CZAD – czynnik akceptacji domowników

W obszarze anglosaskim stałym elementem różnego typu quizów w gazetach muzycznych (gdy jeszcze wydawano ich więcej) było Your favourite sunday morning record*. Pana/Pani ulubiona płyta na niedzielny poranek. A ponieważ i tak już siedzę cały weekend i słucham płyt, to zostawiłem jedną jako podpowiedź na niedzielę rano – domyślam się, że będzie dobra. Skąd to wiem? Cóż, jedną z cech takiej niedzielnej płyty, poza tym, że powinna być raczej leniwa i – ze względu na różne okoliczności i porę zapadania w sen z soboty na niedzielę – raczej miękka (bardziej w każdym razie niż harsh noise). Poza tym mam wrażenie, że powinna raczej łączyć niż dzielić domowników – a ponieważ słucham różnej muzyki i z dzieleniem domowników radzę sobie doskonale, myślę, że mogę mieć wyczucie co do sytuacji odwrotnej. Tak jak audiofile mają słynny WAF, wife acceptance factor, czyli czynnik akceptacji żony – zwykle dotyczący wyglądu urządzenia, mam go i ja – w stosunku do słuchanej w domu muzyki. Ja bym ten czynnik nazwał nieco inaczej: CzAD – czynnik akceptacji domowników. Dziś będzie płyta o wysokiej wartości CzAD.

Joe Armon-Jones, na co dzień filar grupy Ezra Collective, pojawił się już na Polifonii w lutym, przy okazji kompilacji We Out Here. Już wtedy było wiadomo, że ukaże się jego debiut solowy (wcześniej wydał duet z Maxwellem Owinem). Ostatecznie nagrał go z tym samym kręgiem muzyków brytyjskich, co potwierdza, że okolice londyńskiego Brownswood Records są dziś trochę jak Kalifornia Thundercata i Kamasiego. Podobny jest także charakter granej przez Armona-Jonesa muzyki. Może nie sięga ona wyżyn nagrań Kamasiego Washingtona, ale przypomina te lżejsze i co bardziej leniwe z jego nagrań. Saksofonistka Nubya Garcia toczy tutaj zaoczny pojedynek z Kamasim, choć oczywiście pojawia się bez porównania rzadziej, klasę potwierdza za to na pewno sekcja rytmiczna – szczególnie bębniący trochę na ostatniej płycie Sons Of Kemet perkusista Moses Boyd. W rolach wokalistów – Asheber i Oscar Jerome, chociaż nawet Armon-Jones śpiewa w jednym z utworów. No ale głównym instrumentem pozostaje wurlitzer lub fortepian lidera.

Całość płynnie przechodzi od granego na jazzowo soulu (Almost Went Too Far), poprzez nu-jazz (Ragify) do dubu (Mollison Dub). Największe wrażenie pozostawia jednak utwór tytułowy. Wszystko grane jest bez szczególnego pośpiechu i – co jednym się spodoba, innych od tej płyty odrzuci – bez wielkiej wirtuozerii. Może nawet brakować drobnych elementów osobistego języka, który co i rusz wtyka na swoich płytach np. Thundercat. Rytmika bez zarzutu, takie granie na klawiszach to rzecz odprężająca po dziesiątkach poddanych ścisłej kwantyzacji płyt, w których akord atakuje nas zawsze w tym samym momencie taktu. Z kolei improwizacje zamknięte są w okrągłych i bezpiecznych, łatwych ramach.

Choć z sobotnim wieczorem bywa różnie, to niedzielny poranek stosunkowo często spędzamy w domu. A Starting Today jest albumem domowym – jasne, miło się tego słucha przez słuchawki, produkcja jest bardziej dynamiczna, bardziej przypomina tę na płytach jazzowych niż tę z współczesnego soulu czy R&B. Jest w tym graniu dyscyplina, nieprzegadanie, przyjemność. No i CzaD.

JOE ARMON-JONES Starting Today, Brownswood 2018, 7-8/10

*Obok zwykle są pytania o Favourite saturday night record.