Najdłuższy wpis roku, czyli 27 płyt

W ciągu roku ukazuje się więcej godnych uwagi płyt niż jest w stanie przesłuchać jeden człowiek. Już nawet zbliżanie się do tego oznaczać może kompletne szaleństwo. Co robię, żeby z porządkowaniem tego szaleństwa sobie jakoś radzić? Spodobała mi się metoda na Sashę Frere-Jonesa i już po raz drugi, w tym roku z lepszym skutkiem, tworzę tabelkę w Excelu, w której spisuję krótkie uwagi na temat płyt, zazwyczaj nienadające się później do publikacji. Excel w zastosowaniach kulturalnych nie kojarzy się dobrze, więc nie będę się chwalił udostępnionym na Google Drive plikiem jak to robi mój starszy kolega, pochwalę się tylko tym, ile płyt można w ramach remanentu zebrać na bazie takich notatek w jednym miejscu. Bo zjawiskiem naturalnym wśród blogerów i recenzentów jest porównywanie, kto ma najdłuższy – spis przesłuchanych płyt oczywiście. Rankingi i podsumowania, których trochę się do tej pory ukazało, jak zawsze pomagają uzupełnić w grudniu własną wiedzę. Korzystam z nich do ostatnich dni. Może z kolei poniższa lista wartych odnotowania (i w większości udanych) albumów okaże się dla kogoś pomocna. A znaczek ♬♪ pomoże dodatkowo – linkując do samej muzyki.

ARRM Arrm (Instant Classic) ♬♪ Wytwórnia Instant Classic miała taki rok, że mogłaby wydać godzinę odgłosów chrapania magazyniera i cieszyłoby się to niezdrowym zainteresowaniem, a zarazem mogłaby wypuścić drugiego Sierżanta Pieprza i byłoby ryzyko, że zginie w tłumie konkurencji kolegów z wytwórni. Psychodeliczno-rockowy, zbaczający lekko w stronę powolnego grania Earth kwintet Arrm nie miał więc tak łatwo, jak się wydaje, choć nagrał udaną płytę. Jak dla mnie – najlepszą w space-rockowej końcówce (Horseback). THE CARETAKER Everywhere at the End of Time (History Always Favours the Winners) ♬♪ Najlepsze w tej dekadencko odtwarzającej (ze starych winyli) dawne balowe szlagiery płycie jest to, że nieźle oddaje nastrój obecnych czasów. Gorsze jest to, że Leyland Kirby niczego nowego w swojej muzyce nie wymyślił, zachwycą się tym więc raczej ci, dla których będzie to pierwszy bal z angielskim artystą. ANTOINE CHESSEX / APARTMENT HOUSE / JEROME NOETINGER (Bocian) ♬♪ Dwie skupione na detalach, różnorodności brzmień i powoli rozwijające się kompozycje szwajcarskiego artysty Antoine’a Chessexa, który na scenach znany jest zarazem jako saksofonowy ekstremista. Tutaj daje pograć zarówno znakomitej kameralnej orkiestrze Apartment House, jak i budującemu suspens Francuzowi Jérôme’owi Noetingerowi odpowiedzialnemu za warstwę elektroniczną i taśmy (więcej dramaturgii w wychodzącym od kwartetu smyczkowego utworze Accumulation). Kompakt z koncertowym materiałem nagranym w londyńskim Cafe OTO. ANTHONY CHILD Electronic Recordings from Maui Jungle vol. 2 (Editions Mego) ♬♪ Druga część syntezatorowych (modny Buchla Music Easel) improwizacji na tle hawajskiej dżungli zasłużonego producenta znanego lepiej jako Surgeon. Na pewno miło się nagrywało, słucha się też nieźle, choć dźwięki przyrody widocznie nie chciały współdziałać na warunkach narzuconych przez zachodniego