Różni wykonawcy dają różne wykonania

Już widzę reakcje na hasło „nowe wersje piosenek Osieckiej”. Gdy je rzuciłem, kolega z redakcji popatrzył na mnie ze współczuciem i powiedział, że już ma całą półkę różnych nowych wersji i chętnie mi pożyczy, skoro mam taką potrzebę. Koleżanka zauważyła trzeźwo, że we wszystkich talent showach w telewizji śpiewają, wprawdzie cztery te same piosenki, ale później gdy ktoś wydaje płytę, to są na niej i tak zawsze też te cztery. Zasadniczo to należałoby być może fundować stypendia dla młodych wykonawców, żeby tylko Osieckiej publicznie nie wykonywali, bo przesyt jest tak samo niedobry jak niedosyt. A jednak koncertowo-płytowy projekt nowOsiecka – i to jest miłe – przydał się pod paroma względami. Po pierwsze, udało się uniknąć problemu tych czterech kluczowych piosenek, różni wykonawcy dość solidarnie poszli w oryginalność. Po drugie, udało się pokazać dość szeroko polską scenę pop, a czasem dobrze sobie w takiej perspektywie różnych wykonawców obejrzeć i porównać. Po trzecie wreszcie, doszło przy okazji koncertu promującego ten album (a raczej jego telewizyjnej retransmisji) do rodzaju demonstracji. Telewizja usunięciem jednej z piosenek – i to jednej z dwóch najlepszych, o ile nie najlepszej na płycie – zademonstrowała władzę i wolę przekładania politycznej wrogości na antypatie artystyczne. Nie będę taki i zajmę się, choćby krótko, każdą z osobna, bo sprawiedliwie ocenić całość (o czym napiszę na końcu) naprawdę trudno.

Natalia Grosiak idzie na ludowo, ścieżką dość bezpieczną w stosunku do piosenki W dziką jabłoń cię zaklęłam (kompozycja Adama Sławińskiego). Ładna smyczkowa aranżacja robi z tego miłe, choć mało wstrząsające wykonanie.

Brodka idzie w organy i względny minimalizm, wychodząc lekko z klimatu swoich ostatnich nagrań w stronę wyraźnie rockowego brzmienia w refrenie, czym wygrywa kontrast dynamiczny, bardzo ważny dla interpretacji tekstu Kto tam u ciebie jest? (muz. Jerzy Satanowski). To wszystko jest na pewno dobrą informacją i świadczy o tym, że mamy do czynienia z artystką, która wiedziała, co bierze na warsztat, i wiedziała, co z tym zrobić.

Czesław Śpiewa w Osiecka x5 bierze na warsztat pięć krótkich form poetyckich i jest bardzo oryginalny w swojej ośmiominutowej suicie. Jaki jeszcze, tego nie napiszę (trudno się pisze z jednym palcem na skipie), bo po ostatniej recenzji albumu z AdS Czesław – miły gość – pomyśli sobie jeszcze, że to idzie w jakąś zamierzoną serię.

Piotr Rogucki – tu powinienem mieć problem podobny nieco jak wyżej, ale są różnice. Lider Comy ma pomysł na interpretację kompozycji Komedy Ja nie chcę spać – mniej lekkości, więcej goryczy. Potraktował utwór ciężej, melancholię zamienia na smutek, bo śmierć tu nie tylko majaczy na horyzoncie, ale jest. I można sobie dworować z Roguckiego, ale śpiewa dobrze i wychodzi to w sumie naprawdę nieźle w tej wersji z solową partią trąbki i jednym z bardziej brawurowych aranży na całej płycie. Choć podstawową zaletą tej piosenki pozostaje pewnie to, że Roguckiego nie słyszymy w jego własnym repertuarze.

Misia Furtak przemyka ze swoją wersją Zabaw się w mój świat (muzyka Urszuli Sipińskiej) opartą na partiach gitary i smyczkach w tle prawie niepostrzeżenie, przynosząc przede wszystkim rodzaj przeświadczenia o tym, że wesołego i beztroskiego spojrzenia na repertuar Osieckiej dzisiejsza młodzież nie ma.

The Dumplings każą spojrzeć na ten repertuar jeszcze inaczej: może ta słodko-gorzka konwencja tekstów Osieckiej wpisuje się w postawy młodzieży (którą autorzy składanki próbują jakoś nazwać, pisząc o Millenialsach, a tuz obok o Pokoleniu X – to chyba dział marketingu napisał) idealnie? W każdym razie Ach nie mnie jednej (muz. Andrzej Zieliński, choć utwór mocno przekonstruowany) należy od dziś do repertuaru The Dumplings, jeśli o mnie chodzi. A nie Łucji Prus. Kuba Karaś i Justyna Święs zrobili z tego własną piosenkę, to jedna z 3-4 wersji na tym albumie, kiedy mam wrażenie, że artyści śpiewają własny tekst.

