Polifonia nie Pudelek, ale…

To jest ten rodzaj poważnej muzyki rozrywkowej, który rzadko się przydarza, ale zawsze robi wrażenie. Aż musiałem przyspieszyć datę wpisu, bo za dużo tego było, żeby zbyć album The Dream My Bones Dream trzyzdaniową notką. Sami zobaczcie:

Po jednej stronie dziewczyna z okładki najnowszego wydania „The Wire”, czyli Eiko Ishibashi. Japonka, wokalistka i perkusistka formacji Panicsmile ze sporą listą solowych wydawnictw na koncie. Oczywiście raczej kobieta niż dziewczyna, jeśli już musimy zaglądać do metryki, Choć zestaw emocjonalnych utworów na The Dream My Bones Dream – z poważną opowieścią wychodzącą od przedwojennych dziejów Japonii, która po wojnie z Rosją utworzyła na terenie Chin marionetkowe państwo Mandżukuo. Tam pracował dziadek Ishibashi, tam wychowywał się jej ojciec. Życie dziadka było związane z budową kolei w Mandżurii, pociągi wracają na tej płycie jako ważny temat. Czyli mamy opowieść trochę jak z albumu Scotta Walkera (na którego autorka się powołuje), ale wykonanie rywalizuje bardziej z tegorocznym albumem Julii Holter – bo mamy tu avantpopowe piosenki śpiewane po japońsku i mandaryńsku, gęste partie perkusji i dość złożoną studyjną produkcję. Utwory są urokliwe, ale niezbyt przebojowe, za to bardzo dynamiczne, intensywne emocjonalnie, najwyraźniej pisane z myślą o uważnym słuchaczu, który dojdzie do końca, dodatkowo pokonując jeszcze barierę językową. Wywołuje to momentami (Iron Veil) nieuchronne porównania ze Stereolab i ze sceną chicagowskiego avant-popu, co nie jest rzeczą dziwną, skoro są związki personalne.

Te związki to chłopak z okładki najnowszego „The Wire”, czyli Jim O’Rourke, który ostatnio rzadko pracuje jako producent – ale znamy go w tej roli z wybitnych realizacji i podjął się jej po raz kolejny na najnowszej płycie Ishibashi. Ba, dzieli tę rolę z samą autorką płyty. Bębny, wibrafon, piano elektryczne, fortepian, bas – z tego, co niosły kompozycje, może i nie wybitne, O’Rourke i Ishibashi wyciągają dużo w procesie. Utwór A Ghost In the Train, Thinking to mógłby być solowy O’Rourke z tych najlepszych.

Polifonia nie Pudelek i może nic w tym nie ma, może w Japonii przenoszenie się na wieś – a o tym traktuje artykuł w „The Wire” (Eiko i Jim przenieśli się z Tokio w okolice Kobuchizawy) – wspólnie ze swoim producentem to stała tradycja, ale najwyraźniej O’Rourke pracuje od paru lat dla Ishibashi z powodów także pozamuzycznych. Ważne, że efekt tego jest bardzo dobry i pozwala na to patrzeć także jako na jedną z najlepszych ostatnio płyt O’Rourke’a. Kiedy ostatnio mieliście tak, że kupiliście album w postaci cyfrowej, a już po 24 godzinach było wam żal, że trzeba teraz będzie jeszcze raz kupować w wersji do postawienia na półkę? Ja mam właśnie teraz.

EIKO ISHIBASHI The Dream My Bones Dream, Drag City 2018, 8/10