Smartfon dał nam dostęp do muzyki zawsze i wszędzie. A co zepsuł?
10 lat napisałem dla „Przekroju” felieton o tym, jak idiotyczna jest moda na wchodzące właśnie urządzenie: smartfon. A właściwie iPhone’a, bo nazwy smartfon (w co trudno uwierzyć) praktycznie wtedy nie używano. Po 10 latach postanowiłem się więc raz jeszcze zająć tematem. Bo może kilka moich tez (oryginalny tekst przeczytacie na dole niniejszego wpisu) się zestarzało do poziomu śmieszności, ale niektóre pozostały aktualne. A ponieważ inni dziennikarze zazwyczaj piszą Wam, jak pozytywnie smartfon wpłynął na świat muzyki – np. dając nieograniczony dostęp do nagrań – ja dla odmiany napiszę, co w nim zepsuł. W ramach bonusowego wpisu na weekend.
1. Sprawił, że słuchamy muzyki samotnie. Niektórzy młodsi czytelnicy mogą się nawet zdziwić – jak to jest słuchać razem, poza sytuacjami koncertowymi? Płyt słuchać wspólnie? Otóż bywało tak. Przypomniał mi o tym oglądany niedawno – ciekawy, bo kompletnie niedzisiejszy – film Richarda Linklatera Everybody Wants Some! Z dłuuugą i bardzo dobrą ścieżką dźwiękową. Rzecz o latach młodości reżysera, czyli o przełomie lat 70. i 80. Wtedy dla odmiany właściwie całe słuchanie było wspólnie – choćby sąsiedzi słuchać mieli wbrew własnej woli. Dziś pokoje nastolatków prędzej poznacie nie po tym, że dobiega z nich hałas, tylko po tym, że jest tak cicho. Bardziej hałasują starzy. A iPhone jak żadne inne urządzenie zrobił z nas samotników – świadczą o tym wyniki badań opublikowanych w ostatnim numerze „The Atlantic”, w sumie dość wstrząsające: dokładnie od momentu wprowadzenia na rynek iPhone’a leci w dół odsetek młodzieży, która chodzi na randki, a gwałtownie rośnie odsetek tych, którzy czują się samotni i/lub cierpią na deficyt snu.
2. Słuchamy muzyki w złych warunkach. Firma Apple wymyśliła iPhone’a jako dobrze skalkulowane przedsięwzięcie biznesowe – tyle na obudowę, tyle na procesor, tyle na fantastyczny dotykowy ekran, tyle na aparat fotograficzny, a reszta (jeśli coś w ogóle zostało) – na słuchawki. Pod pewnym względami mieli rację – przewidzieli, że ten typ telefonu stopniowo oduczy ludzi rozmawiania ze sobą i każe się przełączyć na tryb krótkich wiadomości. Dlatego najgorszy na świecie typ słuchawek, które w równej mierze (nie) obsługują posiadacza, jak i jego współpasażerów w metrze czy tramwaju, stał się standardem przemysłowym. A żeby z tych gubiących częstotliwości słuchawek-pchełek nie wylewała się w przestrzeni miejskiej cała muzyka, producenci zaczęli tym mocniej dbać o to, by muzyka była odpowiednio skompresowana, krzykliwa i głośna w każdym momencie, a co za tym idzie – mniej dynamiczna.
3. Przestaliśmy czytać o tym, co słuchamy. Płyta straciła okładkę, którą zastąpiła ikona folderu. W skrajnych wypadkach traciła również porządek, zastępowany układem alfabetycznym. A ponieważ cyfrowe pliki audio, nawet te legalnie kupowane, zazwyczaj nie są wyposażone w kopertę czy książeczkę, nie było już gdzie napisać, skąd artysta pochodzi, co śpiewa i ewentualnie dokąd zmierza. A to – moim zdaniem – było jednym z powodów, dla których wróciła moda na winyle. Co zasadniczo jest już pozytywną formą wpływu, więc o tym dziś pisać nie będę.
