40 milionów utworów bez autorów?

Komentatorzy nagród Grammy cieszą się, że wreszcie w pełni doceniono w tym roku potęgę streamingu. Przykładem jest nominacja w kategoriach Nagranie roku i Piosenka roku dla znanego remiksu piosenki Despacito, który – chcąc czy nie chcąc – każdy pewnie słyszał. Na Spotify – jak dziś widzę – przesłuchano go dotąd 934 miliony razy. A wiecie, że nikt z tych 934 mln słuchaczy nie zobaczył nawet, kto napisał tę piosenkę?

Lista autorów jest, owszem, dość długa: Luis Rodríguez, Erika Ender, Ramón Ayala, Justin Bieber, Jason Boyd i Marty James, wydłużyła ją forma remiksu (bo dopisano kilku autorów do twórców oryginału). I są ci autorzy całkiem zapewne usatysfakcjonowani pod względem materialnym. Ale w zamian za prawa majątkowe do utworu godzą się na to, by nikt nie widział ich nazwisk. Do sprawdzenia tej sprawy skłonił mnie wczorajszy spór na facebookowym profilu Jacka Dehnela, który zwrócił uwagę, że w klipie do piosenki Abduł Bey Jazz Bandu Młynarski-Masecki na YouTube brak nazwisk autorów oryginału. Te uzupełniono natychmiast – w świetle całego pomysłu (tutaj pisałem) na album trudno było tego nie potraktować jako zwykłego przeoczenia – ale problem pozostał. Bo ogólniejszy problem naświetlony przez Dehnela, patrzącego na muzykę z perspektywy literackiego statusu autora, jest potężny. Liczony w milionach utworów.

Chodzi o osobiste prawa autorskie, w szczególności prawo do tego, by dzieło rozpowszechniać z nazwiskiem (lub pseudonimem) autora. W muzyce to bardziej skomplikowane niż w literaturze, bo autorzy muzyki i tekstu często nie są z punktu widzenia odbiorcy tak ważni jak wykonawca, dodatkowo liczy się producent, muzycy występujący w nagraniu. Słowem: cały tłum. I dużo informacji, z których tradycyjnie rezygnowały (Abduł Bey jest w tej chwili miłym wyjątkiem od reguły) telewizje muzyczne i twórcy klipów, częściej podający nazwisko reżysera obrazka niż autora tekstu. Ten ostatni dostawał tantiemy. Wykonawca ma sławę (i honoraria z koncertów), a autor kasę – ten podział wydaje się dość dobrze rozumiany w całym biznesie fonograficznym. Nazwiska autorów zamieszczano drobnym drukiem w książeczkach płyt, których reklamówkami de facto – tak je traktowano – były wideoklipy. Teraz to się zmienia, bo rzadko kto w ogóle trafia na fizyczne wydawnictwo. We wspomnianym streamingu – przy 40 milionach dostępnych utworów – wciąż zdarza się tak, że nie mamy możliwości uzyskania pełnej informacji o żadnym.

Kiedy ostatnio sprawdzaliście autora piosenki, którą znaleźliście w Spotify? Uprzedzam próbę: będzie trudno. Poniżej pytanie użytkownika zadane na forum serwisu jeszcze na długo przed interwencją Dehnela. I odpowiedź Spotify, do której serwis przekierowywał przy okazji późniejszych (była jeszcze jakaś próba czy dwie) pytań o to samo:

Jest słabo – firma, która służy za muzyczny interfejs kilkudziesięciu milionom słuchaczy (licząc płatne subskrypcje) nie tylko nie umożliwia łatwego sprawdzenia, kto napisał i kto zagrał, ale nawet nie ma tego w planach, aczkolwiek zachęca do dalszego komentowania. Użytkownicy konkurencyjnego Apple Music (nie używam, więc będę wdzięczny za jakieś informacje dotyczące aktualnego sposobu wyświetlania pełnych informacji o autorach i wykonawcach) w tym samym celu zbierają właśnie głosy w internetowej petycji. W tej chwili mają 44 397 podpisów, co daje całkiem pokaźną liczbę zainteresowanych pełną informacją o tym, czego słuchamy:

Miłym wyjątkiem jest Tidal, który swój etos serwisu prowadzonego przez artystów potwierdza, pozwalając na uzyskanie prostą metodą dokładnych informacji o słuchanym utworze. Co w wypadku przedwojennego fokstrota Abduł Bey nagranego w nowej wersji wygląda tak:

Zatem można. Tylko dlaczego buntują się przeciwko aktualnemu stanowi rzeczy zwykli użytkownicy, a nie sami artyści? Dlaczego o napisach początkowych lub końcowych ma światu muzycznemu przypominać literat? Co robią w tej sprawie organizacje zarządzania prawami poza inkasowaniem tantiem? Mam nadzieję, że jak już do końca docenimy tę potęgę streamingu w każdej kategorii każdych nagród – i gdy już pewnie zapomnimy o Despacito – nie będziemy sobie musieli zadawać takich pytań.