muzyka, bo jakoś mało ich w miksie. COMPUTER SAYS NO Enfant Terrible (Pawlacz Perski) ♬♪ Jakub „Krojc” Pokorski w minimalistycznych, syntezatorowych brzmieniach rodem z komputerów retro zawsze czuł się dobrze, więc i ta wycieczka ma swoje atrakcyjne momenty, a przy tym wpisuje się w popularną falę znaną ostatnio najmocniej z muzyki ilustracyjnej. Kaseta w limitowanej edycji lub wersja cyfrowa. CARLA DAL FORNO You Know What It’s Like (Blackest Ever Black) ♬♪ Rzecz z pierwszej dwudziestki „The Wire”, drugoligowa płyta zdolnej australijskiej wokalistki i autorki piosenek (a przy tym brzmieniowej eksperymentatorki), która zdaje się sprowadzać swoje piosenki – w całości, z partiami wokalnymi i całym akompaniamentem – na jakiś głęboki drugi plan. To oczywiście jest pomysł, ale na chwilę, bo w całości – raczej sygnał, że Dal Forno trochę się gubi w krainie wielkich możliwości, tak jak to bywało niegdyś choćby z Julią Holter czy Grouper. Ale jej czas pewnie jeszcze przyjdzie. DUST::ERS Bumpshere Tape (Latarnia) ♬♪ Zadymione i postrzępione loopy hiphopowe dwójki polskich producentów BKND i AFLO. Latarni zdarzały się już celne strzały w tych rejonach, a tę pomarańczową taśmę kupowałbym, póki jest. Zasadniczo to ja już kupiłem. EMMPLEKZ Rook to TN34 (Mordant) ♬♪ Świetny album, o którym przypomniał mi noworoczny typ Simona Reynoldsa. Bardziej inteligencka wersja Sleaford Mods, brytyjska odpowiedź na Suicide, poetycka reakcja na grime. Z pełną dystansu opowieścią o współczesnej popkulturze, plastikowym świecie konkursów talentów i bezmiarze internetu. Spodziewałbym się takiego albumu po jakichś debiutantach, tymczasem autorami są odpowiedzialny za stronę liryczną Baron Mordant i tworzący podkłady Ekoplekz (Nick Edwards). ESKAUBEI & TOMEK NOWAK QUARTET Tego chciałem (ForTune) ♬♪ Fajny rap, miłe jazzowe granie i dobre skrecze. Najbardziej podoba mi się w tym fakt, że hiphopowa i jazzowa konwencja spotykają się i współgrają, nie ma wrażenia, że jedno ciągnie drugie czy jest do drugiego doszyte. Najbardziej mi przeszkadza pewna ogólna gładkość tej konwencji, zarówno w sposobie grania bandu Tomasza Nowaka, jak i w sprawnym raperskim flow (tu Eskaubei kojarzy mi się trochę z Panem Duże Pe), ale dla niektórych może to być zaleta. WOJCIECH GOLCZEWSKI End of Transmission (Data Airlines) ♬♪ To już drugi album (wydanie: cyfra, kaseta i LP) poznańskiego kompozytora muzyki ilustracyjnej, o którym w tym roku wspominam po raz drugi, ale są powody: materiał jest chyba jeszcze ciekawszy niż Reality Check. A syntezatorowe motywy komponowane przez Polaka nie ustępują w niczym kultowej już (patrz wyżej) ścieżce dźwiękowej do serialu Stranger Things. Pod względem zagęszczenia pomysłów Golczewski w tym roku jest nawet górą. IT IT ANITA Agaaiin (Luik) ♬♪ Niezła i dość hałaśliwa belgijska kompania nawiązująca mocno do post-hardcore’u. Nie słuchałem dużo takiej muzyki w latach 90., ale mnie wciągnęło. Polska dystrybucja – Antena Krzyku. JACHNA/TARWID/KARCH Sundial II (Hevhetia) ♬♪ Może być (proszę spojrzeć pod „P”) słowacki duet nagrywający w Polsce, to