Krzysztof Zalewski
poszedł w prawilność w trudnej do wyrwania z konwencji kompozycji Zygmunta Koniecznego Chwalmy pana. Prawdę mówiąc nuda, choć być może potrzebna w takim zestawie. W każdym razie słuchacie pierwszej minuty i wiecie, co się wydarzy w szóstej.

L.U.C. zaskakuje, bardziej śpiewając niż rapując. Dopracowana, porządna wersja Rajskiego deseru do muzyki Marka Grechuty, choć na miejscu szanownych autorów zamieszania dopisałbym L.U.C.-a do listy płac, bo wyrwał ten utwór z Malinowego chruśniaka z korzeniami, przepakował i po swojemu – mówiąc językiem Wodeckiego – przypakował, czyli użył wszelkich sił i środków, kumulując (są tacy, którzy tej postawy nie lubią) w obrębie jednej kompozycji. Ja bym skrócił o pół minuty, ale to niezła wersja.

Mela Koteluk – jako kontynuatorka linii Nosowskiej, która poniekąd można uznawać za godną kontynuatorkę linii Osieckiej – brzmi tu naturalnie. I wpisuje się w podgrupę wykonań porządnych, śpiewając dobrze piosenkę, która właściwie była w jej wypadku samograjem także dzięki dobremu doborowi (W naszym domu nie ma drzwi Stanisława Sojki). W takich chwilach mówi się, że fani (Osieckiej, rzecz jasna, ale i Koteluk) będą zadowoleni. Choć „skip” trochę kusi. Powstrzymuje przed nim w ostatniej chwili choćby ta partia tereminu, której chyba bym się na wejściu nie spodziewał.



Natalia Przybysz & Raphael Rogiński
są jednym z powodów, by taką płytę kupić. Dlaczego? Z jednej strony Natalia Przybysz, która przy każdej okazji wyświetlenia się masowej publiczności ma teraz przed sobą wysiłek podwójny, a te emocje gdzieś się pewnie sumują w potwornie melancholijnym tekście Urody. Tu wstrząsająco smutnym i świetnie zrozumianym. Co do Rogińskiego, nie muszę pewnie pisać, że człowiek, który radzi sobie z interpretowaniem po swojemu i zupełnie na nowo Coltrane’a, Bacha i Purcella bez trudu poradzi sobie z utworem Wandy Warskiej. Jedyna obawa, jaką mam w związku z tym utworem, jest taka, że lepszej wersji Urody mogę już nie usłyszeć.

Przemek Borowiecki n0 Band gra tutaj instrumentalną wersję Wymyśliłem ciebie (śpiewanego przez Zauchę czy Markowskiego) i właściwie o wersji tego zespołu – bardzo porządnie zbudowanego, świetnego technicznie i dobrze spisującego się przy innych wykonaniach – można powiedzieć coś dokładnie odwrotnego niż w wypadku wyżej opisywanej piosenki. Właściwie nie wiem, po co tu jest ten utwór.

Joanna Ewa Zawłocka śpiewa właśnie jedną z takich wersji Osieckiej, jakie już słyszeliście (tu Karnawał raz w życiu Jacka Mikuły), o jakich usłyszycie jeszcze dużo i o jakich poniekąd pisałem na początku tekstu.

Łona i Webber zrobili to, czego pewnie bała się część z zaproszonych wykonawców, a czego spodziewałem się mimo wszystko nieco więcej, czyli poszli na całość i napisali własny utwór, w którym Osiecka – z jej znanym bardzo tekstem Na zakręcie – jest jedynie punktem odniesienia, może bohaterką, może słuchaczką, może potencjalną rozmówczynią. Dla hardkorowych miłośników Osieckiej – o ile tacy w przyrodzie występują – może to być zarówno wada, jak i zaleta. Moim zdaniem za tym drugim przemawia fakt, że Łona rozumie jak mało kto ten okres w polskiej liryce.

DJ Feel-X & Gutek dają nam w Polonezie (z autorską muzyką) bonus zamiast puenty. To jest może moment, który specjalnie nie odrzuca, ale to nie jest dobra informacja dla całości wydawnictwa. Co nam powiedziało w całości? A co by powiedziało przy innym układzie zawartości, przy większej selekcji, po wyborze tych kilku wybitnych wersji albo odrzuceniu tych kilku zupełnie zbędnych? Bo choć naturalną jest rzeczą, że różni wykonawcy zawsze przyniosą różne wykonania, to po stronie autora całości pozostaje zadbanie o to, by łączyły się w sposób naturalny i mało różniły pod względem jakości. Powiedzmy więc, że autorzy kompilacji (mający na koncie niezły projekt Miuosh x Jimek x NOSPR) potwierdzili, że przygotowywanie takich kompilacji ma jednak jakiś sens, ale to na nas zrzucili wydłubywanie tego wspólnego sensu z całości.

RÓŻNI WYKONAWCY nowOsiecka, DINKS/Agora 2017, 6-7/10