8 punktów i 17 karnych pompek

Wśród tajemniczych stowarzyszeń i koleżeńskich kręgów, które rządzą w Polsce w roku 2019 – jak Opus Dei, Ordo Iuris czy hipsterzy prawicy – największą sympatię wzbudza we mnie Milieu L’Acéphale. Może dlatego, że zajmują się muzyką, a nie polityką. A już na pewno dlatego, że w tej muzyce trafiają w rejony szczególnie mi bliskie, a inspiracje w ich skupionym wokół Bydgoszczy kręgu rozchodzą się w sposób tak naturalny i spontaniczny, jak to tylko w stołecznym Lado ABC bywało. I są, po formalnym zamknięciu działalności przez oficynę Lado, pocieszeniem dla tych, którzy wierzą w siłę twórczą alternatywno-rockowych środowisk. W szczególności kwartet Javva tę siłę potwierdza, co ja z kolei postaram się dziś potwierdzić pracą umysłową i fizyczną.

Po pierwsze, Piotr Bukowski. Gitarzystę kwartetu wymieniają na pierwszym miejscu, pewnie ze względu na alfabetyczną kolejność, ale to w jego wykonaniu album rewelacyjny. Pełen dyscypliny – może bez bezpośrednich odniesień tego hasła do King Crimson, choć zespół Javva operuje gdzieś w rejonach dojrzałego art rocka spotykającego szczeniacki hardcore. No i oczywiście Afrykę, w co wprowadzał utwór singlowy. Bukowski potrafi być na płytach ze swoim udziałem wylewny – tak bywa na albumie Opli, duecie z Hubertem Zemlerem, skądinąd kolejnej bardzo udanej próbie współczesnego spojrzenia na muzykę ludową. Tam wywija brudne obertasy, a tu gra w punkt, zmieniając styl co i rusz. Brzmienie ma mięsiste jak Marc Ribot, balansuje solowe popisy i riffy, dialogując z gęsto tkanymi organowymi i syntezatorowymi partiami Łukasza Jędrzejczaka. Wypada to docenić w pierwszej kolejności, bez względu na alfabet. A za leniwe obejście się z Oplą w lipcu mogę już na tym etapie co najwyżej wymierzyć sobie 10 karnych pompek.

Gra Mikołaja Zielińskiego, basisty Javvy, odnosi nas wprost do albumu Eurodrome Alamedy 5, poprzedniej z tegorocznych produkcji Milieu L’Acéphale. I tu, i tu jego motoryczne partie napędzają składy zmierzające na różne sposoby do efektu podobnie eklektycznego i złożonego. Tam w sposób bardziej hipnotyczny, tutaj – swobodny i żywiołowy. Na swój sposób też bardziej przebojowy, bo kompozycje w rodzaju mojego ulubionego Bangau budują dramaturgię na ciekawie przetwarzanych, ale przy tym naprawdę melodyjnych motywach (ciekawe, że mnie po Javvie algorytm YT proponuje Enchanted Hunters). Swoją drogą ta kompozycja po mistrzowsku konfrontuje ze sobą żywioł witalnego, melodyjnego, posthardcore’owego nagrania rodem z lat 90. i jakiś artrockowy etos – w sumie przemiło się tego słucha, ale dla recenzenta ciężki kawałek chleba. Jeśli chodzi o Zielińskiego (który jest tu także współautorem anglojęzycznych tekstów) i Alamedę, jestem na bieżąco, ale na wszelki wypadek od razu wymierzam sobie pięć karnych pompek za brak recenzji zeszłorocznego albumu projektu Rara, w którym Zieliński odgrywa znaczącą rolę.

Jeśli z jakichś powodów Javva miałaby być rzeczywiście zespołem tanecznym i inspirującym się Afryką (to akurat najbardziej słyszalne w finałowym Kua Fu, popisami całej sekcji są Sentinel i Pan American, mój drugi ulubiony na tej płycie utwór), to za sprawą Bartka Kapsy, który stworzył tętniący życiem szkielet perkusyjny, grając w sposób dość gęsty i skomplikowany, ale wpisując się świetnie w konstrukcję utworów, gdzie akcenty rozłożone są nierównomiernie, mają podążać za rytmiką tekstu, co wydaje mi się rozwiązaniem trochę rodem ze sceny hardcore’owej. Pochodzenie nie ma tu jednak większego znaczenia. Kapsa brzmi oryginalnie, jego bębny dobrze siedzą w bardzo porządnie zrealizowanym nagraniu, a ponieważ z perkusistą Contemporary Noise i Something Live Elvis jestem w miarę na bieżąco od lat, to kontrolnie tylko 2 pompki za brak recenzji najnowszej płyty jego brata Jakuba (na usprawiedliwienie mam to, że naprawdę nie bardzo wiedziałem, co napisać). Choć to już kara już na granicy autoagresji.

Został, jak łatwo policzyć, wspomniany już Łukasz Jędrzejczak. Klawiszowiec, ale przede wszystkim wokalista, którego z tej roli znamy choćby dzięki formacji Duży Jack (także z Bukowskim w składzie). Tu, jak już sygnalizowałem, jesteśmy – nie tylko pod względem osobowym – raczej gdzieś między Dużym Jackiem a Alamedą. Tyle że dla Jędrzejczaka to, śmiem twierdzić, najlepszy wokalny występ, w jakim go kiedykolwiek słyszałem. Swobodnie radzi sobie w rwanych punkowo frazach, jak i tych o gładszym charakterze idących w niewygodną górę skali (Pan American) czy meandrujących po najntisowemu i wpadających na granicę krzyku jak w Jane’s Addiction (Bangau). Jeśli chodzi o muzykę Jędrzejczaka, to chyba żadnych większych zaległości nie mam, ale doliczam dla pewności (bo uczestniczy w tak różnych przedsięwzięciach, że któreś mogłem przegapić) 10 pajacyków. Przy okazji także dla balansu, bo się muszę rozluźnić po tych pompkach i łamańcach stylistycznych swoistego artcore’u Javvy. Wam zostawiam szczere i pełne polecenie.

JAVVA Balance of Decay, Antena Krzyku 2019, 8/10