Bo jestem szalony
Czy pisałem już o tym, że warto zobaczyć tę słynną Klątwę, bo jest zupełnie innym przedstawieniem niż piszą (w większości) i niż to sugeruje wyjęta z kontekstu scena z papieżem? Spektakl o robieniu spektaklu, którego tekst musi ustąpić opowieści o tym, co obchodzi już nie postacie, tylko samych aktorów, bo rzeczywistość nabiera niebezpiecznie wysokiej temperatury. Spektakl na granicy niesmaku i o granicach aktorstwa. Ale przy okazji precyzyjny i zrozumiały, choćby dla mnie jako raczej niedzielnego widza teatralnego, bo fachowca zgrywać nie będę, odsyłając po więcej tutaj. Właśnie dlatego trudno mi uwierzyć w to, że publicystów politycznych widzących w tym tylko bluźnierstwo – albo i „hitlerowskie przedstawienie” (to najlepsze!) – nie poruszył choć trochę duszny i dwuznaczny monolog Jacka Belera o tropieniu muzułmanów. Nie wierzę, że nie zapadł im w pamięć monolog Klary Bielawki o tym, co trzeba zrobić, żeby dziś dotrzeć do publiczności i dlaczego obrońcy feminizmu zawsze muszą w tym celu popomiatać kobietami. Ani że przez chwilę nie uwierzyli, że Karolina Adamczyk chce naprawdę przeprowadzić aborcję. A już absolutnie nie wierzę, że nie rozbawiła ich choć trochę, chociaż troszeczkę opowieść Michała Czachora (połączona z defloracją zdjęcia reżysera): Dostałem tę rolę, bo jestem szalony. W tym przerysowanym geście – który absurdalnie popkulturowo skojarzył mi się z grą Plants vs. Zombies (Dlaczego mówią na mnie Crazy Dave? Bo jestem szaloooony!) – każdy, proszę was, odnajdzie siebie. Polityczny publicysta z tzw. pierwszego psychiatryka odnajdzie prawdę o tym, że zatrudniają go, bo wiedzą, co napisze. A nadpobudliwy dziennikarz muzyczny znajdzie prawdę o tym, że skoro dużo pisze, to oczekują od niego, żeby pisał jeszcze więcej. W tym tygodniu będzie więcej. Dlaczego? Bo jestem szalony.
INTERNAZIONALE The Pale and the Colourful, Posh Isolation 2017, 7/10
Mocno sprane syntezatorowe barwy od początku do końca kojarzą się z oparami nostalgii, w jakich wędzi się całe środowisko alternatywnych wykonawców próbujących odtworzyć czasy, gdy Windows 95 było szczytem techniki. Okładkowy obrazek, coś jak fragment kadru z reklamy dezodorantu albo sportowych butów, też sugeruje nawiązanie – poprzez stylistykę bliską ambientu – do banalnej muzyki z telewizji początków ery cyfrowej. Ale zarazem jest w muzyce Internazionale (solowy projekt duńskiego artysty Mikkela Valentina Dunkerleya) jakiś konkret, kompozycja, porządek, początek i zakończenie. Drugorzędne barwy układają się momentami w całość nawet dość emocjonującą, czasem relaksacyjną (Protection Glass – jak dalekie echo Vangelisowskiego Blade Runnera), innym razem trochę mocniejszą, bardziej posępną i wyrazistszą, jak w Ivy Covered Windows. Zaraz, wspominałem coś już chyba o oknach?
KYO I Musik, Posh Isolation 2017, 8/10
Artystom z kopenhaskiego Posh Isolation przysłuchiwałem się niedawno dość hurtowo przy okazji retransmisji koncertu Body Scupltures z Unsoundu (tutaj więcej informacji). Jeśli chodzi o nowe płyty, najmocniej przypadł mi do gustu duet Kyo (Frederik Valentin, Hannes Norrvide), podobnie jak opisywany obok projekt Internazionale obrabiający na swoją modłę nostalgiczne syntezatorowe tworzywo (ładne arpeggia, subtelne melodie, czytelna rytmika), ale co i rusz wietrząc, wyprowadzając maszyny na wybieg tradycyjnego instrumentarium, a przede wszystkim wkomponowując syntetyczne partie w całość mającą charakter kolażu dźwiękowego, z mnóstwem wokalnych urywków i przestrzenią nagrań terenowych. Jest to na tyle dobrze zrobione, by przyciągać, a potem nawet zmuszać do kolejnych bardziej uważnych odsłuchów. Przy czym największe wrażenie robi na mnie majestatyczny, powoli budujący napięcie utwór Johanna wykorzystujący ewidentnie środki z kręgu ASMR, czyli drobne, bliskie dźwięki o przyjemnym charakterze i szepty. Powoli kroi się z tego jakiś nowy podgatunek – próbowała ASMR Holly Herndon, choć jak dla mnie jeszcze z mało satysfakcjonującym skutkiem. Kyo precyzyjniej głaszcze ośrodek przyjemności w mózgu.
