Od porno do zen

Dziś krótko o zespołach rockowych: takim, który mówi bardzo dużo, i takim, który nic nie mówi. Powiązanie ze sobą tych płyt to raczej krzyk rozpaczy i raczej próba udowodnienia, że nowości jest zbyt dużo, niż dowód na to, że są jakkolwiek podobne. Pidżama Porno i Tides From Nebula? Drugi nie istniał jeszcze, gdy ten pierwszy wydawał poprzednią płytę. Jedyne miejsce, w którym te zespoły mogłyby się obok siebie znaleźć, to rockowy festiwal.

Pidżama wraca po długiej (15 lat od poprzedniego albumu!) nieobecności, w stałym stylu. Najbardziej zaskakuje fakt, że na okładce dali rysunek… hm, Janerki? W każdym razie można to lubić, można nie znosić – bezwzględnie jednak słychać w tej muzyce skansen pojarocińskiej piosenki. Tytułowy Sprzedawca jutra oferuje nam więc, krótko mówiąc, wczoraj albo i przedwczoraj. Nie będę tego formalnie rozbierać na czynniki pierwsze, bo rzecz jest przy tym robiona na szczerej emocji – żeby nie powiedzieć: na wkurwie. I tu problem się nie kończy, tylko dopiero zaczyna, bo kreśląc biblijnym językiem obraz podziałów (Wyście od Kaina, a my od Abla) Krzysztof „Grabaż” Grabowski wjeżdża w sam środek estetyki manifestacji KOD-u. Czyli atakuje – i to z olbrzymim natężeniem – te same receptory, które przez ostatnie lata były odpowiedzialne za charakterystyczną, wracającą konstatację: Jak ja się z nimi zgadzam co do treści, ale jak bardzo się nie zgadzam co do formy. Taka atmosfera bardzo wczesnego antypisu. Dwa obozy zdążyły się rozszczepić na kilka innych, młodzież, szczególnie ta lewicowa, ma swoje manify z innym zestawem haseł. Boję się więc, że odbiór Sprzedawcy… będzie zarówno pokoleniowo, jak i środowiskowo podzielony.

O języku tej płyty dużo już napisał Jarek Szubrycht w „Wyborczej”. Jest on, owszem, ponury. Ale jest też bardzo natarczywy. Słownik Grabaża ciągle klei się do wyobraźni, zbitki zostają w głowie i rezonują, ale niezgoda na rzeczywistość pcha go w kierunku sądów kategorycznych i ocen niezbyt wyrafinowanych. Są w tym rządzie same wampirzyce i alfonsy, same niemodne kiecki i oplute wąsy / Są w tym kraju gęby tylko by śpiewały „amen”, chwała Najwyższemu, prowadź wodzu na parlament! – śpiewa w Tu trzeba krzyczeć. Tych, którzy paradują z napiętymi mięśniami i w samych prawych butach (wiadomo, o kogo chodzi), opisuje: Maszerują chuje w swej obłędnej defiladzie / Tak maszeruje hańba, tak maszeruje badziew (Hokejowy zamek). Łatwo mi sobie wyobrazić koncertową publikę śpiewającą z zespołem refren Dlatego ja każdego dnia wyjeżdżam z Polski, ale równie łatwo mi sobie wyobrazić zażenowanie przejmowaniem języka tych, o których się śpiewa. Przy wszystkich różnicach osuwa się to trochę w kierunku ostatnich dokonań Pawła Kukiza, choć oczywiście z przeciwnym politycznie zwrotem. Grabowskiego bronią przed takim zestawieniem już głównie kapitalne i wyczute językowo gry słów w stylu (nomen omen) nie kukizuj miła, nie kukizuj, albo stan podwyższonej potworności (Śmierć z widokiem na morze). Gdy śpiewa Za mendą menda – mendzą / We wszystkich rzędach bredzą, to jest to i dźwięcznie pociągające, i jednak trochę już odrzucające. Może zadatki na camp?

PIDŻAMA PORNO Sprzedawca jutra, SP Records 2019, 4/10

Słuchanie Tides From Nebula po Pidżamie Porno to trochę jak podróż w czasie. O jakieś, mniej więcej, 20 lat. Tym bardziej że nowy album na poziomie brzmienia wypada – nawet jak na standardy warszawskiej grupy – imponująco. Mijamy w tej podróży kilka kolejnych stylistyk, bo przez lata muzyka gitarowa wpadała co rusz pod szlifierkę postrockowego dystansu i niepiosenkowej dynamiki, poza tym pogodził się ostatecznie z syntezatorami też już lata temu, a pierwsze, co słychać na From Voodoo To Zen, to właśnie wyeksponowanie brzmień syntezatorowych. Czy przez to brzmi to mniej ogniście? W porównaniu z autorami Sprzedawcy jutra – nawet zdecydowanie bardziej. Można o niepokojach śpiewać, ale już w Ghost Horses instrumentaliści z Warszawy skutecznie odgrywają tego typu emocje bez słów. A post-rock – czy momentami bardziej post-metal – daje narzędzia do budowania takich przestrzennych konstrukcji, które nadawać się będą i do Avengersów, i do dokumentu z manifestacji ulicznych.

Ta zalewa elektroniczna dość dobrze trzyma całość, nawet wtedy, gdy w kompozycje wkrada się schemat lub zmęczenie konwencją. A takie momenty się grupie przytrafiają – chyba że (co też możliwe) jest to już moje zmęczenie konwencją, a nie ich. Poza tym TFN dają tu tyle rozmaitych punktów odniesienia – włącznie z mało do tej pory oczywistymi (jak choćby Chemical Brothers w Dopamine albo U2 w Nothing to Fear And Nothing to Doubt, to drugie już nie dla mnie, bo w młodości się w takich gitarach podtapiałem) – że zwolennicy różnych gatunków, włącznie z prog-rockiem, znajdą tu coś dla siebie. A jeśli ktoś nie znosi abstrakcji, potrzebuje konkretu i tutejszości, zawsze może ich szukać w tym samym wpisie, piętro wyżej. W oczekiwaniu, aż to, co stare, znów będzie świeże.

TIDES FROM NEBULA From Voodoo To Zen, Long Branch/Mystic 2019, 6-7/10