Kamasi czeka na rywali

Powinienem w tym momencie zapytać: jak tam perkusista na koncercie R+R=Now? Tyle że formacja odwołała swój przyjazd do Katowic, więc na razie można tylko sprawdzić perkusistę tej formacji, Justina Tysona, na płycie. Ale zapewniam, że wrażenie jest tak czy inaczej duże. Do tego stopnia, że postanowiłem dziś pójść tropem tej planszy zamykającej klip Kamasiego Washingtona: Kamasi awaits his next challenger… i zastanowić się, co z tym Kamasim, czy ma realną konkurencję wśród płyt (żyjących wykonawców), które ukazały się w ostatnich tygodniach. Czy te proporcje między jazzem a konwencją R&B czy umiejętnie wykorzystywanego hip-hopu w jego wydaniu są rzeczywiście wyjątkowe?

Na początek oczywiście wspomniane już R+R=Now, niedoszli goście Nowej Muzyki (ostatecznie w finale wystąpili Sampha i EABS) i ich płyta Collagically Speaking. Kamasiego od razu zestawiano z Robertem Glasperem, a R+R=Now to kolejny projekt tego ostatniego. Supergrupa jazzowo-soulowa z Glasperem, a ponadto świetnym trębaczem Christianem Scottem aTunde Adjuahem (wspominałem go tutaj), rozrywanym wokalistą, producentem i sidemanem Terrace’em Martinem, synem słynnego ojca Taylorem McFerrinem (multiinstrumentalistą), a do tego sekcją: Derrick Hodge (znakomity) i właśnie Justin Tyson. Ten ostatni może robić w całym gronie wrażenie benjaminka, ale kto się interesuje amerykańskimi perkusistami, ten wie, że ma wyjątkowo wysokie notowania. I potwierdza je w kilku utworach z tej płyty, wyprowadzając całą drużynę w kosmos z okolic jednak dość przewidywalnych (choć przyjemnie swingujących) solówek fortepianowych i impresyjnych, ale często sennych partii przetwarzanej trąbki Adjuaha.

Jak to bywa w supergrupach – wiele atutów nie zawsze daje coś jeszcze większego po syntezie. Owszem, niejednokrotnie R+R=Now idą w podobną stronę co Kamasi – na przykład w wokoderowych ekstrawagancjach Martina, bo w końcu na nowej płycie także Washington (z pomocą swojego keyboardzisty Brandona Colemana) wykorzystuje w pewnym momencie przetwarzane partie wokalne. I tu kłania się Stevie Wonder, którego nazwisko padło w internetowej dyskusji przy okazji premiery Washingtona. Owszem, dysponują dużymi środkami – bo nie sposób nie zauważyć choćby mnóstwa ciekawych wokalnych gości, z Yasiinem Beyem vel Mos Defem oraz Amber Navran w najlepszym od tej strony, zostawiającym dobre wrażenie Been On My Mind. Są tu znakomite momenty – choćby takie jak Resting Warrior, z popisową grą chwalonej już sekcji. Ale to nagromadzenie równorzędnej wirtuozerii i zagęszczenie myślenia o brzmieniu (warto zauważyć, że prawie każdy z tych sidemanów – kwestia pokoleniowa – bywa zarazem producentem) nie przekłada się na ogólną, klarowną wizję tak łatwo jak u Kamasiego, gdzie głos lidera w ewidentny sposób organizuje całą pracę wszystkich części zespołu. Zatem jednak poniżej poziomu KW.

