Pentimento od rana do wieczora

Na początek propozycja pytania do quizu „Niezbędnika Inteligenta”. Pentimento to:

(1) Symbol włoskich satanistów.
(2) Pieszczoty seksualne, forma pettingu.
(3) Widoczne poprawki na gotowym już obrazie.
(4) Rodzaj przypominającego lambrusco wina musującego z Umbrii i Marche.

Nie jest to pytanie testowe przed przejściem do dalszej części wpisu, ale na pewno przydatna kwestia. A jeśli ktoś nie wie, to informuję, że skoro już tu jesteście, szybciej będzie kliknąć dalej niż szukać w Wikipedii.

Jon Hassell – spec od muzycznych terminów – hasłem „pentimento” opakowuje kolejną podserię (mamy tu volume one) swoich płyt, wydawanych we własnej wytwórni. Wypada więc od razu powiedzieć (sam sprawdzałem w Wikipedii, jest tez definicja w książeczce), że prawidłowa jest odpowiedź numer trzy. Co logiczne, jeśli spojrzymy na cały tytuł: Listening to Pictures (Pentimento Volume One). I podejrzewam, że tak jak z błyskotliwą koncepcją czwartego świata (Fourth World) autor wychodził w stronę folkloru przyszłości, mieszającego elementy różnych planetarnych nurtów i tym samym wyprzedzając mocno muzyczne tendencje, tak i tutaj chce zbudować atrakcyjną przenośnię z odniesieniem wizualnym: przy nakładaniu kolejnych muzycznych warstw przeświecają wciąż pomysły, jakie kierowały twórcą przy nanoszeniu poprzednich. A bardziej ogólnie: jesteśmy kulturą nadpisywaczy, którzy ciągle tylko domalowują coś do tego, co było.

Ale rzecz ma też konkretne źródło – obrazy Matiego Klarweina, nieżyjącego od kilkunastu lat niemieckiego surrealisty, z którym Hassell się znał, podobnie zresztą jak duża część gwiazd sceny muzycznej. To w końcu autor m.in. obrazu wykorzystanego na okładce Abraxasa Santany czy Bitches Brew Milesa Davisa. Prace Klarweina pojawiają się i we wkładce tej płyty, a utwory Hassella – jak zwykle eklektycznie zbierające warstwami elementy ambientu, world music, fusion, współczesnej sceny elektronicznej, rytmiki w stylu Billa Laswella, obficie korzystające z sampli – dobrze do nich pasują, największe wrażenie robiąc w okolicach Al-Kongo Udu, Pastorale Vassant i Ndeya (Manga Scene będzie ciekawym doświadczeniem dla wielbicieli talentu Stańki). Elementy Davisowskiego stylu lat 70. (może świadome nawiązanie poprzez okładki?) łączą się tu z odwołaniami do egzotycznych skal arabskich czy indyjskich rag, które sam Hassell studiował. Muzyka jak zwykle nie daje się łatwo sklasyfikować jako nowa czy stara. Pod tym względem amerykański artysta, dziś 81-letni, jest fenomenem od dekad.

Gubię czasem na Polifonii recenzje tych płyt, które od razu chcę sobie w ciemno kupić na CD albo winylu (a z oszczędności wiele wydawnictw po prostu kupuję dziś w plikach bezstratnych). Tak było z Hassellem, którego album wyszedł już w czerwcu. Bo jako opowiadacz pewnej długiej, spójnej historii wciąga jak Netflix – trzeba mieć kolejny odcinek. Tylko że to taki Netflix łączący klasykę z sci-fi. Wychodzi z tego „Chet Baker na Wenus”, jak opisał rzecz Resident Advisor. A przede wszystkim – rzecz z miejsca rozpoznawalna dzięki tonowi trąbki Hassella, który jak ślad pędzla dobrego malarza był jednym z najbardziej rozpoznawalnych brzmień końca XX wieku, ale w wieku XXI nie słyszeliśmy go już tak często – na ten nowy album trzeba było czekać 9 lat. Tu biją źródła Nilsa Pettera Molvaera i różnych innych artystów, którzy zaczynali od pentimento na obrazach Hassella. W tym sensie ten artysta jest większy niż się wydaje.

JON HASSELL Listening to Pictures (Pentimento Volume One), Ndeya 2018, 7-8/10