Płyty, które ludzie kupują: Sarius

Nie będę pisać o hiphopowym hymnie na cześć Patryka Jakiego, który nagrał HCR, chociaż czytelnicy mnie prowokują hasłami, że to hiphopolo. Otóż nie, szanujmy hiphopolo, jak różne głupoty, które robią wolni ludzie, to nie jest nawet to. To gładki towar na sprzedaż nagrany z udziałem dziewcząt i chłopaków ubranych w jakieś ciuchy wypożyczone z modowych sieciówek, filmowany jak reklama wyborcza i grający na prostych schematach: z dziecka pokazujemy uśmiech, kobiety tylko w kusych szortach, kandydata na prezydenta Warszawy – w pozie blokowego Platona (choć wygląda na te bloki z ogródka apartamentowca). To piosenka uszyta do stockowego podkładu i sprzedana w sieci przez kogoś, kto już potrafi wrzucać pliki na YouTube, ale jeszcze mu się aglomerat i aglomeracja mylą z konglomeratem (Zainspirował mnie Patryk Jaki. Chłopak, który wychował się na blokach i postawił się warszawskiej mafii. Walczy o słabszych ludzi z całym aglomeratem medialnym i finansowym. Oni mają pieniądze – on ma wartości). Wstyd rozwijać temat. Za to Sarius – jest o czym rozmawiać. Tym bardziej, że w zeszłym tygodniu podbił OLiS.

Zacznijmy od pytania natury ogólnej: szukacie dziś nowych nagrań Quebonafide czy nowej płyty Korteza? A właściwie dlaczego nie spróbować jednego z drugim? Tu macie i Korteza, i Quebonafide. Właściwie to Sarius jest na tej płycie jako pół-balladzista rockowy lepszy od Korteza, a jako raper nawet ciekawszy niż Quebo, przynajmniej ten na ostatniej płycie. W proporcjach harcerska, gitarowa ballada (Dziecko wojny, Wiking, Powiedział mi ktoś) występuje tu w mniejszości w stosunku do beatów opartych na elektronicznych brzmieniach (to te lepsze – Gadaj do rzeczy, Definicja) i bardziej banalnych trapowych. Ale ponieważ Mariusz/Sarius bardzo chętnie śpiewa, wyzwala się z dawnych apeli Jaya-Z o to, żeby rap rapem pozostał, pozostaje po przesłuchaniu albumu posmak Korteza. Choć z lepszym tekstem, nawiązaniami od Siekierezady po film Dzielny mały Toster, sprawnymi rymami i prawdę mówiąc nawet bardziej chwytliwymi melodiami. Z lekką emocjonalną przesadą od czasu do czasu i okazjonalnym bluzgiem na całkiem naturalnej pozycji. To jest skądinąd ciekawe, że te opary po rockowej konwencji są dziś na listach przebojów tak słabe, że wchodzi raper z Częstochowy – miasta Muńka Staszczyka – i robi to skuteczniej. I żadna awangarda w tych beatach, które robił głównie Gibbs, gitary mocno w stylu polskich lat 90., lecz skuteczne to-to i bardzo radiowe, od Eski po Trójkę. Pieniędzy na CD bym nie wydał, ale z samochodu z taką playlistą bym demonstracyjnie nie wysiadał.

Może to ten kontrast między Sariusem a HCR, ale też chyba uczciwe przesłuchanie materiału od początku do końca sprawiło, że moja ocena tej płyty zaskoczyła mnie samego. Bo śledzący mój facebookowy profil zauważyli pewnie temat wymowy miękkich głosek u raperów, który rzuciłem przy okazji singlowego Wikinga z klasycznie ear-wormową melodią (taką, którą mimo chęci trudno wyrzucić z głowy), no i trudną do zapomnienia wymową: Moze znałes cłowieka, moze słysałes, jak gra. W komentarzach na FB właściwie padały wszelkie możliwe propozycje, od aparatu ortodontycznego po mazurzenie. Ja jednak obstaję przy tym (problem pojawia się w śpiewanych utworach – Lec nie mas juz strachu… w Dziecku wojny), że albo studyjna obróbka głoski „s” (deeser?) się nie powiodła, albo to taka maniera, wzorem CB/SB u młodych kobiet. Są przecież przykłady u innych raperów, w fejsbukowym wątku też o tym było. I nie piszę tego, by się naigrawać, bo w rapowanych kwestiach autor płyty ma dobrą dykcję, tylko żeby zauważyć nową tendencję w rapie, która PRAWDOPODOBNIE – podkreślam – przenosi do tego gatunku jeden z największych problemów współczesnej polszczyzny, czyli rezygnację z typowo polskiej wymowy głosek miękkich na rzecz czegoś, co z palatalnych obstruentów nasz język czyści. Rada Języka Polskiego raczej nie lubi tego i obawiam się, że jednak ma racjonalne powody do troski. Gadaj do rzeczy – chciałoby się powiedzieć za tekstem najlepszego chyba na płycie utworu, duetu z Gedzem – ale przy okazji gadaj na tyle starannie, żeby nie było w tym wymowy z ĄĘ Łony w wersji niezamierzonej.

To jednak ciągle problem na zupełnie innym poziomie niż mylenie aglomeracji z konglomeratem, więc o Sariusie naprawdę – jak mawia inny częstochowski bohater, Janek Pospieszalski – warto rozmawiać.

SARIUS Wszystko co złe, Antihype 2018, 5-6/10