10 fantastycznych płyt, które niesłusznie pominąłem podczas wakacji, vol. 2

Jeśli ktoś uważa, że przed tygodniem prezentowałem płyty nieznane, to tu znajdzie jeszcze bardziej nieznane. Jeśli te sprzed tygodnia były zbyt różnorodne, to uwaga, bo te są jeszcze bardziej różnorodne. Pierwsza piątka tego remanentowego wakacyjnego zestawienia nieopisanych wcześniej albumów pojawiła się w ubiegłym tygodniu. Winien jestem sobie i wam publikację części drugiej. A po tym wpisie konto zaległości jakby czystsze.

RÓŻNI WYKONAWCY Jambú e os míticos sons da Amazônia, Analog Africa 2019, 8/10
Premiera: 21 czerwca
Niesamowita archiwalna muzyka z okolic Belem w północnej Brazylii okazuje się – co było do przewidzenia – kompatybilna z kolumbijską cumbią. A pieśni w rytmie na 2/4 okazują się idealną ścieżką dźwiękową do samochodu, o czym już wspominałem pod koniec lipca. Pinduca i jego Vamos farrear w każdym aucie! Więc może nie do końca pominięta ta płyta, ale na pewno nie dość mocno na Polifonii wyeksponowana. Jambú e os míticos sons da Amazônia jest kompilacją zebraną w najlepszym stylu Analog Africa, czyli starannej niemieckiej wytwórni specjalizującej się dotąd – zgodnie z nazwą – w muzyce afrykańskiej, a tu zmieniającej kontynent i strefę językową (choć mają na koncie nagrania z Angoli), choć pozostającej w podobnej strefie klimatycznej.

KALI MALONE The Sacrificial Code, iDEAL 2019, 8/10
Premiera: 9 lipca
Wypadałoby zacząć od tego, że to długi album, ale te 106 minut nie doskwiera tak bardzo jak przy innych („przy Tool” – korci mnie, albo „przy Lanie”, ale to by była złośliwość, są na pewno gorsze i bardziej wyraziste przykłady). Może dlatego, że między jedną zmianą akordu a drugą można wstać z fotela, wstawić wodę na herbatę, a przed kolejną zmianą herbata zdąży już nieco ostygnąć. I nie wyśmiewam, bo przy tej ciepłej, dronowej, a przy tym melodyjnej – choć to melodie rozłożone na długie minuty – płycie mógłbym spędzić cały wieczór, ani myśląc, żeby to zmienić. Kali Malone – wychowująca się w Ameryce, ale mieszkająca w Szwecji – ma w dorobku nagrania na syntezatory i organy, ale tu całkiem poświęca się tym drugim. Jej wzorem – i przewodniczką poniekąd, bo się poznały – stałą się nieco tylko starsza Ellen Arkbro. A dla tej, jak wiemy, wzorem był La Monte Young i jego otoczenie. Można więc zaryzykować twierdzenie, że w Sztokholmie mamy dziś całkiem mocny ośrodek dronowego minimalizmu. A w wypadku Malone daje ten nurt bardzo przyjemne i piękne efekty.

NENE HEROINE Total Panorama, Alpaka 2019, 7/10
Premiera: 18 lipca
Jedna z najlepiej ukrytych premier wakacji, a przy tym polski – dokładniej: trójmiejski – atak na pozycje różnych formacji łączących jazzowe wpływy z post-, albo nawet space-rockowymi. Nazwiska członków Nene Heroine (Peter Stanley Chester, Michael Zismann, Simon Burns itd.) niewiele wam powiedzą, dopóki się nie zorientujecie, że Simon Burns to Szymon Burnos, Stan Corazon wydaje się Sławkiem Koryzno, a Michael Zismann to najwyraźniej Michał Zienkowski… itd., żeby nie całkiem nie zaspoilować tego procesu odkrywania prawdziwej tożsamości kryjącej się za zagranicznymi pseudonimami. Muzycy takich grup jak m.in. Algorhythm, The Sonic Syndicate czy Michał Bąk Quartetto. Bardzo ważny dla tej mocno marzycielskiej, efektownej i zrealizowanej w szerokiej palecie brzmieniowej płyty musiał być proces produkcji i realizacji, za który odpowiadają z kolei Maciej Cieślak, Marek Schwarz i Piotr Pawlak. Paleta pomysłów jest szeroka, odnajdą się tu zarówno wielbiciele rockowej energii i groove’ów Fire!, jak i słuchacze Niechęci, a wreszcie fani Floating Points (ci to nawet w szczególności) czy nawet miłośnicy dramaturgii i atmosfery kompozycji Ennia Morricone (Ben’s Mood). Świetna propozycja przybliżająca trójmiejską scenę całkiem szerokiej publiczności, dlatego z tą anonimowością w tym wypadku bym nie przesadzał.



KIT SEBASTIAN Mantra Moderne
, Mr Bongo 2019, 7/10
Premiera: 19 lipca
W dziedzinie płyt dla wszystkich trudno jednak przebić ten duet – Kita Martina, dzielącego swój czas między Wielką Brytanię i Francję, oraz turecką wokalistkę Merve Erdem. Tu ślad Stereolab, tam marzycielski moment jak z nagrań Broadcast, ale oryginalność całej tej produkcji gwarantuje fakt, że zarazem oboje garściami czerpią też z tureckiego psychodelicznego popu. Jedno i drugie pociąga za sobą różne archaiczne gesty brzmieniowe. Instrumentarium elektroniczne i sample członkowie Kit Sebastian łączą śmiało z tradycyjnymi instrumentami. A dodatkowo powołują się na inspiracje Tropicalią – i jest na Mantra Moderne ślad brazylijskiego kulturowego kanibalizmu. Album podsunął mi w samym środku wakacji znajomy didżej, który moją słabość do okolic easy listening zna od czasów „Machiny” (gdzie recenzował płyty). A dobry didżej jest w takich sytuacjach jak lekarz pierwszego kontaktu – lepiej potrafi przewidzieć reakcje pacjenta niż on sam. Co, po przyjęciu ponadnormatywnej dawki tej muzyki w wakacje, z radością potwierdzam.

YATTA Wahala, PTP 2019, 7/10
Premiera: 2 sierpnia
Już słowa odautorskiego wstępu (Ten album jest o byciu czarną, trans i Afrykanką na obcej ziemi) jasno wskazują, że będziemy mieli do czynienia z jakimś rodzajem opowieści. Ale zanim automatycznie postawimy to na tę samą półkę co Moor Mother czy Matanę Roberts, wato spojrzeć na całą rzecz w szerszym kontekście. Yatta to amerykańska poetka (ona – z braku angielskiej formy „they”) i artystka dźwiękowa o nigeryjskich korzeniach. Posługuje się własnym głosem – okazjonalnie wykorzystując pomoc innych wokalistów, instrumentalistów i producentów (wśród nich jest znana w Polsce Felicita) – i środkami elektronicznymi. Przetwarza swoją partię wokalną lub przeważające tu partie mówione za pomocą przeróżnych efektów, zmieniając barwę i różne właściwości głosu, niczym Laurie Anderson. I tak jak ona umieszczając historię w centrum. Tyle że jest to awangardowe spojrzenie na taką narrację z punktu widzenia XXI, a nie XX wieku. Rzecz momentami nawiązuje do bluesa czy gospel, ale można to traktować jako rodzaj zanurzonego w muzycznej ekspresji, nowoczesnego poetyckiego audiobooka.