ULVER The Assassination of Jules Caesar, House of Mythology 2017, 5-6/10
Trudny przypadek płyty w połowie akceptowalnej, w połowie fatalnej – przy czym słuchacze mogliby się teoretycznie tymi połówkami wymieniać jak kartami z promocji w Biedronce, żeby skompletować swoją ulubioną płytę. Norweski zespół tym razem stworzył album w połowie piosenkowy, synthpopowy, noworomantyczny, już nawet opisany przez któregoś z kolegów dziennikarzy jako lepsza wersja współczesnego Depeche Mode (ja z tą „lepszą” bym się tak nie spieszył, choć z DM coś na rzeczy jest, może jeszcze z Ultravox, a trochę z Nine Inch Nails), a w drugiej połowie – hipnotyzująca elektroniczna psychodelia. Przy czym to pierwsze oblicze Ulvera, choć objęte produkcyjną rękojmią Youtha (Killing Joke), jest moim zdaniem nie do obrony. Drugie wychodzi lepiej, choć też nie bez zastrzeżeń. Próbują iść w stronę aranżacji wokalnych w stylu KLF (Rolling Stone z gościnnym udziałem Nika Turnera z Hawkwind), albo bronią prostymi formułami elektronicznego grania (Coming Home), choć wolałbym to bez otoczki pseudoimprowizacji, jaką przy okazji proponują. Jest jednak w tym wszystkim jedna pouczająca i do pewnego stopnia zabawna rzecz: przychylne głosy fanów na temat nowej płyty norweskiego zespołu pokazują, jak szybko dotychczasowa publiczność doceniająca swój ulubiony zespół jako eksperymentalny potrafi odwrócić kota ogonem, gdy ów zespół w konformistycznym geście nagra album wyjątkowo łatwy i banalny. Że niby ekstrawagancja? Moim zdaniem The Assassination of Jules Caesar pokazuje po prostu, że muzycy Ulver – żeby tak się odnieść do pierwszego wątku niniejszego wpisu – nie są tak szaleni, jak się tak wydawało.
Komentarze
Jest to niewątpliwie „słynna” klątwa… na miarę naszych czasów. 🙂 🙂
Bolesne prawdy (z tego co wciąż pamiętam) mówili w teatrze i Szekspir, i Kantor, i Wyspiański, i Gruza… A w kinie i Tarkowski, i Bareja… Ale (z tego co wciąż pamiętam) mówili je nam, tak (i to tak bardzo, bardzo precyzyjnie) że nie mamy chyba do dziś wątpliwości, że jednocześnie coś umiłowali… czemuś byli wierni… Więc jednak… nie w każdym szaleństwie jest metoda… m
@mp/ww –> A żaden z tych czterech monologów Pana nie poruszył?
Nie dostrzegłem tam ani człowieka bezradności, ani też jego mocy („siły autoironii” np. – również tej, dotyczącej współczesnego teatru). Ani gniewu, ani wyzwolenia, ani obecności… Ani, w ostatecznym rozrachunku, autentyzmu i uczciwości…
Ja sobie myślę, że z tą całą „klątwą” jest trochę tak, jak z pewnym gadaniem (a i dedykacją) von Triera. Pan Trier naprawdę sobie myśli, że ja nie widziałem „Zwierciadła” Tarkowskiego? 🙂
No to, żeby odejść od Tołstoja, Bułhakowa, i Tarkowskiego (a naprawdę dobrze mi na tych właśnie terytoriach) powiem zupełnie inaczej, czyli może tak:
Jak sobie przypomnę „Wymazywanie” Bernharda i Lupy (brak asekuracji tego autora powoduje, że my wszyscy mamy szansę obnażenia siebie samych) to wiem, że takie spektakle muszą rodzić się w trudzie… I ja je pamiętam. I będę pamiętał.
