Ależ to jest… (playlista 10)

Z badań terenowych wynika, że instytucja wtorkowej listy radiowej bez radia się przyjęła. Z moich doświadczeń – że najgorsze jest dopisywanie do niej możliwie atrakcyjnego internetowo wstępu. Poniżej prawie godzina nowej muzyki z dziewięciu płyt krajowych i zagranicznych. Te oceny w nawiasach (bo wiem, że to wywołuje kontrowersje) dotyczą całych płyt, a nie wybranych tracków – i często są wstępnymi ocenami, pełnymi wahań. Wynika to oczywiście z tego, że dużo słuchania oznacza, jeśli nawet nie krótszy odsłuch, to przynajmniej słuchanie w warunkach większego zmęczenia, albo bardziej zmiennych (różne miejsca, różne warunki). A zatem, jak mówi nauczyciel mojego syna: Nierówno i nieczysto, ale za to brzydkim dźwiękiem. Przede wszystkim jednak w terminie. Miłego słuchania.

MELATONY Samań [z kasety Melatony, Pawlacz Perski 2017, 7-8/10] Hubert Zemler na stałe gra jak dwóch instrumentalistów – w studiu oczywiście z łatwością robi za czterech, dogrywając partie syntezatorów, ale też – jak w Samaniu – na przykład precyzyjny, przypominający nagrania Holgera Czukaya basowy groove wprowadzający metrum 6/8. Ależ to jest utwór! Jak gdyby Zemler szedł podać rękę Zimplowi, podchodząc do niego z równym rozpoznaniem wschodniego uduchowienia, ale jednak z mocniejszej rytmicznie okolicy. Powiedzmy, że Afryka – jako źródło wpływów obecna u Zemlera od dawna – spotyka Azję. Jest przy tym ta wydana na kasecie epka otwarciem muzyki Huberta Zemlera na zupełnie nowych słuchaczy, chyba najbardziej przystępną dotąd, przejrzystą i lekką – ale wciąż lotną – pozycją w solowej dyskografii tego perkusisty i kompozytora. Kupcie sobie kasetę, zanim Wam słuchacze z zagranicy skuszeni recenzjami wykupią. 8’11”

MAKAYA McCRAVEN The Locator [z albumu Highly Rare, International Anthem 2017, 6-7/10] To również materiał, który ukazał się na kasecie (między innymi – ale już sprzedana), a przede wszystkim na kasetę został nagrany, podczas swobodnego występu będącego jam session didżeja LeFtO ze składem młodych jazzmanów związanych z wytwórnią International Anthem: Makaya McCraven, Junius Paul, Nick Mazzarella i Ben Lamar Gay. Sygnowane jest to nazwiskiem tego pierwszego między innymi ze względu pewnie na takie popisy jak ten w The Locator. Ogólnie jednak jako znany fanboj wytwórni (do której wracam w po raz kolejny) jestem jednak leciutko rozczarowany – także czysto dźwiękową stroną wydawnictwa. Zainteresowanych odsyłam choćby do tego albumu. 4’10”

BITCHIN BAJAS Circles on Circles [z albumu Bajas Fresh, Drag City 2017, 7-8/10] Mam słabość do tej formacji – może dlatego, że to pracowici ludzie, a może fakt, że trio z Chicago (jak wytwórnia International Anthem) na każdy projekt nagraniowy patrzy indywidualnie. Na koncie mają coraz lepsze płyty autorskie i kooperację z Bonniem ‚Prince’ Billym, która z kolei należała do najlepszych jego płyt w ostatnich latach. Bajas Fresh to pójście o krok dalej w dwóch niezależnych kierunkach – po pierwsze w dziedzinie delikatnej, ale psychodelicznej muzyki elektronicznej z pogranicza ambientu, po drugie – podróż w szaleństwo lat 70. Odniesienia: Terry Riley i jego organowe ragi plus tzw. szkoła berlińska, czyli już syntezatory, no i – z nowszych – Emeralds. Odświeżające – oby tylko nie utknęli w tym świecie na zbyt długo, a potem nie zniknęli jak ta ostatnia formacja. 8’35”

LASY Little Giant [z albumu/epki Little Giant, Stendek 2017, 7/10] Bardzo udany fragment w całości satysfakcjonującej syntezatorowo-popowej płyty Lasów, czyli projektu Macieja Wojcieszkiewicza – lepiej znanego jako Stendek – który ma na koncie m.in. współpracę z Reni Jusis przy jej dość zaskakującej ostatniej płycie. Trójmiasto wygrywa, jak widać, nie tylko w trumiennych nastrojach. W większości instrumentalna, poza niezłymi wejściami wokalnymi MajLo i Lari Lu, ta autorska epka, a może już album, przyciąga uwagę różnorodnością brzmień, całkiem sporą dynamiką i dramaturgią. Utwór tytułowy będzie dobrym wyborem na początek. Rysy mają konkurencję – w swojej konkurencji. 2’58”

