Opóźniony jak Fryderyk

Wczorajsze Fryderyki zaskoczyły tym, że chyba po raz pierwszy w historii laureaci są lepsi niż nominacje. Zacznę od tego, o czym już napisałem na Twitterze. Marcin Masecki. Kilkanaście lat zjawiskowej obecności na scenie muzycznej, brawurowe pomysły, świetne składy, kapitalne płyty. Właśnie dostał pierwszego w historii Fryderyka – za teledysk. Oczywiście cieszę się z sukcesu jego, Janka Młynarskiego i całego ich Jazz Bandu (widziałem w Poznaniu – ciągle tak samo dobrzy), klip Kobasa Laksy dawno już chwaliłem, ale jeśli gdzieś się spotykają różnego typu problemy naszych nagród muzycznych, to chyba gdzieś tu. Poza tym muszę powiedzieć, że choć spełniła się duża część tego, o czym pisałem w marcu, to ostatecznie nie wypadło to aż tak źle. Ale najpierw o tym, kto nagrody polskiego przemysłu muzycznego za rok 2017 zdobył:

Album roku – muzyka korzeni (w tym blues, country, folk, muzyka świata, reggae): KAPELA ZE WSI WARSZAWA za płytę Re:akcja mazowiecka
Album roku – hip hop: TACO HEMINGWAY za płytę Szprycer
Album roku – pop: NATALIA PRZYBYSZ za płytę Światło nocne
Album roku – rock (w tym hard, metal, punk): HEY za płytę CDN
Album roku – elektronika: PAULINA PRZYBYSZ za płytę Chodź tu
Album roku – alternatywa: DARIA ZAWIAŁOW za płytę A kysz!
Fonograficzny debiut roku: DARIA ZAWIAŁOW
Utwór roku: KORTEZ Dobry moment
Teledysk roku: JAZZ BAND MŁYNARSKI-MASECKI Abduł-Bej (reż. Kobas Laksa)
Jazz – album roku: MACIEJ OBARA QUARTET Unloved
Jazz – fonograficzny debiut roku: KUBA WIĘCEK
Jazz – artysta roku: MACIEJ OBARA

Mamy więc zaoczny potrójny remis Zawiałow-Obara-Przybysz, o ile oczywiście policzyć siostry Przybysz razem. Nagroda dla Pauliny Przybysz była szczególnie ważnym punktem gali – bo dodatkowe producenckie trofeum mogą teraz podzielić między siebie (kawałki będą niewielkie) jedni z najbardziej zasłużonych twórców sceny elektronicznej i hiphopowej (Marek Pędziwiatr, Piotr Skorupski, Adam Kabaciński, Zamilska, Teielte, Sander Molder, Andres Kopper, Jacek Antosik, Magnus Wallin), z których większość w pojedynkę nie miała szans na Fryderyka. To zarazem świetny zastrzyk nowych głosujących dla Akademii Fonograficznej. Podwójne trofeum Darii Zawiałow doda, mam nadzieję, impetu jej karierze. Podobnie z Kubą Więckiem. Nagroda dla Natalii Przybysz to również ważny gest solidarności środowiska – nie tyle światopoglądowy, co wobec osoby, która przez ostatni rok spotykała się z bardzo gwałtownymi reakcjami części publiczności i potrafiła to przekuć w pozytywny sposób w płytę. Wygrana Kapeli z Hańbą! akurat w tym roku była nieco zaskakująca, ale zawsze zasłużona. Sztamie między Krakowem a Warszawą w tej dziedzinie to nie powinno zaszkodzić.

Oczywiście pozostają wcześniejsze zastrzeżenia: grupę Hey uhonorowano za na nowo nagrane stare piosenki (statuetkę odebrał nieprzedstawiony, o ile zdążyłem zauważyć, Robert Ligiewicz), Daria Zawiałow nie reprezentuje sceny alternatywnej (osobną sprawą jest, czy w całości jej płyta była już albumem na Fryderyka), kategoria hiphopowa została obsadzona w nominacjach w sposób obnażający zbiorową niekompetencję Akademii Fonograficznej (co delikatnie wytykał ze sceny Tytus, wydawca Taco – por. wideo wyżej, swoją drogą Rahim się też mocno dystansuje), właściwie nie pozostawiając innego wyboru, a laury jazzowe – mimo świetnej obsady w nominacjach – jak zwykle były w werdyktach przewidywalne i zachowawcze (mam na myśli Obarę, już nie Więcka – bo zasłużył z pewnością, a nominacje w kategorii Debiut roku były w całości świetne i wróżą 10 grubych lat polskiej scenie jazzowej). No i ciągle nie znaleźliśmy na łonie Fryderyków miejsca dla takich indywidualności jak Marcin Masecki czy Pianohooligan.

