Piątek oceniam w skali 1-10

Nie udało mi się jeszcze wynaleźć wehikułu czasu, choć mają go w jednej z polskich redakcji (tej najmocniej obsadzonej pisarzami SF – że tak podpowiem), gdzie kilka dni temu ukazało się obszerne omówienie i ocena serialu, który właśnie kręci Agnieszka Holland dla Netflixa. Tak, to właśnie chcę powiedzieć, choć brzmi niewiarygodnie: autor wiedział, co zmontowała i udźwiękowiła reżyserka, choć dopiero trwają zdjęcia (w ostatni weekend kręcili przy mojej ulicy, więc wiem). W każdym razie, że tak lekko zaspoiluję, rzecz – zdaniem podróżującego w czasie autora – godzi w polską rację stanu. Śmiem twierdzić, że gdybym sam miał taką maszynkę, wykorzystałbym ją lepiej. Poleciałbym do soboty lub niedzieli i na spokojnie posłuchał wszystkich piątkowych premier. A później zdążył wrócić na środę po południu, żeby spokojnie to wszystko opisać przed piątkiem rano. Niestety, aparat dostał się w ręce konkurencji, więc trzeba zasuwać od rana i opisać z grubsza premierowy dzień, który może w niczyją rację nie godzi, ale różne gusty musi pogodzić z całą pewnością. Dziś będzie mniej płyt niż przed tygodniem, chwilami nieco głębiej, bo po łebkach się nie godzi.

Na początek poważne sprawy. Nieprzypadkowo nowy album MOUNT EERIE zaczyna się od linijki Śpiewam dla ciebie, Geneviève. Now Only to kolejna płyta tak intymna, że czujemy się intruzami, a w najlepszym razie podglądaczami czyichś uczuć i na szybko składanych myśli. Tyle że – mam takie wrażenie – tym razem rzecz została staranniej zaplanowana. Albo przynajmniej z większą starannością uformowana w zestaw utworów.

Śledzenie tego, jak stopniowo Phil Elverum wychodzi z depresji po śmierci chorej na raka trzustki żony (zmarła w lipcu 2016 r.), to materiał głównie dla psychologów. Choć nie tylko – od strony artystycznej najciekawsze jest dla mnie to, jak zaczyna się na nowo interesować muzyką. Po do bólu zgrzebnym zeszłorocznym A Crow Looked at Me ta płyta wpuszcza do tego samego wnętrza (akustyka rodzinnego domu jest tu znów pieczołowicie ogrywana) nieco więcej barw różnych instrumentów i więcej pomysłów. Pojawia się pierwszy cień dystansu, razem z lżejszą, mniej przygnębiającą melodią: Ludzie dostają raka i umierają / Ludzie są potrącani przez ciężarówki i umierają – śpiewa Elverum w Now Only, choć jednak większa część płyty to smutne opowieści związane z umieraniem, pochówkiem i wspominaniem zmarłej. Cień słowotoku Marka Kozelka unosi się nad amerykańską muzyką w ostatnich latach, a Mount Eerie wpisuje się w ten słowotok w sposób dość rozdzierający, więc choć spędzicie z tą płytą emocjonalny piątek, to już nie piąteczek (a samochód jeszcze w tym wpisie wróci).

KRÓL też nie ułatwia życia – Przewijanie na podglądzie to kolejny zestaw krótkich i jakby niedomkniętych piosenek, które jak zwykle mają w sobie coś uwodzącego i kompletnie przy tym zwodzącego. Muszę przyznać, że zdążyłem się już bardzo oswoić z nieco inną konwencją Kobiety z Wydm, gdy tymczasem Błażej Król na tej nowej płycie solowej (miks: Emade, co być może dodaje tu trochę finalnego błysku) jest muzycznie bardziej płaski – to nie zarzut, to odnotowanie pewnej brzmieniowej wartości, bardzo retro – prostszy, bardziej oszczędny, w paru momentach ta płyta spodoba się tym z jego słuchaczy, którzy tęsknią za UL/KR – choćby Niemożliwe jest takim sygnałem – choć i niespodzianki będą, np. Spróbuję ze swoją rytmiką Johnny’ego Casha przeniesionego w świat automatów perkusyjnych. Więcej country, a już na pewno pastelowego folku i mrocznej Americany, jest jednak na płycie DANIELA SPALENIAKA Life Is Somewhere Else, która też ukazuje się dzisiaj i może się okazać – z różnych względów – przełomowa dla łodzianina. Z kilkorgiem gości (m.in. udzielająca się tu wokalnie Kacha Kowalczyk) stworzył album o bardzo intensywnym klimacie, nieco bardziej rozmyty brzmieniowo, impresyjny, ale intrygujący – mnie przynajmniej spośród tych dotychczasowych nagrań Spaleniaka przekonuje ten zestaw najbardziej. Podobnie rozmyte wydaje się skądinąd brzmienie nowego YO LA TENGO There’s a Riot Going On, tyle że ten zespół darzę tak wielką osobistą sympatią i tak dużo czasu spędziłem już, słuchając nowego materiału, że pewnie wkrótce kilka słów więcej.

