Pierwsze płyty są najlepsze, bo pierwsze (playlista 14)

Okres tuż przed Paszportami Polityki w życiu mojej redakcji oznacza życie w dziwnym zawieszeniu – zaczynam rozumieć naszego nieodżałowanego kolegę Zdzisława Pietrasika, który dopiero po gali paszportowej zmieniał kalendarz i przyjmował do wiadomości nadejście nowego roku. Ale pracować trzeba, choćby po to, żeby się rozgrzać przed całą resztą roku. Zresztą tylko w tym okresie da się jeszcze przesłuchać nie tylko większość, ale właściwie nawet wszystkie płyty wydane dotąd z datą 2018. Dobrze wydać płytę wcześnie, żeby na siebie zwrócić uwagę. Poniżej 7 nagrań z siedmiu nowych płyt. 58 minut muzyki. I zachęcam do śledzenia tego, co wydarzy się dziś wieczorem, gdy prywatna telewizja TVN transmitować będzie galę nagród prywatnej gazety, na które głosowali dziennikarzy innych prywatnych – w dużej części – mediów. Jest w tym roku chyba dość mocna obsada kategorii muzycznych, z publicznej misji zabraknie tylko Zenka i Maryli.

1. JEFF ROSENSTOCK USA 7’32” [z albumu:]
JEFF ROSENSTOCK Post-, Polyvinyl 2018, 6/10 Klasyczna sytuacja dla początku roku, gdy tak bardzo czekamy na pierwszą ukazującą się w nim płytę (ta pojawiła się 1 stycznia!), że aż jesteśmy w stanie w niej usłyszeć coś więcej niż album przyzwoity, blisko przeciętnej. Choć nie sposób mu odmówić momentów. I jeden z nich przychodzi od razu na początku. Na początku pierwszej płyty nowego roku mamy więc od razu punkowy hymn USA – pieśń zawodu Stanami Zjednoczonymi, właściwie taki art rock sklecony z punkrockowych podzespołów, nie wszystkim się to spodoba, ale Rosenstock, 35-letni wygładzony punkowiec ze Wschodniego Wybrzeża, potrafi sobie z taką formą poradzić. Fucked Up wykrzesaliby z tego więcej energii i lepiej wyprodukowali album, ale nie ma sensu narzekać, to dopiero początek roku…

2. WEEDPECKER Molecule 7’05” [z albumu:]
WEEDPECKER III, Stickman 2018, 7/10 Tutaj od razu pierwsza duża w tym roku niespodzianka. Człowiek słucha sobie jak gdyby nigdy nic zespołu łączącego estetykę Comets On Fire z lżejszą psychodelią Tame Impala, elementami progrockowej muzyki Rush, pasażami gitarowymi jak z Hawkwindu z okolic lat 80. (Huw Lloyd-Langton?), rozbudowaną stroną harmoniczną, no i ewidentnie metalowymi naleciałościami, grającego świetnie technicznie i przyzwoicie nagranego, ciepło i modnie, chciałoby się powiedzieć: po australijsku. Może nie do końca moja bajka, „dużo tego rzeźbienia w dwóch liniach gitar, ale doceniam” – notuję sobie po przesłuchaniu połowy programu płyty i spoglądam, skąd grupa pochodzi, a tu: „Warszawa, Mazowieckie”. I jeszcze okazuje się, że zespół jest jakoś spokrewniony z Belzebongiem, o którym zdarzyło mi się pisać. Warto też posłuchać zamykającego album Lazy Boy and the Temple of Wonders – nawet jeśli ktoś nie lubi stonerowo-psychodelicznych klimatów.

3. SCALLOPS HOTEL a method (JAWGEMS pausing in the hotel lobby) 1’59” [z albumu:]
SCALLOPS HOTEL Sovereign Nose of (y​)​our Arrogant Face, Ruby Yacht 2018, 6-7/10 Jeden z bohaterów zeszłego roku w rapie (jak dla mnie), czyli Milo, prywatnie Rory Ferreira, tym razem znów pod szyldem Scallops Hotel – bardziej swobodnym wokalnie – leniwie ogrywa stare patenty abstract hip hopu, które nie wydają się wcale stare. Choć sam autor mixtape’u miał osiem lat, gdy – jak gdzieś opowiadał – wujek zapoznawał go z muzyką z okolic Def Jux. Company Flow, który ostatnio gdzieś na Twitterze przypominał ostatnio Andrzej Cała, wydaje mi się tu najprostszym punktem odniesienia, ale Milo swoje bity konstruuje oszczędniej. Całość niby nieważna, niby od niechcenia, ale chyba kupiłbym na Bandcampie po raz drugi.