R+R=NOW Collagically Speaking, Blue Note 2018, 7/10

Kolejni pretendenci – których za kilka dni usłyszymy na Warsaw Summer Jazz Days – to brytyjskie trio GoGo Penguin. Ciekawe w tym, jak formułę klasycznego tria jazzowego i jego brzmienie łączy z charakterystycznym dla hip-hopu myśleniem pętlami – co brzmi jak granie sampli na żywo – oraz jak często odwołuje się do stylu Esbjörn Svensson Trio i innych formacji patrzących na jazz przez pryzmat dynamiki rockowej. Ciekawe to jest, eleganckie i dość ograniczone w środkach wyrazu – poza metrum, w którym dzieje się sporo. Zresztą pianista Chris Illingworth imponuje precyzją godną metronomu, a jego koledzy – wszyscy z Manchesteru – robią wrażenie, jak gdyby z jazzu najbardziej lubili, hm… okolice New Order. Ale jest to dla takiego grania w jazzowym trio formuła mimo wszystko dość sterylna i kwadratowa. I GoGo Penguin wygrywają tu, gdy wciskają dynamiczny pedał do oporu i z pełnym entuzjazmem idą w kierunku Radiohead czy Floating Points. A tak się dzieje w najdłuższych na płycie formach: Strid, a szczególnie w utworze Reactor. Amatora ta muzyka znajdzie, jest to granie przybliżające jazzowe instrumentarium, ale brak w tym siły formacji Kamasiego, która zaczyna swoje utwory na takim poziomie emocji, na jakim GoGo Penguin je kończy.

GOGO PENGUIN A Humdrum Star, Blue Note 2018, 6-7/10

Najświeższa premiera w tym gronie to album Jazzanovy The Pool. Niby nu jazz podlany trip hopem w ich wykonaniu z granym na żywo jazzem Kamasiego nie ma wiele wspólnego, ale proszę sobie cofnąć taśmę i przypomnieć, jak ważni byli Niemcy kilkanaście lat temu, kiedy soul, jazz i rap przez chwilę koegzystowały najlepiej na płytach produkowanych w Niemczech. A sam kolektyw w Ameryce z list bestsellerów tanecznych zgrabnym ruchem przeskoczył na jazzowe. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że bez sceny klubowej nie byłoby dzisiejszego grania w tej formule. Poza tym Jazzanova jako kolektyw didżejski karmiła się estetyką Blue Note (dla której dziś nagrywają Glasper i GoGo Penguin), ale też np. wokalnym jazzem ze Stanów albo z Europy Wschodniej (oczywiście seria Polish Jazz).

The Pool, piąty autorski album Jazzanovy, wydany sześć lat po płycie Funhaus Studio Sessions… (która oznaczała krok w stronę Jamiroquai – na nowej płycie blisko jest w Sincere), ukazuje się w dużo trudniejszych czasach. Ważne walory od początku działań kolektywu – wokaliści Ben Westbeech i Paul Randolph – nie robią już takiego wrażenia. To może zrobić oczywiście Jamie Cullum jako gość specjalny – dla mnie jednak bardziej potwierdza wagę dawnych nagrań Jazzanovy, Let’s Live Well to dość słodki i gładki utwór. Muzyki z tych okolic robi się dziś dużo, coraz więcej w Ameryce, szczególnie w Kalifornii. Raperzy brzmią w zaproponowanych aranżacjach dość banalnie, z wyjątkiem KPTN, który w utworze No. 9 bawi się klasycznym motywem, właściwie cytatem z Beatlesów. Ale w tym wypadku bez rewolucji.

JAZZANOVA The Pool, Sonar Kollektif/NoPaper Records 2018, 6/10

Wnioski? Kamasi Washington pozostaje niezagrożony w każdym z tych trzech starć. Po trosze decyduje o tym jego orkiestrowa siła ognia, ale po trosze jednak dopracowanie własnego, łatwo rozpoznawalnego języka i umiejętność grania językiem afroamerykańskiej tradycji. A przy tym doprowadzenie do perfekcji gry stylem – trochę raperskiej w tym wszystkim, podejmowanej też choćby przez członków kolektywu Glaspera. Przy czym słucham – jak już sygnalizowałem – koncertowej płyty polskiego EABS i zaryzykuję, że właśnie z tą grupą Kalifornijczyk w swojej muzycznej odmianie Street Fightera miałby najcięższą przeprawę.

R+R=NOW C