Opowiem wam o Taylor Swift

Gdybym był małą dziewczynką, słuchałbym teraz tej płyty tygodniami, ale jestem starszym chłopcem. Wprawdzie mam głębokie przekonanie co do tego, że płeć jest tylko spektrum, ale wiek już nie do końca – tu sprawa wydaje się zdecydowanie bardziej zasadnicza. W związku z tym mogę się tylko zastanowić, co starszy chłopiec mógłby podpowiedzieć małej dziewczynce (tak, mam córkę) w związku z nowym albumem Taylor Swift. Otóż z własnego doświadczenia powiedziałbym, że to taka płyta, jakie nagrywano w czasach, gdy sam byłem małym chłopcem, kiedy to płyty sprzedawano w milionach sztuk na jakimś materiale z tworzyw sztucznych, a potem dostawało się tytuł królowej albo króla popu, którego jakiś czas nawet nie podważano, bo wszystko działo się jakby wolniej. Nie żadne tam partyzanckie marketingi, tworzenie atmosfery sensacji, niespodzianki, zmyłki czy towarzyskie aferki. Zwykła, proszę państwa, demonstracja siły.

Jeśli „Rolling Stone” prowadzi śledztwo dziennikarskie na temat tego, gdzie się podziały wtrącone mimochodem słowa spelling is fun w znanym już przeboju ME!, to znaczy, że chwilowo była piosenka country przechrzczona w gwiazdę popowego mainstreamu zajmie całą przestrzeń medialną. Co sprawdziło się dziś rano, gdy jeden z serwisów muzycznych witał czytelników newsem o Taylor Swift, a jako kontynuację lektury proponował trzy kolejne. Wyboista i długa już kariera niespełna 30-letniej Amerykanki interesuje mnie jednak mniej niż wyniki artystyczne. A wspomniany już ME! jest (poza może piękną harmonią pierwszej frazy) jednym z najsłabszych nagrań na godzinnym albumie – prostym, niechowającym się w żadnych stylistycznych niszach, uderzającym siłą przebojowych piosenek dodających siły i energii. Z nieprzekraczającą normy dawką pop-feminizmu (I’m so sick of running as fast as I can / Wondering if I’d get there quicker if I was a man), wyzwalającymi olśnieniami związanymi z tym, że „co nas nie zabije…” (I forgot that you existed / And I thought that it would kill me, but it didn’t), prostymi przenośniami na temat miłości (I’ve been the archer, I’ve been the prey), emocjonalną opowieścią o chorej matce (Soon You’ll Get Better) i tęsknotami za szczęściem w monogamii (Can we always be this close forever and ever?). Nie dowiecie się od Taylor niczego, co mogłoby zdziwić czy zaszokować odbiorcę z amerykańskiej klasy średniej, żeby tak nawiązać do wczorajszego wpisu.

Jeśli pierwszych pięć piosenek na playliście jest dobrym testerem całości, Lover ma siłę raczej nokautującą. W pierwszej części płyty Jack Antonoff – główny współpracownik, producent o naprawdę świetnych jak dotąd referencjach w amerykańskim showbiznesie – i sama Swift (bo jest współautorką całego materiału) wykonali robotę mistrzowską. Moje ulubione fragmenty to Cruel Summer (do tego rękę przyłożyła St Vincent, dobra znajoma Antonoffa) i The Archer – nawet w latach 80., kiedy byłem małą dziewczynką, nie robiło się tego lepiej. Produkcja całości nie jest zresztą szczególnie bombastyczna, zabiegi proste. W większości bez dymów i efektów specjalnych, bez nowatorstwa – w warunkach Swift brzmieniowo to raczej krok wstecz w stronę 1989. W It’s Nice to Have a Friend (tu wyjątkowo produkcja Louisa Bella i Franka Dukesa, którzy firmują jeszcze dwa utwory na płycie) mamy wręcz minimalizm rodem z Trynidadu i gotową ścieżkę dźwiękową do jakiejś kolejnej inkarnacji Wielkich małych kłamstewek. Wejścia w konwencję mocniej taneczną albo w otwartą rywalizację z popem sięgającym po narzędzia R&B (You Need To Calm Down) kończą się raczej porażką, choć nieszczególnie bolesną – Swift jest coraz lepszą i coraz bardziej świadomą swoich umiejętności wokalistką. Nawiązania do dawnego nurtu (to emocjonalne, w granicach normy oczywiście, Soon You’ll Get Better z udziałem country’owych gwiazd Dixie Chicks) wydają się niepotrzebne. A druga część płytowej playlisty najeżona jest utworami mniej udanymi albo wręcz niepotrzebnymi (Afterlow, zastanawiałbym się nad London Boy), ale pamiętajmy, że to pierwsza płyta, na której Swift jest też właścicielką materiału, z nagraniami włącznie, być może chciała poprawić budżet domowy i pozycję w rankingu „Forbesa”. Kończy się zresztą dobrze – robiącym wrażenie wspomnianym It’s Nice…, no i ładnym Daylight okraszonym na koniec złotą myślą: You are what you love. Trochę Coelho, ale mnie przekonała.