4. BRZOSKA/MARCINIAK/MARKIEWICZ Mosty 6’22” [z albumu:]
BRZOSKA/MARCINIAK/MARKIEWICZ Brodzenie, Fundacja Kaisera Soze 2018, 7/10 Z płytami łączącymi poezję i muzykę – a ukazuje się ich u nas w ciągu roku tradycyjnie niemało – mam pewien problem. Bo tyle czasu poświęcam muzyce, że poezję zaniedbałem i nie czuję się na siłach jej oceniać. A nagrane w Sosnowcu Brodzenie to na dobrą sprawę w połowie przynajmniej tomik śląskiego poety Wojciecha Brzoski w wersji audio. W drugiej – wyimprowizowana w znacznej części muzyka duetu Łukasz Marciniak (gitara, znany ze świetnego Makemake) – Marcin „Cozer” Markiewicz (trąbka, znany z Konopians). Muzycy dogadują się ze sobą znakomicie. Bywa to bezdyskusyjnie zwartą całością słowno-muzyczno, choćby w Mostach. W Drun Drun lekko przetwarzany głos staje się kolejnym pełnoprawnym instrumentem. Brzoska ma zresztą potężne doświadczenie w branży – znamy go już choćby z duetu Brzoska i Gawroński (wspominałem o nich nawet w przełomowym dla tomików muzycznych roku 2011). Tutaj przepływa w tekstach – stopniowo – od inspiracji zagranicznych do obrazków bardziej życiowych. A mnie najbardziej podoba się, jak Łukasz Marciniak na preparowanej gitarze – w utworze (p)atti (s)mith, a później choćby w Klepsydrze – żegluje inną drogą w podobnym kierunku co Raphael Rogiński. Ale atmosfera wierszy zyskuje świetne przełożenie na dźwięk w większości fragmentów, a swoje problemy z formułą musiałem odłożyć na bok.

5. EVITCELES Anuket 3’34”
EVITCELES Anuket, Seagrave 2018, 5-6/10 Tytułowy utwór z kasety producenta muzyki elektronicznej z Sofii (do Bułgarii chyba jeszcze nie zaglądałem na Polifonii) – trochę przesterów, rytmiki w stylu IDM, brudnego dubu, ale w dość mało angażującym – poza paroma momentami – wydaniu. Plus świetna okładka George Tourlasa, kolejna z serii przygotowywanej dla wytwórni Seagrave. Tutaj to właśnie wydawca był dla mnie sygnałem, że albumem warto się zainteresować.

6. AMI SHAVIT Neural Oscillations 13’42”
AMI SHAVIT Neural Oscillations And Alpha Rhythms, Finders Keepers 2018, 8/10 Pierwsza pełna ósemka, choć rok jeszcze młody. Ale Andy Votel znów publikuje znakomity, choć zapomniany album. To druga już płyta izraelskiego kompozytora muzyki elektronicznej Amiego Shavita, który ukazuje się pod szyldem Finders Keepers i drugi, który penetruje rejony muzycznej neurologii i psychologii. Medytacyjna muzyka Shavita z początku i połowy lat 70., tworzona – jak głoszą informacje – na lokalnych syntezatorach wyprzedza nieco modę na New Age (choć utwory nie są precyzyjnie datowane), ale też wpisuje się w dużym stopniu w modę na prog-rock, no i fascynację świata muzyką elektroniczną Tangerine Dream. Rzecz, realizowana w ramach psychologicznych eksperymentów autora, miała wprowadzać mózg w stan Alfa. Polifonia niestety nie gwarantuje skuteczności tego typu testów, ale możecie spróbować tego w domu – brzmi ciekawie, a mocna separacja kanałów pogłębia hipnotyzujący charakter. Za to gwarancję mocnego materiału zawsze mogę przyznać.

7. KEITH FULLERTON WHITMAN Lleida Generators 18’00”
KEITH FULLERTON WHITMAN Amposta Generators b/w Lleida Generators, Protracted View 2018, 7-8/10 Wypadł mi ostatnio KFW z pola widzenia, więc siedem lat od projektu Generator, prezentowanego później wielokrotnie w wersji live, minęło mi nie wiadomo kiedy. I dopiero oszczędny w premierach początek roku okazał się dobrym momentem, żeby sobie urządzić powtórkę – bo nakładem firmy samego artysty ukazała się kaseta z materiałem z koncertów w dwóch katalońskich miastach: Amposta i Lleida. Szczególnie ten drugi (nagrany w Centre d’Art la Panera – muzycznie ciekawsza wydaje mi się jednak Amposta) bardzo mocno uzupełnia sam występ – wznoszące się ku górze, melodyjne arpeggia o pastelowym brzmieniu – odgłosami z sali, a oba przenoszą nas w atmosferę sali, gdzie elektroniczna muzyka Whitmana wybrzmiewa naturalnym pogłosem. To dość oryginalny sposób prezentacji tego typu nagrań, a pomysły KFW sprzed lat wypadają całkiem świeżo i bardzo atrakcyjnie.