc i to przyjmuję jako coś zupełnie naturalnego. Tym bardziej, że w żadnym momencie nie zamienia się w tanią parodię – żart bywa tu raczej punktem wyjścia do całkiem poważnych, choć zdradzających dużą wyobraźnię muzycznych eskapad. Często w rejony bliskie melodyce o wrażliwości jak z post-rocka albo post-jazzu (Jino).

Był już kiedyś projekt muzyczny o nazwie Lovage, stworzony m.in. przez Dana The Automatora i Mike’a Pattona. Również dość szalony, tyle że precyzyjny w źródle inspiracji, którą były naładowane erotyzmem nagrania Serge’a Gainsbourga. Ostatnio nawet miałem okazję wracać do ich płyty (Music to Make Love to Your Old Lady By) podczas jednego z setów na festiwalu Auksodrone. Patton ze swoją nieprzewidywalnością i elastycznością stylistyczną pasowałby zresztą do tego polskiego Llovage. Najważniejsze jednak jest to, że lubczyk nie stracił dla mnie za sprawą polskiego duetu dobrych skojarzeń. Te pozostają gdzieś blisko finezyjnej i delikatnej sfery miłosnych uniesień, nie osuwając się w zadania z kręgu mechaniki, potu i znoju.

OLO WALICKI | JACEK PROŚCIŃSKI Llovage, Owa/Gusstaff 2019, 7-8/10