Spelling is fun. Jako świadomy dość użytkownik niełatwego języka potwierdzam. Ale Taylor Swift is funnier. Tutaj w najlepszej jak dotąd odsłonie, a nie słodziłem jej przy okazji poprzednich dokonań. Wiem, że większa część z czytelników Polifonii czeka na Tool i doświadczenie przesłuchania jakiejś nowej płyty wspólnie z innymi podobnie mocno oczekującymi na to wydarzenie. Uprzejmie donoszę, że Lover prawdopodobnie zapewni te same wrażenia, nawet na nieco bardziej masowym poziomie. Mnie tam nic nie odbierze tego, że słuchając tej płyty dziś rano w tramwaju poczułem się jak taki perfekcyjnie statystyczny słuchacz, o naprawdę szerokim spektrum. Było to uczucie trochę z gatunku tych, kiedy jesteś trochę starym koniem, a trochę jednak małą dziewczynką. Przynosi je czasem muzyka pop i bardzo miło, gdy jest zasadniczo nieobarczone nieprzyjemnymi konsekwencjami.

A jak chcecie zrobić coś dobrego, zawsze możecie kupić trochę bardziej niszową płytę, z której dochód idzie na ocalanie płonących lasów Amazonii. Poniżej pełna lista zakupów.

TAYLOR SWIFT Lover, Republic 2019, 7-8/10

PREMIERY PŁYTOWE TYGODNIA

16.08 Young Thug So Much Fun, Atlantic
17.08 VA TOTAL SOLIDARITY – benefit compilation for grassroot LGBTQIA+ organizations in Poland, Oramics
18.08 Visible Cloaks A Young Person’s Guide to Unseen Worlds – Mixed by Visible Cloaks, Unseen Worlds dj mix
19.08 julek ploski / Kolejarz Muzyka dawna, Dym
20.08 Nagrobki + Mikołaj Trzaska Koniec Wielkiej Wojny, thisisnotarecord LP ltd. 30, DL
20.08 Prince Rama Rage In Peace, Carpark EP
20.08 Scrounche Boys Scrounche Boys, Scrounche Lyfe EP
20.08 Zeroh 0 Emissions, Leaving
21.08 Bitchin Bajas Demeter, Longform EP
21.08 Pan American Nightbirds, Longform EP
21.08 Patryk Cannon The Birds Valley, Dym MC ltd, DL
22.08 Mołr Drammaz Las Forest (For Amazonia), Mik.Musik
22.08 Stein Urheim Simple Pieces & Paper Cut​-​Outs, Hubro
Alarm Will Sound / Alan Pierson / Katherine Manley / Iarla Ó Lionáird The Hunger (Donnacha Dennehy), Nonesuch
Alcorn / McPhee / Vandermark Invitation to a Dream, Catalytic Sound
Alexander Tucker Guild of the Asbestos Weaver, Thrill Jockey
Brockhampton Ginger, Question Everything
Ceremony In The Spirit World Now, Relapse
DJ Bando Xanbient Works Vol. 1, Opal Tapes
Edward Ka-Spel The Moon Cracked Over Albion, Legendary Pink Dots
Fernando Falco Barracas Barrocas, Selva Discos reed.
Ghost Orchard Bunny, Orchid Tapes
Hugar Varða, Sony
Jellvako Integration, Opal Tapes
Jay Som Anak Ko, Lucky Number
John Zorn Encomia, Tzadik
Knocked Loose A Different Shade of Blue, Pure Noise
Legendary Pink Dots Angel In the Detail, Legendary Pink Dots
Leo Svirsky River Without Banks, Unseen Worlds
Lina Tullgren Free Cell, Captured Tracks
Missy Elliott Iconology, Atlantic EP
Modern Nature How To Live, Bella Union
Moo Latte North, Victorsson
New Model Army From Here, earMusic
Purpura & Lacrima New World In A Peaceful Death / Dust Sculptures, Opal Tapes
Raphael Saadiq Jimmy Lee, Columbia
Rapsody Eve, Rock Nation
Redd Cross Beyond The Door, Merge
Rites Of Fall Towards the Blackest Skies, Leidforschung
Robert Randolph & The Family Band Brighter Days, Mystic
Shannon Lay August, Sub Pop
Sheer Mag A Distant Call, Hard Rock
Susan Alcorn, Joe McPhee & Ken Vandermark Invitation To A Dream, Astral Spirits
Taylor Swift Lover, Republic
Todd Anderson-Kunert Conjectures, Room40 EP
Tropical Fuck Storm Braindrops, Joyful Noise
VSCC EMSGD, Opal Tapes
Wildhoney Naive Castle

Powyższe płyty ukazały się dziś, czyli 23 sierpnia. Jeśli było inaczej, oznaczyłem to.