Jak na lekarstwo

Mało takich płyt było w roku 2001, jeśli w ogóle jeszcze jakieś były. Prawdę mówiąc, nawet dziś trudno uwierzyć, że była taka. Wydana wtedy na CD, chyba też na kasecie (przez Antenę Krzyku), a po latach wznowiona przez Gusstaff Records na transparentnym, żółtym winylu, brzmi pewnie nieco delikatniej, subtelniej niż albumy nagrywane dziś, mniej podbita w niskich tonach, ale wciąga tak samo. Wszyscy pewnie pamiętają okładkę z listkiem tabletek – witaminy C, przez niektórych branej za popularny rutinoscorbin. Tutaj na okładce zmieściło się aż sześć blistrów witaminy, a fakt, że winyl zawiera dwie strony C (C1 i C2) chyba ostatecznie rozwiązuje farmaceutyczny dylemat.

Jeśli chodzi o bazę rytmiczną, zespół z Raciborza (o mieście pochodzenia przypomina na tym wydaniu hasło „800 lat praw miejskich Raciborza”) był wtedy jedną z długo oczekiwanych polskich odpowiedzi na post-rock. Motoryka łącząca punkową surowość z dość klinicznym, nieprzesadnym – trochę jak u niemieckich zespołów sceny postrockowej – wykorzystaniem elektroniki. Do tego sporo przestrzeni, no i przede wszystkim pomysł, by na pierwszy album zaprosić Annę Nacher i Marka Styczyńskiego, przez lata najważniejsze postaci łączące w Polsce sceny etno i alternatywną. Tutaj wnoszą całą gamę brzmień instrumentów pozaeuropejskich (kalimba, misy tybetańskie) i stopniowo ten żywioł muzyki tradycyjnej zaczyna zespół wykolejać z rockowego trybu, a przy tym pozostaje oryginalny, nie idąc ani całkiem w stronę Berlina, ani w stronę Chicago. Mamy więc trochę postrockową przemianę związaną z rozsadzaniem rockowej konwencji nową wrażliwością brzmieniową, która rozgrywa się w obrębie jednej płyty, na naszych uszach. Politicians: Fuck the Bastards to dla mnie polski klasyk gatunku.

Dodać do tej całej mieszanki należy poczucie humoru, od Let Us Destroy the People przechodzimy płynnie do Let Us Not Destroy the World After All (z samplem z wizyty Dalaj Lamy w Polsce) – w symptomatycznym dla tej płyty geście leczenia punkowego buntu jakimś rodzajem medytacji – a kończymy na pogodnym, wesołkowatym wręcz I Saw the Light. Winyl oficjalnie ukazuje się w piątek, ale warto pomyśleć o nim wcześniej, bo to jak z tym post-rockiem w roku 2001 – zasoby są limitowane. Czyli jak w tytule notki.

Przy okazji – pojawia się tym samym nowa kategoria na Polifonii. Krótkie noty weekendowe, bo skoro sklepy zamknięte, to na kontakt z kulturą zostaje i czas, i pieniądze.

THE BAND OF ENDLESS NOISE WITH ANNA NACHER & MAREK STYCZYŃSKI The Band of Endless Noise with Anna Nacher & Marek Styczyński, Antena Krzyku 2001/Gusstaff 2018, 8/10