4. Pojawiły się za to wszechobecne setlisty koncertowe. Serwis Setlist.fm (później kupiony przez Live Nation) wszedł w ciągu roku po starcie iPhone’a – i słusznie, bo społecznościowe zbieranie informacji o koncertach na całym świecie bez internetu w kieszeni nie miałoby racji bytu. Nagle to, co zagrał na bis wasz ulubiony zespół na koncercie, który obaj widzieliście, przestało być przedmiotem sporu. Czy nawet rozmowy. Zamiast tego można było odpalić sobie playlistę z repertuarem koncertu i w samotności posłuchać. A co w tym w ogóle złego? Znika element zaskoczenia – jedziecie na Open’era i dokładnie wiecie, co zagrają.
5. Doprowadził do praktycznej likwidacji piractwa. Ha, wiem, że pod wieloma względami jest to dobra wiadomość. Ale weźmy pod uwagę, jak dobrze działały na początku lat 2000 serwisy p2p obrośnięte całą społecznościową tkanką, skupione na wymienianiu się muzyką, uzupełnione o fora użytkowników i systemy poleceń – dzisiejszy streaming promujący to, za promocję czegoś kto zapłacił, był (przyznaję z bólem, bo generalnie jestem za legalnym dostępem) pod wieloma względami krokiem wstecz. Powiem więcej: piraci pełnili czasem funkcję kuratorów. Streaming próbował z redakcyjną obudową, po czym przestał w to inwestować.
6. Odebrał element romantycznej fantazji na temat muzyki. Zacznę od drobnej uwagi rzuconej przez Olgę Drendę w książce Czyje jest nasze życie (wydana niedawno rozmowa z Bartłomiejem Dobroczyńskim). Autorka mówi tam o tym, jak zaczytywała się w kontrkulturowych tekstach z pisma „Plastik”: W ten sposób, mając 13 lat, zdecydowałam, że moim ulubionym zespołem będzie Throbbing Gristle, choć nigdy go nie słyszałam wcześniej. Nie jest to może najważniejszy fragment tej książki, ale mnie dał do myślenia. Miałem w końcu kolegę, który zdecydował, że zostanie fanem Hawkwindu, nie usłyszawszy jeszcze właściwie żadnych nagrań tego zespołu. Działał tu sam opis. Na dostęp do nagrań trzeba było poczekać miesiącami, a może i dłużej, wyobrażając sobie, jak też ten Hawkwind może brzmieć. Nie pisałbym tego również, gdybym nie miał podobnych doświadczeń – choćby z grupą Gong. Bo uznałem, że skoro kolega zarezerwował sobie stanowisko pierwszego fana Hawkwindu w klasie, to stanowisko pierwszego fana Gongu musi być stosunkowo blisko i jest wolne. Może przesadzam, ale nie pod jednym względem: również w moim wypadku pierwszym kontaktem z muzyką bywał towarzyszący jej storytelling, opis, recenzje, teksty piosenek, czasem wywiad. I zjawisko „ulubionych zespołów na podstawie opisu” znikło nieodwołalnie w czasach, gdy wszystko można sprawdzić tu i teraz. A fantazja to czasem dobra rzecz. Dobra fantazja daje energię do tego, żeby posłuchać muzyki parę minut dłużej przed przeskipowaniem do następnego utworu.
7. Stopniowo odbiera nam element przypadku. Jeśli czegoś słuchamy, to dlatego, że ktoś nam to coś podpowiedział, algorytm zaproponował, albo sami sprawdziliśmy, że ma wysokie oceny. Słowem: że powinniśmy tego posłuchać. Czymże to jest, jeśli nie zmniejszaniem ryzyka, że nam się nie spodoba? To zresztą kolejna z wielu dziedzin (pokazuje to także wspomniane badanie „The Atlantic”), w których coraz mocniej zmniejszamy ryzyko. To wszystko z kolei dlatego, że najcenniejszą walutą związaną z odbiorem muzyki stał się czas. Pisałem o tym niedawno w tekście dla magazynu „Książki”, polecam – można pewnie jeszcze gdzieś znaleźć na papierze, to ten numer z Tuskiem lub Żulczykiem na okładce, do wyboru. Bierzcie Żulczyka w razie czego – lepiej się zna na muzyce.
