Nowa muzyka, która potrzebuje nazwy

Miałem wczoraj okazję porozmawiać z Simonem Reynoldsem, co było doświadczeniem dość dziwnym – poczułem się, jakbym był z powrotem 20-latkiem zaglądającym do brytyjskiej prasy muzycznej, gdzie nieskończenie kreatywni redaktorzy mają pomysł na nazwanie i opowiedzenie wszystkiego. Dzięki temu doświadczeniu – zobaczyłem człowieka, który właściwie non-stop rozpracowuje różne teorie dotyczące muzyki i kultury popularnej – łatwiej mi uwierzyć, że ktoś może tyle pisać. Wkrótce (także na piśmie) efekty tego spotkania, a w ramach teasera dodam tyle, że autor Retromanii opowiedział mi, co by w książce dziś zmienił: porzuciłby mianowicie tak posępny ton końcówki i odnalazł jakieś pozytywy, bo zjawisko, o którym pisał, kulminację osiągnęło jego zdaniem w okolicach monumentalnego Random Access Memories duetu Daft Punk i występu na Grammy z wianuszkiem gwiazd dawnej muzyki w tym wnętrzu stylizowanym na studio nagraniowe z lat 70. Później zaczął dostrzegać, szczególnie w brzmieniu niektórych gatunków, jakieś optymistyczne oznaki. Mógłbym się z nim zgodzić, pod warunkiem, że miał na myśli wytwórnię International Anthem.

Pisałem już o tej oficynie parokrotnie, ostatnio wysupłując z niej nawet dwie kandydatki do zestawienia płyt roku. Po 20 latach kolejna chicagowska wytwórnia podejmuje wątek poszukiwań Roba Mazurka i Isotope 217°, co zresztą potwierdzał katalog – z albumami Mazurka i (szczególnie przekonującą) Jeffa Parkera. Tyle że o dzisiejszym charakterze IE decydują już inni, młodsi muzycy. Perkusista Makaya McCraven, saksofonista Keir Neuringer oraz dwójka trębaczy: Jamie Branch i Ben LaMar Gay. Branch nagrała jedną z płyt z listy moich ulubionych wydawnictw 2017 roku, a LaMar Gay był współodpowiedzialny za chwaloną na Polifonii równo rok temu płytę Bottle Tree. Oboje na tyle płynnie przesuwają się między światem R&B, hip hopu, muzyki programowanej i tworzonej na żywo na akustycznych instrumentach, że etykietki nie nadążają. Chętnie więc jakąś przyjmę.

Branch na nowym albumie duetu Anteloper, który tworzy z Jasonem Nazarym, perkusistą znanym m.in. z nagrań Helado Negro, zaczyna wręcz dokładnie w okolicy Isotope 217° z okresu Who Stole The I Walkman?, stopniowo odpływając z muzyki przynoszącej czytelne tematy, ale opartej na połamanych groove’ach, w czystą elektroniczną abstrakcję. Granice między dwiema tradycjami grania – czytelne jeszcze w większości nagrań Mazurka – tutaj zamazują się całkowicie już na poziomie Lethal Curve, tworząc jeden organizm, wrażenie potężnego syntezatora, jakiejś skomplikowanej maszyny reprodukującej wszystkie te dźwięki na równych prawach – czy to trąbka, czy perkusja (często przesterowane), czy syntetyki. Wyrażenia post-jazz i elektro-jazz już się wytarły, więc może mechajazz? Brzmi to niczym kolejna istota z japońskich filmów o potworach, a przy tym oddaje mechaniczność muzyki, która wykorzystuje możliwości przeróżnych urządzeń, ale zarazem nie pozwala dźwiękom stracić masy i nie odziera ich całkiem z fizyczności brzmienia żywych instrumentów.

ANTELOPER Kudu, International Anthem 2018, 7/10

Album, który reklamowany jest jako „best of”, a zarazem debiut autorski Bena LaMara Gaya, Downtown Castles Can Never Block The Sun, jest zarazem jeszcze dziwniejszy i bardziej popowy – w sensie okazjonalnego odnoszenia się tu do piosenkowego języka. Zestaw jest tym dziwniejszy, że zawiera nagrania z siedmiu (!) albumów, które chicagowski kornecista nagrał, ale ich nie wydał. Dlatego może kolażowe fragmenty (Vitus Labrusca, Uvas) wydają się przedłużeniem sposobu myślenia grupy Soft Machine z jej prapoczątków. Dlatego A Seasoning Called Primavera i Miss Nealie Burns mają w sobie lekkość muzyki brazylijskiej (w tym drugim wypadku połączoną z północnoamerykańskim folklorem) – autor płyty jest zresztą regularnym gościem w Brazylii. Z kolei dwa ostatnie nagrania zestawu – z Oh, no… not again! – przenoszą nas w nieco inny świat brzmieniowy, z rozbudowanym zestawem perkusyjnym, afrykańskim ngoni (Ben LaMar Gay współpracował z Joshuą Abramsem) i tubą.

Największe wrażenie robią na mnie utwory z tego najbardziej „mechanicznego” zestawu – a zatem znów po trosze mechajazz. Zapętleniom i repetycjom towarzyszy tu nieco rozbudowana sekcja dęta (do kornetu lidera dołącza klarnet basowy i saksofon) oraz wokaliści. Łatwiejszy Muhal kojarzy mi się z okresem współpracy Roisin Murphy z Matthew Herbertem, za to Music For 18 Hairdressers: Braids & Fractals to zabawne nawiązanie do Reicha, bardziej korzenne, afrykańskie w transowej rytmice, ale wykorzystujące zwielokrotnione odgłosy mechaniki klarnetu i saksofonu. Muzyka na 18 fryzjerów? Rzecz jest szalona jak ten tytuł. A Anteloper da się połączyć z Benem LaMarem wspólnym szyldem wszystkoizmu. Stanowią przy okazji część środowiska, które (tak to się robi w Chicago) wzajemnie się wspiera i ma – co więcej – poparcie starszych muzyków z Chicago. Jeff Parker uznał autora Downtown Castles Can Never Block The Sun za jednego ze swoich ulubionych artystów.

Z całą pewnością – idąc za myślę Reynoldsa – nie jest to retro.

BEN LAMAR GAY Downtown Castles Can Never Block The Sun, International Anthem 2018, 8/10