Takie zaś spektakle, jak owa „klątwa” rodzą się szalenie łatwo. Szalenie łatwo jest też przewidzieć ich następstwa… „brak łączności z człowiekiem” (owa łączność to prędzej, ba – szybciutko! natychmiast! co akurat b. ciekawe, tylko w grupach: „my” albo „oni”). Szalenie łatwo jest też je zapomnieć.
Pytaniem dla mnie b.ważnym jest też: A co Panie reżyserze (który sam siebie określasz jako ten fenomen „Nikt Znikąd”) ze „środka swego środka” nam proponujesz? Na czym wznosisz swój świat? A także, jakby nie było, Swój Bunt…
m
Ojej, ale dwa genialne odkrycia (z Posh Isolation) za jednym zamachem, dokładnie w moją uliczkę – dzięki!!
Lista Thurstona Moore´a
______________
Thurston Moore w New Mysical Express podaje liste swoich ulubionych wykonawcow
Rome Is Not A Town: grupa szwedzka jest na niej,. Tworza z mlode Szwedki a corka Moore´a byla autorka okladki ich albumu. Grupa Rome Is Not A Town to, jak mowi Moore, post-riot-grrrl, post-no wave, experymentalna muzyka. Thurston Moore´a ulubiony utwor z albumu grupy to „Stupid”
https://www.facebook.com/romeisnotatown
__________________________________________________
Lista Thurstona Moore´a:
Trash Kit
Nøught
Rome Is Not A Town
Tomaga
Guttersnipe
Bo jestem szalony c.d.
🙂
Dotykają nieba, dotykają piekła – mistrzowie. Nie wypada dodawać… wielcy.
Nierzadko te swoje podróże zaczynają od „podróży w głąb siebie”…
A przecież te największe -jak pięknie, poetycko podpowiadał sam mistrz Has –
„One tylko próbują się zdarzyć”…
Dokąd zaś prowadzą te wszystkie autostrady, szosy i pasy współczesnego bełkotliwego – antyromantycznego i antyironicznego – teatru?
Powróćmy raz jeden jeszcze do „klątwy” w Powszechnym.
Jeden odpowie: „Do Boga, Tego prawdziwie prawdziwego”, ale kolega z tej samej partii zapyta błyskotliwie w tej samej chwili: „Ale kurna – jakiego? Naszego przecież nie ma”!
Powie drugi: „Do Jana Pawła II, by go rzeczywiście przeczytać i odczytać”.
Powie trzeci: „Do istoty teatru”.
No… śmiech na sali…
Ale powie też czwarty: „Do istoty człowieczeństwa”.
I tu jedynie warto się na chwilkę zatrzymać…
Bo faktycznie – Sztuka, obok religii i filozofii, jest płaszczyzną komunikacji właściwą jedynie człowiekowi. Ale ten sam człowiek, jako jedyny w całej przyrodzie ożywionej (nieożywionej zresztą też) potrafi intencjonalnie krzywdzić drugiego człowieka. I wie, jak to perfekcyjnie robić i zrobić. Pokazuje to dobitnie historia nie tylko zresztą XX w. Mimowolnie, a dość dobitnie pokazuje to więc i owa „klątwa”.
Ja więc odpowiadam na to pytanie, że te akurat drogi prowadzą Donikąd.
Oto więc Nikt Znikąd rzuca „swój kij w mrowisko i prowadzi nas Donikąd”…
Fajne, nie?
Jeśli ktoś ma ochotę tymi akurat drogami wędrować, ja zakazywać mu nie będę.
Ale jeśli ktoś chodził do tego teatru (jeszcze w latach 80.wtedy jeszcze z rodzicami, bo będąc wszak dzieckiem i potem chodził… będąc już większym dzieckiem), chodził i podziwiał pracę teatru tego zespołu, kanon sztuk tam wystawianych (rzeczywiście pytających o Boga, o nasz los, o „tego drugiego”, albo sens naszej samotności, no i co z tego, że „wg miary współczesnego teatru” może i inscenizacji „nazbyt pretensjonalnych i nieco kiczowatych”) nie ma po prostu po co wędrować do tego reżysera i jego trupy. Takie jest moje zdanie.
