Chryste Panie z Plaży Zachodniej
Przynajmniej raz nie trzeba majstrować przy nagłówkach, żeby przyciągnąć do lektury wpisu o jakimś nowym polskim zespole. Dokładniej – warszawskim. Choć Plaża Zachodnia to nazwa wytwórni działającej (coraz prężniej) w Kołobrzegu i wydającej muzykę mocno kojarzącą się brzmieniowo z polskim wybrzeżem, ale z jakichś powodów niepublikowaną dziś np. w dominującym wciąż na scenie muzycznej Trójmieście. Ledwie wspomniałem o nich przy okazji duetu Radar (Topolski/Skrzyński), grając go też w radiu. Chryste Panie to kwartet, w którym chyba najbardziej rozpoznawaną postacią jest perkusista Wojtek Kurek, wspomagany tu przez grającego na barabanie Michała Stawarza, ale o brzmieniu w dużym stopniu decyduje też zmienność ról na pierwszym planie, gdzie słychać saksofonistę Michała Małotę (Warsaw Improvisers Orchestra) i grającego na syntezatorze Aleksandra Żurowskiego (występuje też w duecie Nietakt). I jest to dialog zaskakująco równorzędnych partnerów. Żadnej tam fuzji dalekich od siebie brzmień, tylko archaiczny nieco, prosty bardzo, a zarazem wyrywający się do przodu tenor (czasem – mam wrażenie – dryfujący w okolice klarnetu basowego) i analog o przybrudzonej barwie, też w sumie brzmiący dość ponadczasowo. Elementów nowoczesnych nie ma sensu tu szukać na siłę. Ich wspólna płyta Chryste Panie jest bardzo ciekawą płytą z przecięcia plemiennego krautrocka i yassu. I z całą pewnością to przekroczenie granic lokalności (o którym sami założyciele mówili Bartoszowi Nowickiemu) i publikacja tej płyty zwiastuje duży wzrost zainteresowania katalogiem Plaży Zachodniej.
Rytualną energię, którą wyzwala ten zespół, można porównywać z działaniami właśnie niektórych yassowców. Może Łoskotu, może nawet Mazzoll & Arhythmic Perfection. Ci pierwsi znowu razem grają, co do drugich – legendarny skład Jerzego Mazzolla też powraca. Może jest znów klimat dla takiej muzyki? Z drugiej strony – ta propozycja wydaje się nie nadawać do końca ani na rockowy, ani na jazzowy festiwal. Albo może – nadaje się i na ten, i na ten (choć nazwy „jazz” najlepiej w ogóle nie wymieniać w kontekście tego albumu). I jeszcze może na przegląd muzyki elektronicznej, bo zarówno same partie syntezatora, jak i prosta rytmika – wytracająca chwilami tempo w dłuższych (ale nie zawsze lepszych – przynajmniej w wypadku Zejścia miałbym wątpliwości) utworach – mogłyby być atrakcyjne także dla publiczności nieprzepadającej za skomplikowanymi podziałami rytmicznymi sceny improwizowanej. Kapitalny finał Pójścia świetnie powinni przyjąć miłośnicy cięższego rocka czy formacji Swans.
W całości album Chryste Panie, wydany w wersji cyfrowej i na CD w limitowanym nakładzie, to siedem instrumentalnych (pomijając artykułowane chyba, a jednak niezrozumiałe okrzyki) nagrań o tytułach układających się w spójną serię: Przyjście, Wejście, Przejście itd. Warto zwrócić uwagę właśnie na trzeci fragment, z nerwową, gęstą pulsacją bębnów i kojarzącą się trochę z Supersilent meandrującą melodią. Zarazem jednak ta świetna (podobnie jak kolejne – Zajście) kompozycja/improwizacja zwraca uwagę na największy mankament tego albumu, którym jest odrobinę „zaciemniona”, zbyt mało przejrzysta jak dla mnie, nieco niekontrolowana w niskich rejestrach produkcja, która wprawdzie momentami dodaje utworom mocy, ale nie pozwala do końca wybrzmieć obu solowym instrumentom.
Z drugiej strony – kwartet wypracował tu specyficzne brzmienie. Poza tym trudno okiełznać ludowy baraban, którego nieokrzesana moc jest jednym z najważniejszych składników tego brzmienia. Na różne sposoby Chrystusy – bo tak chyba można o nich mówić w liczbie mnogiej – naprowadzają nas zresztą na miejscowe wątki o charakterze szamańskim (My Polacy, My Słowanie, My chrystusy, my ludzie. Gramy wam trans, gramy wam rytuał szamański – czytamy na ich stronie na Bandcampie)
Nazwa, trochę przaśna, ludowa, a trochę jednak odwołująca się do mistycznej, nieziemskiej siły, ma tu większy sens niż tylko zwrócenie uwagi na album. A biorąc pod uwagę intensywność samej muzyki, nazwę tę trudno uznać za wzywanie imienia Pana Boga nadaremno.
CHRYSTE PANIE Chryste Panie, Plaża Zachodnia 2017, 7,5/10
Komentarze
Po nieudanej próbie reaktywacji „czegoś-na-kształt-Miłości” (de facto Tymański Yass Ensemble feat. Leszek Możdżer) pozostał raczej niesmak. Najlepsze, co się w kontekście tego urodziło, to wiadomy, bardzo dobry film, książki Reraka i Księżyka oraz kilka zaczepnych akcji na linii Tymon-Trzaska. Paradoksalnie to ten, który w nowej konwencji nie chciał/nie umiał się odnaleźć, sięga do korzeni, wskrzeszając legendarny Łoskot. Z tego może się urodzić coś fajnego, jakaś nowa koncepcja, nie wierzę w odgrywanie „standardów z Amariucha”. A co do legendarnego składu Mazzolla – ze Sławkiem Janickim Mazzoll ciągle grywa, Jacek Majewski nie żyje, Tomasz Gwinciński współpracować nie chce (niech się mylę, co mi tam, ale pewne osoby umiejscowione blisko „post-yassowego” środowiska tak właśnie twierdzą), zaś Janusz Zdunek jest tak odległy od arytmicznego grania jak tylko to możliwe. Co z tego może wyniknąć? Płynąc na fali sentymentu, być może to po prostu skok na… główkę?