Ten drugi błysnął podczas występu z Natalią Nykiel i ludową grupą Tulia w chórkach. Płytę Nykiel z Pianohooliganem kupiłbym chętnie – doceniam umiejętności tej wokalistki, choć niezbyt mi pasuje jej ścieżka, a Pianohooligan wchodzi w taki etap działań, że wszystko mu wychodzi. Reszta występów nie miała już takiego ciężaru gatunkowego – poza może hiphopowym setem Miuosha, Grubsona i Pauliny Przybysz oraz występem Laboratorium z wokalistkami Mitch & Mitch w hołdzie dla Zbigniewa Wodeckiego w finale (choć nie bez drobnych kiksów). Pomysł na duety był niezły w założeniu, ale jednak trochę wysilony w praktyce – w większości przypadków polegał po prostu na mniej lub bardziej umiejętnym zszyciu dwóch piosenek w połowie. Ponadto nieobecność niektórych wykonawców na scenie – niezależnie od faktycznych powodów* – mogłaby sugerować stałe lęki TVP na podłożu polityczno-społecznym. Zwróćmy uwagę na to, kto spośród nagrodzonych w głównych kategoriach tego wieczoru nie zagrał: Natalia Przybysz, Kapela Ze Wsi Warszawa, Hey. Proszę sobie teraz przypomnieć wypowiedzi, deklaracje ideowe, wywiady, postawy i zachowanie w stosunku do telewizyjnego Opola. Swoją drogą, w ogóle zabrakło akcentów związanych z muzyką tradycyjną – bo nie za bardzo uznaję za takie, z całym szacunkiem, obecność na scenie Tulii.

Mimo tych uwag i pewnego znużenia, z jakim odbieram kolejny koncert realizowany w dość klaustrofobicznym dla takich prezentacji i mało okazałym Teatrze Polskim, nie były to tak złe Fryderyki, na jakie się zapowiadało. Z próbą dynamicznej oprawy dźwiękowej, dobrą konferansjerką. Rozkład sił w mainstreamie muzycznym został zaznaczony, choć pytania – jak śpiewał Janerka – są wciąż takie same. Co zrobić, żeby oceniać coś więcej poza fasadą, poza gronem najlepiej sprzedających się wykonawców? Co zrobić, by te nagrody były inwestycją w scenę alternatywną, która wyprzedza rzeczywistość Fryderyków o kilka długości?

Dlatego dziś załączam do wpisu raz jeszcze album duetu Lemiszewski/Olter, który wzmiankowałem już wcześniej. Z kilku powodów. Wszechstronność Jakuba Lemiszewskiego – tu grającego na gitarze w swobodnej manierze, wykorzystującej środki noise’u i post-rocka (czyli gdzieś między Nowym Jorkiem a Chicago) – powoduje, że już na tym etapie staje się on jedną z ważniejszych postaci sceny. Wyobraźnia perkusisty Teo Oltera oczywiście budzi pewne skojarzenia nie tyle ze stylem, co znów elastycznością patrzenia na muzykę jego ojca, Jacka. Ale przede wszystkim, jako przykład improwizowanego grania wychodzącego z okolic bliższych jazzu, okazuje się doskonale kompatybilna z tym, co robi Lemiszewski. A taki rodzaj zamazywania granic międzygatunkowych, prowadzący tu czasem w okolice zwartego myślenia formą (SY, ze szczerością naprowadzające na Sonic Youth), a czasem na ścieżkę bliską yassu (Radość jest delikatna), jest polską specjalnością od wielu lat. Biorąc pod uwagę przykład Maseckiego i Młynarskiego, fryderykowy opóźniacz związany z nieprzystawalnością do kategorii jest przepotężny, tymczasem dla Lemiszewskiego i Oltera – działających poza klarownym dla Akademii systemem fonogramów, bo płyta wyszła w wersji cyfrowej w krzepnących Trzech Szóstkach – moment dojrzewania do tego, by ich zauważyła ogólnopolska publiczność nadchodzi już teraz. Świadczy o tym to, w jak różnorodny sposób potrafią myśleć o swoich formach, jak świetnie potrafią razem rozwijać, a przede wszystkim zamykać te wspólne improwizowane utwory.

Nic się nie zmieniło w recepcji takiej muzyki od czasów yassu – nie ma formuły na jej nagradzanie w obiegu rockowym, nie ma jej też w jazzowym. Może liczyć na kult wśród publiczności, domowe słuchanie (które słusznie sugerują autorzy), może liczyć na jam sessions w klubach, małe koncerty, offowe festiwale, ewentualnie zaproszenia do współtworzenia ilustracji teatralnych, rzadziej filmowych. I na to, że ktoś kiedyś nakręci dokument o dzisiejszej młodej scenie, zyskując tym dokumentem większy zasięg niż media i przemysł płytowy kiedykolwiek zapewniły opisywanym w nim twórcom. Ba, nawet o nagrody będzie takiemu komuś łatwiej. To trochę jak z tym teledyskiem Kobasa Laksy.

LEMISZEWSKI/OLTER Post Refference, Trzy Szóstki 2018, 7-8/10

* Producenci gali zapewniają, że praca nad widowiskiem była wolna od jakichkolwiek zewnętrznych nacisków, interwencji czy nawet sugestii zmiany ich niezależnej koncepcji.

PS Za Ligiewicza dziękuję korekcie obywatelskiej 😉