Poniżej mój tekst z sierpnia 2007 roku:
Tylko dla iDiotów
Ktoś zadał sobie trud i wyliczył, że gdyby lepiej zainwestować pieniądze odkładane na nowe cudo techniki – multimedialny iPhone firmy Apple – w ciągu 30 lat można by zarobić 11 tysięcy dolarów. W ten sposób otrzymaliśmy odpowiedź na pytanie, ile kosztuje moda.
IPhone, zanim jeszcze wszedł na rynek, już obrósł w legendy, parodie, dowcipy. Właściciele tańszych telefonów fundują sobie tapety udające iPhone’a, a posiadanie pudełka męska część jego amerykańskich odbiorców uznała za nowy, świetny sposób na podryw: „Miło mi cię widzieć. Przy okazji – to zgrubienie w mojej kieszeni to iPhone”. Mnie jednak ten debiut dał jasno do zrozumienia, że nie tyle iPhone jest nowym iPodem – nowym, najbardziej pożądanym gadżetem – ile Apple jest nowym Microsoftem, czyli dość brutalnym monopolistą, tym bardziej perfidnym, że sprawniejszym marketingowo i opakowanym w bardziej estetyczny papierek.
Polscy użytkownicy iPoda nie narzekają, choć wciąż nie mają dostępu do sklepu iTunes, jednego z większych atutów urządzenia. Za to przy zgrywaniu muzyki do iPoda muszą korzystać z programu iTunes, jednego z jego większych nieszczęść. IPhone idzie dalej w tym kierunku. Firma Apple podpisała porozumienie o sprzedaży telefonu w pakietach tylko z jedną siecią – AT&T. Wszystko wskazuje na to, że gdy oficjalnie wprowadzi cudo do Europy, to też tylko do jednego operatora. A kiedy oficjalnie wprowadzi rzecz do Polski – nie wiadomo.
Choć nie pisałbym tego wszystkiego, gdyby nie to, że iPhone do Polski właśnie trafił. Mali importerzy zaczęli ściągać to urządzenie z Ameryki i sprzedawać je wysyłkowo za sumy rzędu trzech tysięcy złotych. Oczywiście telefony mają blokady na amerykańską sieć AT&T, których na razie nikt nie potrafi zdjąć. Bez wykupienia abonamentu w amerykańskiej sieci (minimum 60 dolarów miesięcznie plus opłaty roamingowe) można aktywować pozostałe funkcje, czyli korzystać z Internetu, słuchać muzyki i oglądać filmy, ale dopiero po znalezieniu pirackich wskazówek („Nie gwarantuję, że każdy będzie wiedział, jak to zrobić” – pisze jeden z internetowych sprzedawców). Wielkie gremia europejskich hakerów właśnie kombinują, jak by tu zdjąć blokadę i przywrócić iPhone’owi także funkcję podstawową.
Leży koło mnie moja stara komórka z aparatem dwa megapiksele – tak jak iPhone. Ale ma jeszcze lampę błyskową. To nie wszystkie różnice. Z mojego starego telefonu można wysyłać MMS-y. Ma też wymienną baterię w przeciwieństwie do iPhone’a. I jeszcze wejście na karty pamięci, którego Apple nie montuje (karta pamięci odpowiadająca czterem gigabajtom pamięci iPhone kosztowałaby mnie aktualnie jakieś 150 złotych). Przy zakupie nie musiałem też podpisywać kontraktu liczącego sobie 17 tysięcy słów – rekordowej długości porozumienia w historii kontaktów między sprzedawcą i nabywcą. No i drobiazg: z mojego mogę zadzwonić. Ale to iPhone – cięższy (135 gramów) i z pięknym logo Apple – lepiej by się nadawał jako przycisk do papieru. Nie, mój telefon to żaden wypas. Kosztuje aktualnie złotówkę w promocji. Więc jeśli ktoś ma trzy tysiące, to go stać. Za pozostałe 2999 złotych może sobie kupić laptop. To takie stare i trochę już niemodne wielkich gabarytów urządzenie, które w połączeniu z telefonem pełni wszystkie funkcje iPhone’a. Różni się tym, że z funkcji tych pozwala korzystać wygodnie i wydajnie. Można usiąść, popracować i zarobić na jakieś nowe modne urządzenie, które pojawi się za parę lat.