CHARLOTTE GAINSBOURG Deadly Valentine [z albumu Rest, Because 2017, 7/10] Wiem, że wybór banalny, to już było, ale płyta ukazała się w listopadzie, a ten holujący ją dużej urody singiel wyprowadził ją na tak szerokie wody, że teraz pozostaje tylko liczyć punkty w recenzjach (Pitchfork na tej fali hajpu nawet przeholował – cały album nie jest aż tak równy) i pozycje w rankingach na koniec roku. Ale ten takt pianinka jak z Fatboy Slima obudowany w daftpunkową produkcję połowy Daft Punk z mgiełką Air w powietrzu – czyli Deadly Valentine – ciągle podoba mi się najbardziej. Więc skoro już dziś cały wysyp nagrań electro-popowych, o tej płycie nie zapominajmy. 6’05”


DICK 4 DICK First Moon Landing feat. Natalia Nykiel
[z albumu Dick 4 Dick Is a Woman, Dickie Dreams 2017, 5-6/10] Udany utwór rozpoczynający dość ascetyczną i taneczną płytę, której nie udało mi się w całości polubić. Chociaż moje dziecko w pewnym momencie zażądało, żeby przeliterować nazwę zespołu, bo chce znaleźć w sieci. Są więc szanse na podbicie serc młodszego pokolenia, o ile rodzice podpowiedzą, a dziecko nie posurfuje o jednego dicka za daleko. Podoba mi się więc początek – i finał z Joanną Halszką Sokołowską. Poza tym Bunga Bunga uparcie słyszę w chórku „Anna Dymna” i uważam, że to na swój sposób zabawne. 4’02”

AMADOU & MARIAM C’est chaud [z albumu La Confusion, Because 2017, 6-7/10] Wszędzie jest ciężko, jak śpiewają Amadou & Mariam na płycie, która już z pewnością nie znaczy ani dla tego malijskiego duetu, ani dla muzyki afrykańskiej tyle co ich starsze wydawnictwa. Ale po pierwsze – głos muzyków z Afryki, nawet jeśli opowiadają o zamieszaniu i trudnych czasach na całym świecie, wydaje się bardziej wiarygodny, po drugie – ma ta muzyka w sobie sporo bezpretensjonalności, także w wychodzeniu poza idiom tradycyjny, w stronę popu lat 80. 4’00”

PETER HAMMILL Milked [z albumu From the Trees, Fie! 2017, 6-7/10] Wygasa, mam wrażenie, kult Petera Hammilla, szczególnego i osobnego songwritera, który może nie nagrywa ostatnio rzeczy wielkich, ale właściwie nie schodzi na poziom przeciętności. Warto posłuchać choćby dla utworu Torpor – cóż, jeśli ktoś szuka źródeł dark folku, dokonań Current 93 i pochodnych, po tym utworze przypomni sobie zapewne, żeby do nich dopisać Hammilla. Ale to znakomite Milked z bogatymi – jak na ascetyczne aranżacje – chórkami prowadzi nas tu w najświeższym kierunku, najmniej wydeptaną ścieżką. Takie utwory potwierdzają wielkość PH, choćby i kult już przeminął, a cała płyta nie należała do jego najdoskonalszych wydawnictw. 3’49”

TOMASZ SROCZYŃSKI Symphony No 1. Resurrection – 1. Moderato [z albumu Symphony No 1, Sygnał Records 2017, 7-8/10] Pierwszy solowy album znakomitego skrzypka, którego opisywałem już dwukrotnie przy okazji duetów (później była nieopisywana przeze mnie płyta tria w For Tune), śmiało łączącego inspiracje tradycyjne i współczesne, improwizację i kompozycję. Pierwsza solowa – i od razu symfonia. Niezły ruch, choć oczywiście ryzykowny. Najbardziej ryzykowny w finale, mocnym, dynamicznym, bardzo spektakularnym, ale czytelnie odnoszącym się do klasyki minimal music. Wcześniej ta muzyka na skrzypce i sampler (multiplikujący linie skrzypiec) jest nieoczywista, przestrzenna i piękna – jak właśnie w pierwszej, najdłuższej części, którą tu gorąco polecam. Taka symfonia, którą można wykonać na najbardziej kameralnej, klubowej scenie to nie byle co. A zmieścić spory fragment symfonii na playliście – też miło. 16’50”