Ex to zdrowie

W ramach pokuty za pisanie od rana o streamingu płyta dziś spoza świata streamingu. Przynajmniej tego masowego, wielkokorporacyjnego. Bo na Bandcampie już jest. I różnica między Spotify a Bandcampem dobrze opisuje światopogląd The Ex – grupy skupionej na działaniach artystycznych, otwartej na nowe pomysły, niezainteresowanej monetyzacją kultu, jakim jest otoczona od lat. Zespołu wywodzącego się ze sceny anarchistycznej, któremu udało się zachować niezależność twórczą i finansową. I proszę sobie wyobrazić, że ta formacja, istniejąca już od 39 lat, odpowiada za najlepszą jak dotąd tegoroczną płytę rockową. No, może drugą po Twin Fantasy Car Seat Headrest, a to płyta z częściowego recyklingu. Album The Ex zupełnie nowy, choć sama grupa odświeżała się wielokrotnie.

27 Passports jest przede wszystkim albumem fascynująco prostym, który jednocześnie wykorzystuje trendy muzyki gitarowej i idzie pod prąd. To drugie dlatego, że jest ożywczo klarowny – struktury tych piosenek są oparte o współbrzmienie trzech gitar (jedna barytonowa Andy’ego Moora – jego autorstwa są również niezłe zdjęcia w książeczce) i perkusji. Nawet angielskie teksty wyśpiewywane przez Arnolda de Boera (najmłodszy stażem członek dzisiejszego składu) z lekkim holenderskim akcentem są jakby bardziej klarowne. Choć w tej klarowności bywają ponure, bo nie uciekają od problemów współczesnego świata (ogólnoeuropejskie w poruszającym New Blank Document, holenderskie w kończącym album Four Million Tulip Bulbs). W każdym razie mamy do czynienia z utworami napisanymi na te konkretne instrumenty, nadającymi się w tej wersji do wykonania na scenie i z utworami, które ten słynący zresztą z grania na żywo zespół będzie w stanie przedstawić 1:1. Zapomnijcie o studyjnej polerce, tak surowo brzmiących bębnów nie usłyszycie dużo na płytach nagrywanych w XXI wieku, a tak luźnej kompresji na rockowej płycie nie spotkacie prędko w tym roku.

W tym żywym brzmieniu The Ex kojarzyć się mogą z zespołami spoza świata zachodniego – choćby afrykańskimi. I nie będzie to oczywiście klucz bezsensowny, biorąc pod uwagę liczne nieźle udokumentowane etiopskie wycieczki Holendrów (założyciel formacji Terrie Hessels opowiadał kiedyś o jednej z nich Piotrowi Lewandowskiemu), a także fakt, że gdzieś pomiędzy różnymi kooperacjami z muzykami z kręgu awangardy i free jazzu mieli czas, by zainteresować się także także formacją Konono No 1 z Konga, a nawet w pewnym stopniu zainspirować ten zespół swoim stylem i przede wszystkim pomóc wypromować na Zachodzie. Jak w dobrej teorii anarchizmu – taki artystyczny handel wymienny. Są jeszcze w ich muzyce – poza ogólnym podejściem – dalekie echa tego kongijskiego stylu. Ze wszechobecnymi likembe, tu w żywiołowym The Heart Conductor, o ile to nie gitara „udaje” ten tradycyjny instrument, a z całą pewnością w perkusyjnej grze Katheriny Bornefeld zostało jakieś wspomnienie wycieczek do Afryki. Całość, jeśli nawet mniej tu do odkrycia niż na poprzednich (choćby Turn), jest bardzo zwarta i płynna. I znów nieco inna, w zgodzie z zasadą zaczynania od zera za każdym razem.

To wpisanie się w trendy muzyki gitarowej, o którym wspomniałem – choćby sami The Ex byli ich współtwórcami – to odwołanie do mathrockowej formuły rwanego, motorycznego grania nerwowo zapętlanych fraz. Tyle że trudno przecież formacji, która przyłożyła rękę do tylu tendencji w muzyce gitarowej od czasów postpunka zarzucać teraz, że wpisują się w nurt, który powstał między innymi dzięki ich muzyce. Poza tym te matematyczno-rockowe aranżacje są przy tym naturalne, surowe. Tu jeszcze w połączeniu z dysonansowymi riffami charakterystycznymi – w tej generacji – choćby dla Sonic Youth. A kto z tej generacji przetrwał? Kto dziś ma odwagę tak grać? I kto ma fantazję, by nie sprzedawać tego w streamingu?

THE EX 27 Passports, Ex Records 2018, 8/10