PS I pomyśleć, że tym nowym modnym urządzeniem po 10 latach ciągle jest iPhone…
Komentarze
Przepraszam, bo z innej beczki. Nie wiem, czy to jest dobre miejsce na moje pytanie, ale ponieważ nie znam lepszego to zapytam tutaj.
Polonijna stacja radiowa.
1/ Prowadzący audycję – jak najbardziej zarobkową, bo sprzedaje czas reklamowy – od czasu do czasu puszcza sobie klipy z youtube. Czasami z muzyką a czasami są to słuchowiska.
2/ Inna audycja, inny prowadzący ta sama stacja. Od czasu do czasu puszcza domowe nagrania z telewizora. Telewizora grającego jakiś program jakiejś polskiej telewizji. Jakościowo ohyda, bo nagranie robi nie przez kabelek z gniazdka tylko czymś, (być może nawet telefonem 😉 ) co leży gdzieś na stole i łapie wszystkie echa, pogłosy i odgłosy z domu.
Pytania: czy to jest legalne? Czy można zarabiać na klipach z youtube? Jak polskie prawo reguluje zarabianie na retransmisji polskiej telewizji, w Polsce czy za granicą?
I jeszcze jedno, czy polskim artystom należy się jakieś wynagrodzenie za granie ich utworów w polonijnym radio?
A na polonijnym pikniku lub na weselu?
W obu przypadkach nie przez biesiadników czy przez pana młodego, tylko przez wynajętego D-J, który robi to zawodowo i słono sobie liczy za swój sprzęt plus za swoją kolekcję popularnych utworów no i za swoją znajomość tych przebojów.
kiedy mam klopot, co mam sluchac na ….Samsungu, to ostatnio zalatwia te sprawe
THE WAR on DRUGS
„A deeper understanding” (Atlantic/Warner)
i sprawia to atmosfera nagran a album doskonale pokazuje rozwoj grupy – ale ciagle
jak mixt indie – New Order z Bobem Dylanem a dalej jakby wersja lux Roxy Music z Bobem Dylanem. Takie pozne lata 80, czasami pozbawione smaku. Adam Granduciel (Granofsky) to wlasciwie pisze ten sam utwor i ciagle od nowa i to jest jego sila – frazy, harmonie i tempo i za kazdym razem bardziej doskonale.
Chyba najlepszy soundtrack jesienny.
https://www.youtube.com/watch?v=J9LgHNf2Qy0 „Pain”
PS u nas w Sztokholmie, 27 listopada
Bartek, skoro otoczenie technologiczne się zmieniło, to jest wiadome, że zmienią się warunki kulturowe. Jedno z drugim jest ściśle powiązane. Można oczywiście z rozrzewnieniem wspominać stare, dobre czasy, ale czy to coś zmieni? Więcej zmieni oszacowanie, jak powinniśmy się odnaleźć w tych nowych warunkach…. Jedno jest już pewne – dostęp do informacji i relatywnie większa wiedza, dzięki internetowi – mediom w ogóle, u przysłowiowego szarego Kowalskiego nie są równoznaczne z osiąganiem większej świadomości etycznej, estetycznej, transcendentnej i aksjologicznej. I to właśnie ten paradoks jest tu najbardziej zajmującym problemem, z którym boryka się sztuka (i nie tylko ona) współcześnie.
