W poszukiwaniu gorszego electro

A więc nagrywasz electro-pop? Twoje szanse trafienia na ścieżkę dźwiękową serialu rosną. Publiczność dłużej myśli, że grasz muzykę alternatywną. Opisze cię Reynolds w nowym wydaniu Retromanii. Możesz sobie odpisywać syntezatory od podatku. I masz od czego odpisywać. Jesteś jedynym elektronicznym gatunkiem powszechnie rozumianym w ZAiKSie. Zaproszą cię do mediów nawet ci, którzy przestali śledzić scenę muzyczną w latach 80., a przy tym ciągle pochwalą wpływowi krytycy, którzy w latach 80. się urodzili. Jeśli ukradną ci sprzęt, będziesz mógł pojechać z presetów. I nikt nie zarzuci ci nigdy, że jedziesz z presetów, bo przecież konwencja tego wymaga. Instytucje narodowe wyciągną pomocną dłoń, bo electro-pop był ostatnim gatunkiem wymyślonym w naszym kraju, zanim straciliśmy wolność ekonomiczną w roku 1989 (jak twierdzi była premier). Tyle tylko, że jeśli nagrywasz electro-pop, artystycznie masz prawdopodobnie coraz mniej do powiedzenia.

Skończyły się czasy poszukiwania dobrego electro, które sygnalizował Taco zanim jeszcze poznaliśmy go jako Taco. Zaczęły się czasy nadmiaru w tej dziedzinie. Czasy, gdy nie można wprowadzić serialu Rojst bez forsowania na nowo klasyka electro-popu, który był wystarczająco dobry w oryginale, wydają mi się erą przesady. Słychać to także na nowej płycie duetu The Dumplings – nowe podejście do Jestem kobietą (z Mary Komasą w drugim głosie) sprawiło, że zatęskniłem za oryginałem, co w moim wypadku było uczuciem nowym. I nawet trochę dziwnym. W każdym razie jest to piosenka, która w pogoni za klimatem zapomniała, że była hitem. A nawet zapomniała, że w ogóle trzymała się kupy jako piosenka.

Na szczęście w całości z tą różnorodną – i pod względem pomysłów, i pod względem formy – płyta, zatytułowaną krótko Raj, nie jest tak źle. Tytułowy utwór wprawdzie mocno trzyma się polskich lat 80. – brzmiąc niemal jak cover jakiegoś kolejnego zapomnianego klasyka Izabeli Trojanowskiej – a Deszcz próbuje się pożywić na chłodzie polskiej nowej fali, ale zespołowi w jego rzeczywiście zaskakująco mrocznych (tu rację miał mój kolega z łamów papierowych POLITYKI) peregrynacjach ciągle udaje się pisać chwytliwe utwory. Brzmieniowo niezła jest Nieszczęśliwa, przypominająca posępne i potężne beaty późnego Moloko, a do zdecydowanych kandydatów na hit należy Uciekam. Tyle że – to znów trochę gorzka konstatacja – pod względem chwytliwości całą resztę nakrywa kapeluszem Ach nie mnie jednej, utwór już dobrze znany (sam chwaliłem) z kompilacji NowOsiecka. Od czołowego krajowego duetu electropopowego można było oczekiwać jednak ciut więcej, choć przyznać trzeba, że próbowali tu – jak to się mówi – poszerzać konwencję.

[tu ważna uwaga: w wersji streamingowej tej najsłabszej i tej najlepszej piosenki nie ma – Jestem kobietą i Ach nie mnie jednej to bonus tracki na fizycznym wydaniu, wybieracie więc, czy kupić płytę dla tej drugiej, czy nie kupić ze względu na pierwszą]

W wypadku tria Kamp! oczekiwania były jeszcze bardziej wyśrubowane. I myślę, że panowie sami sobie postawili poprzeczkę wysoko, ewidentnie chcąc tym razem poszerzyć publiczność. Można to było w ich wypadku zrobić na dwa sposoby – spolszczyć teksty i w pewnym stopniu „ukrajowić” ofertę, wzorem choćby The Dumplings, albo uprościć konwencję w całości. To pierwsze miałoby większy sens, ale łódzki zespół wybrał bramkę numer dwa, dodatkowo jeszcze bezczelnie odwołując się do jednej z przełomowych brzmieniowo płyt lat 80. tytułem płyty – Dare. Wyzwanie od okładki.

Może dlatego ta bardzo letnia, bardzo homogeniczna i wygładzona płyta robi z anglojęzycznymi tekstami wrażenie jeszcze odleglejszej i mniej koniecznej. A przy tym bardziej skalkulowanej – coś jak Taco w wersji Taconafide, żeby się odwołać do znanego przykładu. Choć jednak bez tej ciekawości, co też autor chciał powiedzieć. Dare też ma swoje momenty – to zaraźliwie optymistyczne New Season i następująca po nim autotune’owa Dalida, melodyjna, dopięta na ostatni guzik w syntezatorowym aranżu, jakiego po muzykach Kamp! bym się spodziewał. Bo za to ich lubię. Tyle że to, co zespół zarabia (u mnie przynajmniej) takim utworem, traci w szybkim tempie piosenką My Love, chyba najsłabszą, jaką w ogóle słyszałem w ich wykonaniu. Bo choć potencjał – jak przy Tamagotchi – sięga rozgłośni, które dotąd tria nie grały, to tę kompozycję sprzedałbym raczej Edowi Sheeranowi. I szybko poszukał w szufladzie jakiegoś dobrego electro.

Jednych i drugich fala electro-popu wyniosła wysoko, w obu przypadkach potencjał jest, ale też oba przypadki stać na więcej – choć muszę przyznać, że przypadek Kamp! (ze względu na poprzednie nagrania i afiliacje ze znakomitym We Draw A) boli mnie osobiście nieco bardziej. Owszem, jak już wspomniałem, wydają się ciągle niezłym materiałem na muzykę do radia. Tylko to już nie moje radio.

THE DUMPLINGS Raj, Warner 2018, 6-7/10
KAMP! Dare, Agora 2018, 5-6/10

PS Będzie i lista premier, przed 12.00.