Rozumiem, że na razie wciąż można je mieć 🙂
Po mojemu, uczciwiej byłoby reklamować to przedstawienie nie pytaniem „Kto boi się klątwy”? A np. czytelną deklaracją: „Polegliśmy na Wyspiańskim, jak poleglibyśmy na Kochanowskim albo Różewiczu. Polegliśmy na „późnej Polsce”, jak poleglibyśmy na Polsce Jagiellonów, „wczesnej Syrii”, antycznej Grecji, albo wszechkomunistycznej Rosji”.
m
@mp/ww –> Długa jest ta odpowiedź, ale wydaje mi się, że omija trochę moje pytanie. Monologi Bielawki, Czachora i Wyszyńskiej nie były autoironiczne? To dla mnie zaskakujące stwierdzenie, bo tu właśnie autoironia jest tym, co wywoływało tak żywe reakcje na widowni, zwracałem na to uwagę, rozmawiałem zresztą później z paroma osobami. Spektakl nie rodził się w trudzie? Owszem, grane jest to dobrze i lekko, ale różne aspekty tego spektaklu sugerują dość skrajne obciążenie psychiczne.
mp/ww
9 maja o godz. 9:32
Zauważyłem, że Pan jest mocno uwikłany w klasykę, co rzekomo „klątwom” się kłaniała, a i bywała do tego „autentyczna i uczciwa” – nie to, co jakieś Triery i inni twórcy teatru, którzy stracili „łączność z człowiekiem”. Rozumiem, że ten, z którym jednak nawiązano „łączność”, to człowiekiem, tym człowiekiem, nie koniecznie być musi? I ja Tarkowskiego cenię, najbardziej jego „Andrieja Rublowa”, ale z tą jego… uczciwością, to bywało różnie…Kiedyś miał powiedzieć, że brzydzi się takimi postawami, jaką zaserwował Coppola, który się przyznał, że musiał skurwić się robieniem „Ojca Chrzestnego”, tylko po to, by móc za co zrealizować swój ambitniejszy film – „Rozmowę”. Bardzo to Tarkowskiego wkurzyło… oj bardzo…. Ale jego „uczciwość” była już w porządku, gdy wyemigrował do Włoch a potem do Szwecji, gdy zaproponowano mu tam godziwą kasę za realizację „Nostalgii” i „Ofiarowania” – nota bene, raczej drętwych już jego filmów, przynajmniej moim zdaniem.
Reasumując, najgorsze jest w tym wszystkim to, gdy ktoś ma zadarty swój łeb w chmurach… a sztukę traktuję jako politycznie poprawną, jedynie słuszną i bezpieczną w swym przekazie projekcję rzeczywistości. Wszystko, czyli każde dzieło, które wymyka się temu obrazowi jest poddawane krytyce, zazwyczaj emocjonalnej, odwołującej się do pseudoargumentów, typu: „ależ mi to nowość, przecież 100 lat temu już to tacy geniusze robili, jak…”. Czy też, co gorsze, sięganie po jakieś aspekty etyczne, że np. coś nie jest uczciwe, lub autentyczne… Niestety, ale takie bajdurzenie jest dobre jedynie dla gimbazy, która być może łyka tego typu argumenty…
W odniesieniu do nowej płyty Ulver: tak, szalona to jakby odległe określenie. Czy można zestawiać z Depeche Mode? Moim zdaniem nie bardzo, ale oceniając nowy DM na 7 i niżej nowy Ulver to już słabo.