„Można oczywiście z rozrzewnieniem wspominać stare, dobre czasy, ale czy to coś zmieni? Więcej zmieni oszacowanie, jak powinniśmy się odnaleźć w tych nowych warunkach…. ” Ale po co się odnajdywać, uczyć przyjmować substytut? Amoże by tak sprezentować dziecku płytę ze starymi bajkami (melodie, fraza, dykcja!), przesłuchać cały album bez skipowania, iść do biblioteki po książki i płyty, skorzystać, kiedy ktoś podaje na tacy przycisk „pause” (pozdrawiam w tym miejscu Galerię Arsenał, w której na wystawie prezentującej polską okładkę płytową można było posłuchać winyli), przesiedzieć na podłodze 50 min słuchając premiery po odfoliowaniu cd i nie robić w tym czasie nic innego, kupić płytę z powodu okładki i dokonać odkrycia, nie udostępniać a polecać, pisząc choćby dwa współrzędnie złożone zdania, oduzależnić się słuchawek (da się), nie posiadać smartfona. Slow w sferze relaksu czy zainteresowań (czymkolwiek jest dla nas muzyka) jest możliwy, to kwestia wyboru. Bardzo trafne oba teksty. Mam nadzieję, że skłonią do zrewidowania przywyczajeń kilka mobile-zombie, bo ten retro alternatywny świat nie umarł, tylko jest jakby w defensywie.
anaground
27 sierpnia o godz. 1:47 1155008
Ale to, co piszesz, jest zaklinaniem rzeczywistości. To, co jest „lepiej” dla ludzi, to właśnie robią oni za pomocą stworzonych narzędzi. Dlaczego ludzie mają iść pod górkę, skoro mogą iść na skróty z górki? Po co myć każde brudne naczynie w zlewie, skoro mamy do dyspozycji automatyczną zmywarkę? Trzeba być idiotą, by świadomie omijać zdobycze technologiczne w imię zasady, że to, co było wcześniej do wykorzystania w pełni i najlepiej sprawdzało się w naszym rozwoju. Otóż to jest błąd. Od tego trzeba zacząć, że sztuka i zjawiska funkcjonujące wokół niej mają coraz mniejszy wpływ na świadomość ludzi, gatunku ludzkiego jako takiego. Potrafię sobie wyobrazić przyszłość bez sztuki (przez duże „S”) i nie będzie to przyszłość specjalnie przerażająca, bo sztuka tak naprawdę nigdy nie decydowała o tym, w jaki sposób człowiek się rozwijał. Zawsze była jedynie ornamentem kultury i jej wysublimowanym komentarzem – nigdy jej determinantem. Dlatego technologia wypiera to, co oferowała do tej pory sztuka. Sztuka oferowała iluzję świata, w którym żyjemy. Tę iluzję doskonale wypełnia teraz internet oraz cały ten wypas cybernetyczny. Po co więc ludzie mają czytać książki, skoro ucieczkę od rzeczywistości serwują nam gry, seriale i cała ta rzeczywistość medialna? Po co ludzie mają przechowywać fizyczne płyty i marnować czas na ich słuchanie w całości, skoro dobrej muzyki (w jej totalnym urozmaiceniu stylistyczno-gatunkowym) jest tyle, że zamykanie się w jednym gatunku, lub nawet w kilku, jest tak naprawdę objawem samoograniczeń i skostniałości? Po co w efekcie słuchać muzyki, która ma dołować, wywoływać refleksje i nastawiać wrogo do realnego świata, skoro ten świat oferuje to wszystko, do czego człowiek mozolnie dążył od kilkudziesięciu tysięcy lat? Z każdym następnym rokiem będzie istnieć coraz mniej ludzi, którym będzie zależeć na tych artefaktach kulturowych, które w przeszłości odgrywały wiodące znaczenie. Nie jest w tym nic złego, zdrożnego czy niewłaściwego. Jest to w pełni uzasadniona i jedynie słuszna ścieżka ewolucji gatunku ludzkiego.
