Swój życia los na sztos, na sztos
Po 12-minutowej piosence z partiami hałaśliwej improwizacji, emocjonalnie rozbijającym Madder, wchodzi niby nieporadny blues na 3/4. Falsetem – trochę jak u młodego Neila Younga – opowiada sytuację, która każe mi raz jeszcze wziąć do ręki Retromanię Reynoldsa. Bo łatwo zobaczyć w niej poetycko ujęty obrazek z tej książki: Wszystkie moje płyty leżą w stosach, a ja nie mogę przestać patrzeć wstecz. Choć to bardziej opis sytuacji uczuciowej. Bez względu na to Stacked stało się dla mnie z miejsca jedną z najwspanialszych chwil w muzyce ostatnich miesięcy. A dzięki temu, że jest momentem całości zarazem pieczołowicie dopracowanej (struktura płyty Minus to majstersztyk) i swobodnej (wokaliście towarzyszy improwizujący zbiorowo zespół), mamy coś, co wybija się spośród konkurencji nie jednym sztosem, tylko całą serią. Dzięki czemu można od poniedziałku alarmować tych wszystkich, którzy jeszcze nie przesłuchali. Bo duża rzecz się pojawiła.
Daniel Blumberg ma 27 lat i doświadczeń muzycznych tyle, że mógłby zawstydzić większość rówieśników. Siedem lat temu (!) pisałem na Polifonii o płycie jego ówczesnej grupy Yuck (tu do posłuchania). Podobała mi się, choć uznałem ją za okrutnie wtórną wobec Dinosaur Jr. Ale Blumberg zaczynał jeszcze wcześniej – jako nastolatek w Cajun Dance Party. Szybko też pozostawiał każde z przedsięwzięć, które współtworzył. Zarówno Yuck, jak i późniejsze trio Hebronix, no i solowe przedsięwzięcie realizowane pod szyldem Oupa. Tyle że jak to w życiu: możesz porzucić przeszłość, ale przeszłość nie porzuca ciebie. W związku z tym solowy album jest de facto kombinacją wszystkich składników, które można było zauważyć w poprzednich składach i projektach. Jest improwizacja – bo Blumberga muzycznie kształtowało londyńskie środowisko wokół Cafe OTO, jest kameralność z okolic niemal Grouper (słyszalna wcześniej w fortepianowo-wokalnych nagraniach Oupa), jest wreszcie inspiracja Neilem Youngiem. Są muzycy, których Anglik już wcześniej zebrał wokół siebie – świetny skrzypek Billy Steiger, znakomicie czująca improwizację w niejazzowych rejonach wiolonczelistka Ute Kanngiesser, basista Tom Wheatley, a do tego jeszcze Jim White – perkusista ostatnio słyszany w duecie Xylouris White, ale wcześniej współpracownik Cat Power (tam też grał piosenki), a przede wszystkim współzałożyciel Dirty Three. I jeśli słychać tu kameralistykę i smyczki, to bardziej takie spod znaku Dirty Three niż Divine Comedy.
Sam Blumberg nie znika na tej płycie gdzieś za plecami tych muzyków. Jest charakterystyczny jako gitarzysta, znakomity wokalnie, precyzyjny, pozbawiony manieryzmów, elastyczny (ten falset to tylko jeden z tonów) i przekonujący emocjonalnie – zaczyna w Minus od przekonującego opisu rocznej przerwy w życiorysie, powrotu po załamaniu. Nie pierwszy raz to, co złe dla artysty, udaje się przekuć w przełom dla jego twórczości. Minus the intent to feel, I’m here – śpiewa autor płyty. A później napięcie stopniowo rośnie. Aż do finału w jamowym, wspartym potężnymi chóralnymi partiami na głosy Used to Be Older. Też mocnym w emocjach, dynamicznym – to coś bliskiego Conorowi Oberstowi z wczesnej młodości. Nie przebiłem się jeszcze przez wszystkie teksty z albumu, ale wydają się przynajmniej nie szkodzić muzyce. Z kolei jako kompozytor Blumberg ma słabość do rytmów na trzy, co też raczej nadaje płycie lekkości i uroku niż stanowi obciążenie. Prawdę mówiąc, jest to album aż zaskakująco dojrzały, dopracowany i imponujący. Wypiera też na dłużej wszystkie inne z dziennego harmonogramu. A jedyny minus to ten w tytule płyty.
DANIEL BLUMBERG Minus, Mute 2018, 8-9/10