dlaczego nie polskie trio wydające płytę w wytwórni słowackiej? Ładna ilustracja Anny Krztoń przyciągnęła mnie do kolejnego albumu tria dwóch młodszych instrumentalistów (pianista Grzegorz Tarwid, perkusista Albert Karch) pod wodzą bardziej utytułowanego (kolejny dobry rok) trębacza Wojciecha Jachny. One for Hedgehog lidera koniecznie, cała płyta już mniej konieczna, ale znów pozostawia dobre wrażenie. KAKOFONIKT Hypnagogia (BDTA) ♬♪ Poznańskie trio (Michał Joniec, Patryk Lichota i Hubert Wińczyk) w oryginalny sposób budujące postindustrialny klimat w muzyce pełnej szczegółów, zbudowanej z dźwięków różnych instrumentów, urządzeń i zabawek, ale przede wszystkim tworzącej z tych pozbieranych brzmień intrygującą, ciekawą przestrzeń. Niemętną i niesmętną. Dźwięki maszyn, ale też organiczne. Kaseta albo cyfra. ALICIA KEYS Here (RCA) ♬♪ Możecie się drapać w głowę, skąd tu nazwisko tak mainstreamowej artystki, ale Here po pierwsze jest bardzo udaną płytą neosoulową, po drugie, jest płytą bardzo niedocenioną przez rynek, która utonęła w zestawieniu „Billboardu” i której wszystkie youtube’owe klipy (już niemało, Keys jako autorka piosenek to wciąż czołówka) mają mniej wyświetleń niż jeden tegoroczny teledysk Chylińskiej. Serio. Poza tym dołączam na tej samej zasadzie, na jakiej nawet w sklepie mięsnym o tej porze roku powinny być bombki – a nuż komuś się przyda na prezent. MAZUT 17/12/2016 (BDTA) ♬♪ Jeden długi utwór nagrany we wrocławskim Imparcie w dniu pożegnania Wrocławia z Europejską Stolicą Kultury. Po trosze na prawach słuchowiska radiowego, a właściwie subtelnie komentowanego (dźwiękami i sposobem montowania) reportażu. Powinni to puścić w jakiejś Trójce, ale nie po nocy, w „HCH”, tylko w „Zapraszamy…”. Choć nie chcę oczywiście umniejszać uroku całości jako wypowiedzi czysto artystycznej, muzycznej. Nawet gdyby to nie było dobre, i tak bym dołączył, bo zaraz by się rozległy stałe w tym roku pytania „A gdzie Mazut?”. MIKROPOROSTY Mikroporosty (Audile Snow) ♬♪ Bartosz Zaskórski (Mchy i Porosty) i Robert Skrzyński (Micromelancolie) w stosownie nazwanym duecie, znów na pograniczu słuchowiska – i to, jakkolwiek to zabrzmi, z tekstami o wegetacji grzybów czy gotowaniu wątróbki. Ucząc – bawi, bawiąc – uczy, jakby to ujął Papcio Chmiel, który chyba nie zdawał sobie sprawy, że muzyka może ten postulat realizować lepiej niż komiks. Warte zainteresowania, udane połączenie sił. A w swoim gatunku – jakkolwiek niszowym – jedna z lepszych płyt w tym roku. MOOR MOTHER Fetish Bones (Don Giovanni) ♬♪ Radykalna, mocna wypowiedź wychodząca daleko poza granice rapu – Camae Ayewa, wszechstronna artystka z Filadelfii, brzmi niczym Death Grips na wieczorze poetyckim ku czci Amiriego Baraki wyreżyserowanym przez Matanę Roberts. Słowo „koszmarne” nabiera tu pozytywnego znaczenia – bo to niezbyt pogodna twórczość. Rzecz może szarpać nerwy, ale przynajmniej nie pachnie stęchlizną. Z dużym prawdopodobieństwem pokochacie albo znienawidzicie. ONEIDA & RHYS CHATHAM What’s Your Sign? (Northern Spy) ♬♪ Niezła psychodeliczna załoga z Brooklynu i oryginalny, bo