„Trzeba być idiotą, by świadomie omijać zdobycze technologiczne w imię zasady, że to, co było wcześniej do wykorzystania w pełni i najlepiej sprawdzało się w naszym rozwoju.”
podpisuje sie pod powyzszym
Pozdr.
?
i jak tu obyc sie bez digitalnej techniki?
juz 15 wrzesnia pojawi sie album solowy /na innych nosnikach 27.10/
PHILIPA SELWAYA (Radiohead)
https://www.youtube.com/watch?v=0yz_Rf7qQU8
@zza kałuży –> W pierwszym wypadku – powinien po prostu sumiennie uiszczać opłaty za wykorzystanie utworów w radiu, jeśli wszystko dobrze działa, powinny trafić do odpowiedniej organizacji, w Polsce do ZAiKS-u, a ta (dalej mówimy o modelu idealnym) powinna je przekazać artystom. Zarówno w wypadku muzyki, jak i słuchowiska. Boję się jednak, że na emisję tego drugiego radiowiec musi mieć jeszcze zgodę autorów.
W drugim wypadku – już raczej granica prawa, bo czy to cytat, czy da się udowodnić, że te dźwięki z telewizora to tylko tło i nie łamie to praw autorskich – to już raczej zależy od prawa amerykańskiego niż od polskiego.
Co do kwestii didżeja na weselu – obowiązuje go teoretycznie to samo, co stację radiową, tylko że on płaci tantiemy ryczałtem, więc jeśli grał jakichś niszowych artystów, szanse na to, że dostaną coś z tego, są niewielkie.
@Rafał KOCHAN –> Blisko tego na FB był komentujący artykuł Dominik Strycharski. Że zacytuję: „Natomiast największa strata w czasach netu dla muzyki to jej tymczasowość. Już nie wałkujemy płyt setek razy. Płyta już niewiele znaczy”. Świadomość nie nadąża za bytem, że tak dodam od siebie 🙂
smartfon w filmie ?
„The Square”, rez. Ruben Östlund (Szwecja)—prem. w Polsce, 15.09
Film nagrodzony Zlota Palma 2017 w Cannes a takze kandydat do Oscara.
Bardzo aktualny, niesamowicie humorystczna satyra na temat chaosu w swiecie
sztuki . W roli glownej Dunczyk Claes Bang w roli szefa muzeum, ktoremu zostal
skradziony SMARTFON (iPhone?).
https://www.youtube.com/watch?v=sv8MG3LSLk4
Bartek Chaciński
27 sierpnia o godz. 10:35 1155012
„Świadomość nie nadąża za bytem”
W rzeczy samej.
„Już nie wałkujemy płyt setek razy. Płyta już niewiele znaczy”
Muzyka niewiele znaczy. Jej rola konsekwentnie jest redukowana do hedonistycznej opcji. Jeśli tylko o hedonizm tu chodzi, to jakie muzyka może mieć tu większe znaczenie?
Strasznie to z pozoru pesymistyczne, ale tylko z pozoru… Zastanawiając się bardziej nad tym, ma to sens… i stanowi obietnicę czegoś lepszego…
@Gospodarz
Dziekuję za odpowiedź.
****************************************
Ad rem.
„1. Sprawił, że słuchamy muzyki samotnie.”
A jak autorzy cytowanych badań odseparowali wpływ około 20 lat czyli jednego całego pokolenia przywykającego do komputera OSOBISTEGO a nie GMINNEGO, OSIEDLOWEGO czy PARAFIALNEGO?
Komputer OSOBISTY według mnie zmienił zachowania nastolatków w drugim i w następnych pokoleniach bardziej niż smartfon. Lawinowo te zmiany przyspieszyło powstanie internetu i krótko potem portali społecznościowych. Od BBSów poczynając. Smartfon to tylko wzmocnienie tych samych zachowań ale nie ich kreator.
