Muzyka z czegokolwiek, tworzona kiedykolwiek

Zaspałem trochę od marcowej premiery i o płycie Tesco, którą firmuje julek ploski, zdążyli już napisać inni, w tym na przykład Bartosz Nowicki w swoim obszernym zestawieniu krajowych nowości elektronicznych. Ale dziś koncert Normal Echo i właśnie autora Tesco w warszawskim Pogłosie, więc może lepiej późno i rzutem na taśmę jeszcze przed tą imprezą niż jeszcze później albo wcale. Bo rzecz jest ciągle zbyt słabo znana, a przy tym ciekawa i pokazuje kolosalną przemianę w krajobrazie dźwiękowym ostatnich dwóch dekad. Sam długo szukałem punktu odniesienia dla tej opartej na samplach, lecz dość abstrakcyjnej muzyki – i dopiero niedawno przyszedł mi do głowy.

Ciekawym punktem odniesienia jest tu mianowicie sytuacja sprzed 16 lat, kiedy to Matthew Herbert – pod pseudonimem Radio Boy – opublikował polityczno-samplingowy album Mechanics of Destruction (tutaj w streamingu), w którym właściwie opowiedział o wszystkich najważniejszych globalnych markach (Starbucks, McDonald’s, Nike, Coca-Cola) i wielkich problemach świata wielkiego kapitału (ropa naftowa, współczesna telewizja, przetwarzana żywność), samplując każdorazowo obiekt zainteresowania, czyli np. buty Nike albo kubki z McDonald’sa. Całość bliska była duchowi czasu, a modny był wtedy microhouse, uprawiany przez samego Herberta, a popisywanie się precyzyjnie wycinanymi samplami wciąż jeszcze uznawano za sztukę z pogranicza magii. Kiedy Herbert grał ze swoim big bandem w Warszawie, samplował na żywo dźwięk rozdzieranej gazety albo brzęk filiżanki, żeby to za chwilę przetwarzać. Miało to wszystko w swoim czasie spory efekt wow, który jednak dość szybko wyparował.

Płyta julka ploskiego – pisanego demonstracyjnie z małej litery (Julek Płoski), pokazującego się na zdjęciu w niedbałym stroju i z głową częściowo poza kadrem, w pewnej przypadkowości i względnej anonimowości – pokazuje, jak dużo się w tej kwestii zmieniło. Inna jest sceneria dźwiękowa – szeroka jak bezmiar internetu, może trochę nawiązująca do nurtów z vapor- w nazwie,mająca za punkt wyjścia nie nurty taneczne, tylko raczej ambient. Inne jest podejście do samplingu, który zbanalizował się do tego stopnia, że źródło nie bardzo robi na kimkolwiek wrażenie, liczy się to, jak zostało przetworzone. Ekscesy w rodzaju tworzenia utworu muzycznego z dźwięków rolki papieru toaletowego owszem, ciągle robią wrażenie, czego dowodem masowe audytorium – ale pozostają cyrkowymi ciekawostkami. Tymczasem album Tesco jest bardzo… muzyczny. Pod względem przestrzeni dźwiękowej, sposobu kreowania tajemnicy poprzez zaszumione albo przesterowane dźwięki z dużym pogłosem, przypomina bardziej rzeczywistość studiów eksperymentalnych – iluzje dźwiękowe, gabinety krzywych luster, światy nieistniejące (polecam tu jednen z najciekawszych na albumie utwór Laur Konsumenta 2016) – pod tym względem na poziomie idei, a nie samego wykonania fajnie się rymuje z tegorocznym albumem kIRk.

To wszystko jest pewnie związane z ogólną tendencją elektroniki – od próby oddania doświadczenia znanych nam dźwięków w perfekcyjny sposób, za czym goniła jeszcze w latach 90. i na początku lat 2000. muzyka elektroniczna (uśredniam, ale czasem trzeba) cofnęła się do swoich korzeni, w kierunku narysowania świata nierzeczywistego. Także tytuł płyty Tesco traktuję więc niedosłownie. Nazwa brytyjskiej sieci supermarketów to raczej przenośnia albo w ogóle jakiś gest machnięcia ręką na tytuł wynikający z potrzeby zdystansowania się. Albo jakaś zwyczajna rzeczywistość zamieniająca się w kosmiczną, jak te migdałki na okładce – z daleka jak powierzchnia nieznanej planety. O ile Herbert był precyzyjny i zaangażowany w swojej antyglobalistycznej opowieści do bólu, Płoski zbiera w tytułach utworów całą listę zakupów (Musli tropikalne, Mineralka itd.) właściwie od niechcenia, treściowo pozostawiając same znaki zapytania i niedopowiedzenia, ale za to dbając o to, by formy muzyczne nie przeterminowały się nagle jak paczkowana żywność z supermarketu. Być może dlatego Tesco nie przestaje być ładne i szlachetne nawet wtedy, gdy staje się brzmieniowo zgrzytliwe, a nawet szpetne.

O ile w świecie wczesnego Herberta (i bodaj czteroletniego wtedy Płoskiego) ważne były możliwości sprzętowe, osiągi, liczba megabajtów i częstotliwość procesora, to Tesco jest dzieckiem czasów, gdy technologię pozwalająca na nagrywanie muzyki każdy ma na wyciągnięcie ręki. Sama technika się zbanalizowała. Sample użyte na tym albumie nagrywane były na dyktafon smartfona, przetwarzane, jeśli wierzyć wypowiedziom samego autora (opublikowanych na linkowanym już 1uchem/1okiem), na dość przypadkowych komputerach, które wpadły mu w ręce, no i małej klawiaturze – bez tego w gąszczu rytmów i szumów nie byłoby pewnie tych delikatnie snujących się melodii. A wrażliwość na melodię, na dynamikę formy muzycznej, na barwę – to wszystko decyduje o tym, że nagrania Płoskiego powinny się starzeć znacznie lepiej. Biorąc pod uwagę sposób obróbki tego materiału – nigdy nie były nowe, nigdy nie były świeże, nie odnosiły się w wyraźny sposób do żadnego trendu. Bezczasowa muzyka dla bezczasowych ludzi, której jednak warto poświęcić chwilę czasu.

JULEK PLOSKI Tesco, BAS.Kolektyw 2018, 7-8/10