Nie ma euforii

Zacznijmy od tego, że ta cała Euforia – ciekawa na tyle, żeby o niej pisać – to coś jak spotkanie Billie Eilish i Lil Peepa na planie Spring Breakers. Kończy się wprawdzie wyczerpaniem pomysłów i nieco chaotycznym rozkładaniem pomostów do drugiego sezonu, ale już ta garść scen z pierwszych odcinków daje do myślenia. Człowiek by to sobie pooglądał w Polsce w atmosferze niezdrowej sensacji, trochę jak dokument Oto Ameryka (ktoś pamięta?) w TVP za komuny, gdyby nie to, że nasze dzieciaki mają tak samo odlotowe możliwości, co ich dzieciaki. I te same apki w smartfonach. W naszej geograficznej okolicy są jeszcze wprawdzie jakieś resztki cywilizacji i więzi społecznych, ale potencjał jest.  

Historię serialu – jako współczesnej opowieści o amerykańskiej młodzieży wychowującej się w czasach wszechobecnych dopalaczy, szybkiego seksu, nieuchronnej depresji itd. – już pewnie znacie z licznych publikacji, więc sobie daruję. Co jest w nim najbardziej uderzające? Po pierwsze, że ten obrazek wydaje się tak idealnie amerykański, choć pierwowzór serialu powstał w Izraelu. Może chodzi tu o podobne społeczne DNA dorastania w kraju w stanie permanentnej wojny i niepewności. Po drugie, że atmosfera tego serialu jest zawiesiście wręcz ponura. HBO robi przy tym swoją zwykłą robotę doprawiania serialu pikanterią i epatowania mocnymi, nierzadko nawet zaskakująco jak na telewizję dosłownymi scenami – jeśli w (nie)sławnym serialu Netflixa o samobójstwie mieliśmy 13 powodów, to tutaj mamy tych powodów 1300. Po trzecie wreszcie – jaki to jest kapitalny marketingowo trick z tym pokazywaniem planszy, że „apage, tylko i wyłącznie dla dorosłych!”. Myślę, że głównie dzięki niemu uda się przyciągnąć do odbiorników małoletnią widownię, przyzwyczajoną do tego, że w telewizji nie zobaczą niczego, czego w internecie już nie widzieli. Zresztą na koniec i tak się tylko utwierdzą w tym przekonaniu – mam pewne podejrzenia, że to, co może 36-latka zdziwić, a 66-latka zaszokować, dla 16-latka jest chlebem powszednim życia w społeczności cyfrowej. Przynajmniej w Ameryce, bo chciałbym wierzyć, że u nas jest pod tym względem jeszcze nieco lepiej.

Ale oczywiście chciałbym coś powiedzieć o muzyce. Mocny, choć na dalszą metę trochę monotonny soundtrack Euforii przekonuje, że tryb ciężkiego odurzenia, marihuanowy klimat unoszący się nad mainstreamem chyba od lat 90. (trip hop) dziś – za sprawą hiphopowych, a w szczególności trapowych naleciałości – odczuwalny bywa w niemal każdej konwencji. Może oczywistość, ale przynajmniej dostaniemy tu potwierdzenie. Przejawia się to głównie w tym, że na olbrzymiej, całkiem szerokiej i w większości bardzo współczesnej playliście utworów wykorzystanych w serialu dominują charakterystyczne rytmiczne zwolnienia – piosenki wydają się wolniejsze przy stosunkowo szybkim tempie mierzonym bezwzględnie, a to dlatego, że uderzeń werbla mamy niewspółmiernie mniej do uderzeń perkusyjnej stopy, a w masowym użyciu są triole. To, co się dzieje na ekranie, odrywa może od liczenia opóźnionych werbli, ale zawsze można zwrócić na to uwagę w drugiej części serialu, kiedy zrobi się nudniej.

Na wydaną niedawno drugą płytę długogrającą Clairo patrzy się przez ten serialowy filtr jakoś przychylniej. Choć właściwie niedaleko jej do tego parcia na sukces w amerykańskim stylu, który Euforia pokazuje (zaczęła od serii raczej chyba falstartowych nagrań na Bandcampie, później odniosła teoretycznie amatorskim występem duży sukces na YouTubie, wreszcie okazało się, że może być lepiej osadzona w przemyśle muzycznym niż się wydawało), to na planie muzycznym jest zaskakująco subtelnie – i prosto. Immunity ma fajną cechę. Bywa może melancholijny, ale nie jest płytą tak bardzo utopioną w depresji i tych trawkowych spowolnieniach. Choć owszem, i tu trapowe partie perkusji się zdarzają (Closer to You). Wokale nagrane są w większości utworów bardzo prosto (Closer… i tu jest wyjątkiem), sporo jest nawiązań do wrażliwości indie-rockowej (North i Bags to moje ulubione fragmenty płyty), co łatwiej sobie wytłumaczyć, kiedy rzucimy okiem na producenta i współautora płyty – Rostama Batmanglija, wieloletniego członka Vampire Weekend i artystę znanego młodzieżowej publice także ze ścieżki dźwiękowej wspomnianego serialu 13 powodów.

Zaskakująca – także biorąc pod uwagę Rostama – jest ta prostota. Z drugiej strony – ciągle łatwo byłoby wskazać zabiegi kompletnie niepotrzebne, albo w jakimś stopniu przypadkowe – jak ten przester na sumie w utworze Sofia. Moim zdaniem te próby wykreowania klimatu sypialnianego popu – z pomocą jednego z bardziej rozchwytywanych producentów w kraju – są znacznie bardziej podejrzane i bliskie hipokryzji niż przeszłość czy rodzinne otoczenie samej Clairo. Główne niebezpieczeństwo, jakie ślady tu widzę, to fakt, że przeciętne w istocie warunki i pewna zwyczajność, w tej chwili świetna, która jest w Clairo, szybko się zużyje – trochę tak jak u jej idoli z dzieciństwa, którą była Norah Jones. Nie jestem też przekonany do kompozycji, w których Rostam maczał palce – moim zdaniem Impossible jest młodszą i uboższą siostrą The Walker Christine And The Queens. Pozwoliłbym Clairo rozwijać się jako autorce raczej na własnych zasadach i we własnym tempie, choć na to już pewnie za późno.

Reasumując: zachwytu nie ma, ale pewnie nie ja jestem targetem, a miło się tego słucha i – tak sobie myślę – przydałby się w Euforii ktoś o takiej naturalności jak Clairo, niby mający dużo cech tych wszystkich bohaterek, ale niewyglądający jak postać obserwowana non-stop przez filtry Instagrama – a taki obraz kreują twórcy. Na razie moją polisą na przyszłość w serialu jest postać Lexi. Nie dostała dużo dialogów, choć czasu na ekranie trochę miała, musiała więc dogrywać gestami i spojrzeniami, i to był ten rodzaj subtelności, którego chciałoby się dostać więcej, żeby móc powiedzieć, że to nie tylko ciekawa, ale naprawdę dużej klasy historia.

CLAIRO Immunity, Fader 2019, 6/10