„2. Słuchamy muzyki w złych warunkach.”
Pełna zgoda. Pamiętam licytowanie się i dyskutowanie wśród nastoletnich znajomych parametrów sprzetu Hi-Fi w połowie dekady Gierka. Dzisiaj ważniejszy jest obraz i piksele od dźwięku z jego kHz oraz THD, THD+N, czy od jakichś dB i watów RMS, co mnie i kolegom zajmowało pół życia w tamtych czasach.
Obraz wyparł dźwiek.
„3. Przestaliśmy czytać o tym, co słuchamy.”
A to już nie do końca. Sądząc po rekacjach moich dzieci na stare monografie zespołów rockowych które im kiedyś przywiozłem – czytaja, czytają. Teraz też na internecie sobie wyszukaja, i to o wiele wiecej niż ta przysłowiowa książeczka z CDka albo z kasety magnotofonowej.
„4. Pojawiły się za to wszechobecne setlisty koncertowe.”
Pojawiły sie?
Może tylko to, że są „wszechobecne”. Ja od zawsze starałem się snobować i szukać ocen jakichć Bardzo Uznanych List Najlepszych Nagrań Danego Rodzaju Muzyki. Przyznaję bez bicia że nie czując się kompetentnym w zadnym dziale muzyki a będąc zalewanym ofertą uciekałem sie do pomocy rekomendujących list „przebojów”. Wprawdzie bardziej w muzyce klasycznej, ale jednak bez tej laski sam się nie odważałem.
„5. Doprowadził do praktycznej likwidacji piractwa.”
A tu nie czuje się kompetentny do wydawania ocen. W młodości nagrywalem z radia i z płyt przywożonych z „zachodu” przez rodziców znajomych, w obu wypadkach najpierw na szpulowy a potem na kasetowy magnetofon. Nigdy nikomu nic nie sprzedałem, chociaż przegrać moje nagrania dawałem. Ale ile tego (czasowo!) można było przegrać? 😉 Potem/teraz CDki z biblioteki sa dla mnie większym źródłem muzyki niz internetowe listy czu applowe sklepy.
„6. Odebrał element romantycznej fantazji na temat muzyki.”
Nigdy nie pamiętam tego u siebie. Jak usłyszałem w Radio Luxemburg albo u kolegi w domu na jego gramofonie to usłyszałem. Żadnych mitów i fantazjowań u siebie nie pamiętam. 🙁
„7. Stopniowo odbiera nam element przypadku. Jeśli czegoś słuchamy, to dlatego, że ktoś nam to coś podpowiedział, algorytm zaproponował, albo sami sprawdziliśmy, że ma wysokie oceny.”
Jak juz pisałem w komentarzu do punktu 4., ja zawsze szukałem cudzych rekomendacji. Zero przypadku, no chyba że w NPR mi coś fajnego puszczą w World Cafe… wait a moment, to też jest rekomendująca lista!
Moim zdaniem większość komentarzy jest naciągana
Mimo technologicznych ograniczen – dostęp do dóbr kultury teraz jest niebywały, nie do ogarnięcia dla człowieka mającego jakiekolwiek inna zajęcia. Jednak siódmy punkt jest blisko… Przypadek jest kreatywny , a tu oddajemy kreatywnosc woli koncernow i doboru muzyki dostepnej w strimingu
Możemy posłuchać różnej muzyki, ale nie każdej. Nie posłuchamy Post Regimentu, Siekiery, nie posłuchamy the Necks…
Niektórzy artyści świadomie rezygnują ze strimingu, ale niektórzy wręcz do niego nie przystają, są zbyt niewyjściowi, nisze są odrzucane jako potencjalne narzędzie koncernu, a to w niszy tworzy się oddolna, prawdziwa kultura
Bandcamp jest odpowiedzia, tylko pracochlonna dla uzytkownika. Wymagajaca czasu na wylowienie.