rzeźbiący w brzmieniach gitar elektrycznych kompozytor minimalista. Na wstępie więc od razu kredyt za przeszłość i brawa za odwagę wspólnej improwizacji. Ale ostatecznie, parafrazując Davida Fostera Wallace’a: rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie posłucham. Przynajmniej w całości – Bad Brains niezły, nawet jeśli dość radykalny. OWLS ARE NOT isnot (Atypeek/1000 HZ) ♬♪ Projekt niby polski, ale jednak trochę międzynarodowy: śpiewa Paco Serrano (w pierwszym utworze La Prison), grają Piotr Cichocki (elektronika) i Marcin Suliński (perkusja). Wśród miksujących i realizujących nagranie Wojciech Kucharczyk, Staszek Koźlik i Michał Kupicz. W wersji cyfrowej opublikowane przez francuski label Atypeek, w fizycznej – przez polski 1000 HZ, z okładką zaprojektowaną przez nominowanego do Paszportu Polityki w kategorii Sztuki wizualne Daniela Rycharskiego. Podbita pulsem gęsto grającej perkusji, w dużej mierze zszyta z sampli, przedziwna, kolażowa, ale bardzo mocno osadzona rytmicznie, syntetyczna, postindustrialna wizja muzyki tanecznej, nawiązująca do nowej fali i new beatu, mająca – także dzięki sensom zlepionym we fragmentach wokalnych, sięgających z kolei po tematy z kręgu polityki, wojny i tresury psów. Do tego inspirowany filmem Na srebrnym globie Andrzeja Żuławskiego utwór Kepler-452-B. Całość nie powala, ale świetnie wiąże rytmiczny trans i technologiczną ekstazę z postapokaliptyczną egzotyką. Frenetyczna końcówka w isnot a human przeobraża się w imprezę klubową w ostatnich minutach, więc niby happy end, ale zacinający się beat 4/4 dalej niepokoi. Więc jakieś sensy da się z tego powyciągać. Notatki były zresztą, jak widać, całkiem długie. PÄFGENS Tinyold Hands (Too Many Fireworks) ♬♪ Słowacki duet pracujący na sesji nagraniowej w Warszawie, piosenki pełne pewnej surowości i nieokrzesania, ale efekt całkiem intrygujący, z pogranicza slowcore’u, post-rocka, dream popu i innych niewiele już znaczących, ale ciągle wróżących sympatyczną muzykę terminów. Zaczynać od Selardalur. PAPA M Highway Songs (Drag City) ♬♪ Zaskakująca płyta Davida Pajo, dawnego gitarzysty Slint, a później ważnego muzyka sceny z Chicago, ocalałego ostatniego po próbie samobójczej i wyleczonego z depresji. Jako Papa M nagrywał już rzeczy lepsze, ale przy okazji również zupełnie inne. Tutaj prezentuje emocjonalne szkice, od mocnych, opartych na niespodziewanie ciężkich gitarowych riffach (Flatliners, Green Holler), przez kojarzące się ze Slint, albo i Sonic Youth (Walking on Coronado), po miniatury z elektronicznymi brzmieniami. I właściwie jedną pełnoprawną piosenkę Little Girl, jedyny przebłysk optymizmu na płycie – o tym, dla kogo Pajo uczy się na nowo śmiać. Mogło być gorzej – pod każdym względem skądinąd. RADAR Radar (Plaża Zachodnia) ♬♪ Perkusista (i twórca nagrań terenowych) Krzysztof Topolski w duecie z Robertem Skrzyńskim (elektronika), a w dwóch utworach jeszcze ze wsparciem m. bunio s (trąbka), w konwencji trochę takiego otwartego na fuzje brzmieniowe jamowania, które – trzeba przyznać – rozkręca się stopniowo coraz lepiej. SAO