Płyty roku czas zacząć

Z plebiscytami na płytę roku jest dziś jak z Gwiazdką. Zaczynają się po Wszystkich Świętych i trwają przynajmniej do Trzech Króli. I z podobną mocą rozmywa się ich znaczenie. Ale jednak na niektóre spośród nich warto zwracać uwagę. Dlatego zwykle o tej porze roku staram się co bardziej zalatanym czytelnikom Polifonii ułatwić zadanie i podsunąć kilka typów innych redakcji. I tak w głosowaniu redakcyjnym magazynu „The Wire” znów nie ma płyt z Polski (w jednym z autorskich tekstów mamy tylko wspomnienie duetu WIDT), są za to w pierwszej dwudziestce takie rzeczy…

THE WIRE – Płyty roku 2018

1. Sons of Kemet — Your Queen Is a Reptile
2. ZULI — Terminal
3. Ben Lamar Gay — Downtown Castles Can Never Block the Sun
4. Guttersnipe — My Mother the Vent
5. JPEGMAFIA — Veteran
6. Sarah Davachi — Let Night Come On Bells End the Day
7. Senyawa — Sujud
8. Autechre — NTS Sessions 1-4
9. Body/Head — The Switch
10. Low — Double Negative
11. Jerusalem in My Heart — Daqa’iq Tudaiq
12. Julia Holter — Aviary
13. Eli Keszler — Stadium
14. Proc Fiskal — Insula
15. Oneohtrix Point Never — Age Of
16. Tyshawn Sorey — Pillars
17. Lea Bertucci — Metal Aether
18. Pusha T — Daytona
19. Eartheater — IRISIRI
20. Nordra — Pylon II

W zestawieniu najlepszych wydawnictw archiwalnych m.in. Ursula Le Guin z Toddem Bartonem, Karuomi Hosono, Carl Stone, John Coltrane, Catherine Christer Hennix i Alice Coltrane. Mniej polskich akcentów – jak na historię ostatnich paru lat plebiscytu – znajdziemy też w zestawieniu serwisu The Quietus. Jest tylko płyta Xenonów z lubianego w redakcji Quietusa labela Instant Classic – i to daleko, na 80. miejscu w setce. To niewiele w porównaniu z dokonaniami Polaków z poprzednich edycji. Pierwsza dziesiątka wygląda tak:

THE QUIETUS – Płyty roku 2018

1. Gazelle Twin – Pastoral
2. Idris Ackamoor & The Pyramids – An Angel Fell
3. Insecure Men – Insecure Men
4. Suede – The Blue Hour
5. Objekt – Cocoon Crush
6. ILL – We Are ILL
7. Sons of Kemet – Your Queen is a Reptile
8. Low – Double Negative
9. Audiobooks – Now! (in a minute)
10. Årabrot – Who Do You Love

Listę porządnie robionych zestawień wygłosowanych przez dużą grupę słuchających różnorodnej muzyki krytyków kończy jak dla mnie „Uncut” – magazyn nieco bardziej zachowawczy, ale niepozbawiony zalet starego brytyjskiego dziennikarstwa muzycznego (wiem, bo co miesiąc przeglądam). Tutaj oczywiście o Polakach nie może być mowy, ale zespołowość (o której pisałem wczoraj przy okazji nagród dla artystów) przynosi tu dość eklektyczną i ciekawą czołówkę:

UNCUT – Płyty roku 2018

1. Low – Double Negative
2. Rolling Blackouts Coastal Fever – Hope Downs
3. Ty Segall – Freedom’s Goblin
4. Spiritualized – And Nothing Hurt
5. Yo La Tengo – There’s a Riot Going On
6. Janelle Monae – Dirty Computer
7. Gruff Rhys – Babelsberg
8. Beak> – >>>
9. Christine and the Queens – Chris
10. Sons of Kemet – Your Queen is a Reptile

Nie lubię agregowania głosów różnych tytułów prasowych (bo te tytuły dzieli często przepaść), ale serwis Albumoftheyear.com (do którego również zaglądam na co dzień ze względu na ich listy nowości) robi to co roku i z rozpędu można rzucić okiem także na tę listę, która jednak bardzo mocno uśrednia typy, do tego stopnia, że umiarkowanie udany, ale bezpieczny album Janelle Monae wygrywa tu z ryzykowną płytą Low, co do którego można się było spodziewać, że do czołówek podsumowań wejdzie na pewno. Oto czołówka tego płynnego (kolejne głosowania się kończą) notowania na 5.12:

ALBUM OF THE YEAR – zagregowane listy krytyków za 2018

1. Janelle Monáe – Dirty Computer
2. Low – Double Negative
3. Mitski – Be the Cowboy
4. Kacey Musgraves – Golden Hour
5. Kamasi Washington – Heaven and Earth
6. Robyn – Honey
7. Arctic Monkeys – Tranquility Base Hotel & Casino
8. Cardi B – Invasion of Privacy
9. Idles – Joy as an Act of Resistance
10. Pusha T – Daytona

Co roku przeglądam pilnie listy wydawnictw archiwalnych i oczywiście odnalazłem gdzieś na nich Amerykankę Michele Mercure z kompilacyjnym albumem Beside Herself. Piszę: oczywiście, bo w ostatnich sezonach przypominanie pionierek kobiecej elektroniki jest jedną z najważniejszych i najbardziej ekscytujących tendencji w muzycznych wykopaliskach. Płytę Mercure zamówiłem jeszcze w przedsprzedaży – po wysłuchaniu fragmentu nagrania i zobaczeniu okładki, która wprowadza nas w każdym detalu w świat epoki przejściowej w życiu syntezatorów, czyli w przedziwną pod tym względem i wciąż pełną odkryć połowę lat 80. Jeszcze lepsze zdjęcia i niezły esej Emily Pothast znajdziemy w środku. Muzycznie poziom gwarantuje wciąż wspaniale radzące sobie katalogowo RVNG. Styl Mercure jest jednak prostą wypadkową tego, co się działo w tamtej dekadzie technologicznie. W użyciu są pierwsze syntezatory o charakterze naprawdę masowym, sprzęt, który wywołał rewolucję brzmieniową ładnych parę lat wcześniej: Juno-60, Korg MonoPoly, automat TR-909, syntezator basowy TB-303. W użyciu są też ograniczone możliwości, jakie dawał ówczesny sampling. Sama Mercure była – przy wszystkich proporcjach – taką Suzanne Ciani nowej ery. Wykonywała zlecenia, w tym np. serię przerywników dźwiękowych dla MTV, pracowała też dla teatru, miała futurystyczny warsztat pracy robiący i dziś olbrzymie wrażenie.

Jeśli przesłuchamy dokładnie ten zbiór różnych nagrań realizowanych przez nią w latach 80., potwierdzą się wszelkie związane z nim oczekiwania. Od form przypominających Kraftwerk z okresu Electric Cafe czy grupy Art of Noise w (A Little Piece) przejdziemy do przywróconej dziś do łask muzyki w stylu serialowych ilustracji Jana Hammera, choćby Miami Vice (tutaj w niezłym Liberation Day oraz poprzedzone eksperymentalnym intro No More Law in Gotham City), po drodze usłyszymy barwy charakterystyczne dla minimal wave i Gary’ego Numana (The Sky Is Falling), zawędrujemy w stronę elektronicznego krautrocka (Time Piece), odnajdziemy barwy charakterystyczne dla twórczości Laurie Anderson (Mother) i elementy New Age, dziś otrzepanego z kurzu przez nowe nurty internetowe i postrzeganego znów jako atrakcyjny kierunek (Dreamplay 2). W An Accident Waiting to Happen z promującym ten materiał klipem odnajdziemy od razu kilka spośród powyższych stylistyk – z cieniem postaci, które dziś kojarzą się raczej z bohaterami Breaking Bad, choć w latach 80. pachniałyby Sondą i – tak jak sama muzyka – pewnym generycznym urokiem epoki. Oznaczyłem odpowiedni fragment w powyższym klipie.

Czy jest to muzyka wyjątkowa i odkrywająca nowe terytoria? Nie. Ale łączy tak dużo pożądanych dziś cech, że dobrze iść za głosem podsumowania z „The Wire” i jej poszukać. Choć zaznaczmy od razu, że są w tym samym podsumowaniu staroci elektroniczne płyty (choćby archiwalne nagrania Carla Stone’a), które w każdym wymiarze spychają Beside Herself na drugi plan.

MICHELE MERCURE Beside Herself, RVNG/Freedom To Spend 2018, 7/10