Poza tym dzień przebiega pod dyktando polskiego rapu. TEN TYP MES i jego capslockami tytułowany RAPERSAMPLER to płyta wywołana najwyraźniej emocjami typu bardzo osobistego – porównywalnymi chyba z tymi, które O.S.T.R.-owi przyniosły inspiracje na kilka już płyt. Wszystko się wyjaśnia w pierwszej linijce, więc nie będę zdradzał. Ale później te emocje Typ przetwarza jednak inaczej – jest to rozrywka z gwarantowaną mocną linijką w każdym tekście, choć czasem są to takie linijki, że nie zacytuję, a czasem takie, że z trudem się przyznam (choć przyznaję: ta o Marinie Ambramović nie wychodzi łatwo z głowy). Czasem – to trzecia kategoria – takie, że nie łapię, o co dokładnie chodzi. I jeszcze czwarta kategoria – taka, że wszystko, każda linijka się udaje, jak w tekście Po tę tu. Autor pozostaje, jeśli chodzi o ogarnianie życia kulturalnego w Polsce, kategorią sam dla siebie, na co wskazują rozrzucane tu odniesienia do różnych bohaterów tegoż życia. Beaty są własne i niewiele mi w tej kwestii brakuje: czasem słychać zgrzebność, ale i bardzo duży stopień użytkowości, bo każdy beat eksponuje tekst. No, może przesadził Ten Typ Mes z tymi zastrzeżeniami o nieużywaniu protez do śpiewania – ałto tjuna nie ma, ale szlachetniejszy wokoder to jednak obecny. Ogólnie ma ta płyta u mnie długi i całkiem przyjemny przebieg słuchania w redakcji. Ściszałem tylko parokrotnie na Nie bądź kurwą, kiedy ktoś wchodził do pokoju, żeby czasem nie wziął tego do siebie.

Na okładce mamy Typa w limuzynie w śniegu, sądząc po wyświetlaczu autobusu obok – na Bielanach. I to jest leitmotiv tego piątku. Wprawdzie śniegu chyba w końcu nie będzie, przynajmniej w centralnej Polsce, ale PRO8L3M nową płytę Ground Zero Mixtape sprzedaje dwiema typowymi pojazdami polskiej drogowej husarii, czyli beemkami na śniegu (Auta na Allegro, które muszą mi pozwolić na przekroczenie 24 punktów – że zacytuję autorów). Po pierwszym odsłuchu wygląda mi na to, że ten nieco rwany mixtape to ostateczna próba wyjścia w stronę empików w miejscowościach różnej wielkości i ostateczne rozwiązanie kwestii przyszłotygodniowego OLiS-u, bez utraty dotychczasowych słuchaczy. Bo opowieść – co wnioskuję już po pierwszym kontakcie – w samych utworach brzmi na tyle mocno, by poruszyć i pogodzić Polskę A, B i C, a monologi, którymi jest przerywana, ocierają się już o styl polskiego kina sensacyjnego, z Pasikowskim i Vegą. I tu mała uwaga, bo nagły przeskok od Elveruma do PRO8L3MU – choć niby można ich sobie wyobrazić na tym samym festiwalu – grozi szokiem emocjonalnym.

FISZ EMADE TWORZYWO, których ładnie wydany zestaw retrospektywny (z małym dodatkiem) Numer 1. 2000-2011 ukazał się przed tygodniem, też mają samochód na okładce – tyle że Lamborghini. W środku jest nawet kartonowy model do wycięcia i sklejenia – można sobie pojeździć w rytmie wybranej, ulubionej hiphopowej płyty tygodnia. W tym do tej nieopakowanej w samochód, czyli do albumu, który firmuje L.U.C.. Mało czasu przy piątku, ale zdążyłem się zorientować, że Łukasz Rostkowski jak zwykle ma koncepcyjny pomysł na nowe wydawnictwo – Good LUCK w sprytnym geście zbiera popularnych aktorów (m.in. Katarzyna Figura, Tomasz Kot, Arkadiusz Jakubik – krótkie) i kilkoro bardzo różnych muzycznych gości (Bovska, a obok np. Laboratorium Pieśni), a ma być chyba czymś w rodzaju filmu w wersji audio. Zacząłem późno, zdążyłem więc przejrzeć czołówkę z listą największych nazwisk, ale nie dotarłem jeszcze do napisów końcowych. Wyróżniają się znane już Kompromisy. Całość wydała mi się zaskakująco refleksyjna i osobista, więc jeśli fabuła, to nieco jednak autobiograficzna. Ale między jedną a drugą własną płytą L.U.C. mógłby z pewnością założyć jakąś fabrykę pomysłów na sprzedaż. Byłoby wtedy na jakiś wypasiony samochód, a nie tam jakieś – żeby zacytować – ja dalej swoją ścieżką toczę się monocyklem.

Jak już zauważyliście, brakuje w te piątkowe przedpołudnia ocen przy tytułach. No bo jak to tak – oceniać po pierwszym kontakcie? Zresztą po co się ograniczać do oceniania płyt? Oceniajmy całe piątki. Ten ma średnio korzystne położenie w roku (tagi #zimno, #zachmurzenie, #ponuro) i atmosferę mocno skażoną smutkiem, a przy okazji sporą ofertę dla miłośników hip hopu o zabarwieniu uliczno-intelektualnym i kilka potencjalnych niespodzianek (jak płyty The Decemberists czy JB Dunckela, których jeszcze nie słyszałem, debiut krajowej Linii Nocnej). Ilościowo bez szaleństw, jakościowo – bardzo przyzwoicie. Brak mi może w tej chwili punktu odniesienia, ale powiedzmy, że mocne 7/10 w dziedzinie piątków.