PAULO UNDERGROUND Cantos Invisiveis (Cuneiform) ♬♪ Brazylijski skład Roba Mazurka z kolejnym albumem, niezbyt łatwym, bo wypełnionym muzyką gęstą, gubiącą się w perkusyjnych dźwiękach, czasem zapuszczającą w atonalności, w improwizację, odtwarzającą rytualny charakter muzyki egzotycznej, ale też przetwarzającą jej wpływy (Cambodian Street Carnival) w sposób imponujący. Daleko od stereotypu muzyki, którą się tworzy w Brazylii, bo mamy tu wpływy tradycji Azji Południowo-Wschodniej. Spięty dwiema długimi kompozycjami Mauricio Takary i Roba Mazurka album jest zarazem bardzo swobodny i bardzo zespołowy. Choć jeśli chodzi o samą grę Mazurka, to niewiele nowego się o nim dowiemy – poza tym, że piękna miniatura Of Golden Summer zamknięta nostalgiczną wokalizą pewnie po części uzasadnia sensowność zakupu. NOURA MINT SEYMALI Arbina (Glitterbeat) ♬♪ Drugie dostępne na całym świecie wydawnictwo mauretańskiej śpiewaczki z rodu griotów robi wrażenie nawet pod względem społecznym: to ona, zeszłoroczna gwiazda Skrzyżowania Kultur, wydaje się ważniejszą postacią w artystycznym małżeństwie z Jeiche Ould Chighalym, pełnym inwencji gitarzystą, z którym Noura dialoguje na 9-strunowej harfie. Poza tym w jej ustach tekst rozbujanego jak na religijny utwór Mohammedouna brzmi jak jakieś wewnętrzne przeciwieństwo i zaprzecza pewnym stereotypom związanym z islamem – nie tylko dlatego, że śpiewany jest przez kobietę. SUN RA / MERZBOW Strange City (Cold Spring) ♬♪ Ta płyta opisana jest jako remiksy nagrań ze Strange Strings & The Magic City Sun Ra, przy czym techniki remikserskie Merzbowa polegają głównie na rozjeżdżaniu materiału źródłowego walcem noise’u, przypalaniu prądem o dużym natężeniu i rozstrzelaniem seriami fal dźwiękowych o nieprzyjemnej charakterystyce. Materiał źródłowy słychać tu lepiej raptem kilka sekund na początku i na końcu, co – przy całej mojej otwartości na muzykę obu panów – czyni z tego tylko malowniczą ciekawostkę. Aha – longplay zawiera materiał inny niż CD. Chociaż w pewnym sensie taki sam. YVES TUMOR Serpent Music (PAN) ♬♪ Kolażowe utwory o dość marzycielskim, hipnagogicznym klimacie – z wokalami o nieco soulowym zabarwieniu, ale też momentami mające zbyt oczywistą samplową konstrukcję, na której autor, powiedzmy jasno, niewiele musiał nadbudowywać. Dla smakoszy nastroju, bo pod względem formy to wielkich odkryć tu nie ma. WRONG DIALS Future Perfect in the Past (Audile Snow) ♬♪ Najbardziej przekonująca jak dla mnie z kilku dotychczasowych płyt Mateusza Rosińskiego, które słyszałem. To, co miało być miłe i naiwne, u producenta Gorzowa Wielkopolskiego staje się zniekształcone i niepokojące, ewidentnie klubowy utwór (Fuzzy Dreams) staje się industrialny, brudny, ale dalej wciąga i hipnotyzuje. To zresztą jeden z tych fragmentów, od których warto rozpocząć kontakt z całością. Wydane w wersji cyfrowej i na karcie SD.

Jeśli ktoś miał dość cierpliwości, żeby tu dobrnąć, ma jej pewnie też na tyle dużo, żeby dotrwać do podsumowań roku, które na Polifonii już niebawem, czyli jak zwykle na koniec roku. Dziękuję. Wszystkiego dobrego.