O nowej płycie DM zapomnieli już chyba wszyscy (ja na pewno). Ulver jednak jest znacznie bardziej słuchalny. Jeśli zakładać, że DM dostał ze 2 punkty za zasługi (bo zawartość merytoryczna nie broni się w ogóle) to Ulverowi należy się również 7. Dla mnie Ulver jednak lepszy, nawet „przebojowość” ma wyższą, co w wypadku Ulver można już uznać za eksperyment. 🙂
Dzień dobry;
Czytam dziś z ranka Pana Rafała Kochana: „Reasumując, najgorsze jest w tym wszystkim to, gdy ktoś ma zadarty swój łeb w chmurach… a sztukę traktuję jako politycznie poprawną, jedynie słuszną i bezpieczną w swym przekazie projekcję rzeczywistości”…
No właśnie rzecz w tym, że dwukrotnie próbowałem tu uciec od poprawnej (i w dodatku politycznie!) poprawności! W moich wypowiedziach, zapewniam, że nie przypadkiem, pojawił się wszak i Tołstoj i Bernhard…
Natomiast zgodzę w całej rozciągłości, że reżyser „Klatwy” „sztukę traktuje, jako politycznie poprawną, jedynie słuszną i bezpieczną w swym przekazie projekcję rzeczywistości”… Dokładnie tak właśnie jest!
🙂
Ja sztukę traktuję, jako poważną (a tu mi akurat chodzi przecież i o szeroko rozumianą rozrywkę np. bo przecież w tym samym Teatrze Powszechnym uśmiechałem się nieraz na sztukach „jedynie” zabawnych, zgrabnie-uśmiechniętych, na czystej rozrywce po prostu!) gdy jest robiona przez ludzi utalentowanych.
Może jedynym kryterium wartości artystycznej danego dzieła jest po prostu jego jakość?
A jak jest dziś w tej materii? No jeśli z Gombrowiczowskim uśmieszkiem wspominam „Historię Roja” albo przed chwilą pokazany w TVP1 spektakl muzyczny „Wyklęci przez komunistów żołnierze niezłomni” to może mam i prawo z tym samym grymasem odnieść się do „Klątwy” w Powszechnym, albo i do nadanego z tego samego teatru równo rok temu komunikatu „Każdy dostanie to, w co wierzy”…
No jeśli tylko czytałem Wyspiańskiego (i wiem, jaki on jest polsko-gorzki).
No jeśli tylko czytałem Bułhakowa (i wiem, jaki on jest „międzyświatowy”).
I proszę mi tylko nie mówić, jakie mistrz listy pisał do „samego” Stalina i dlaczego? Bo ich akurat ani w „Fatalnych jajach” ani w „Mistrzu i Małgorzacie” nie znajduję… Nie znajduję ich wprost
🙂
A to jest też wielkie sztuki zadanie… I zwycięstwo…
Czyż nie?
Ostatnio rozmawiając z różnymi przedstawicielami polskiego środowiska artystycznego, ale nie tylko, z rożnymi „zwykłymi” ludźmi, np. moim tatą, zadaję im (i sobie) pytanie, jak to się stało, że w PRL’u i to w tych latach najbardziej koślawych (mówiąc najoględniej) objawiło nam się tyle dobrego w polskiej sztuce?
To było i to jest. Bo to wciąż tu żyje. Ten komunikat się broni i obroni – od animacji, fabuły, dokumentu, seriali, przez teatr, teatr telewizji, przez malowanie, rzeźbę, jazz, piosenki, operę w operach, filharmonię w filharmoniach itd… I dla dzieci, i dla dorosłych. Aż (co też bardzo ważne) po krytykę w tychże wszystkich dziedzinach. Proszę mi wierzyć, jak oglądam dziś „umarłą klasę” i czytam dziś Panią prof. Martę Fik to widzę tam wszędzie porozumienie między nami wszystkimi…
W zasadzie wyemigrować to musiała jedynie znaczącą cześć naszej literatury, ale niektórzy ją wszak poznawali i tak… Na czym polegał ten, już zaraz wszak powojenny, fenomen?
Może właśnie na tym, że tworzyli go ludzie (choć nie zawsze wolni od polityki tamtych czasów) to jednak bardzo utalentowani? I niechby to był i nieraz ów „łeb w chmurach”, ale jednocześnie ich fach, ich rzemiosło…
I czytam Pana Rafała Kochana dalej: „Czy też, co gorsze, sięganie po jakieś aspekty etyczne, że np. coś nie jest uczciwe, lub autentyczne… Niestety, ale takie bajdurzenie jest dobre jedynie dla gimbazy, która być może łyka tego typu argumenty…”
No cóż… Te aspekty etyczne to wymiar, który, przynajmniej po mojemu, pewno jeszcze nie w przedszkolu, może i nie w gimnazjum, czy liceum, ale z wiekiem, towarzyszy twórcom (a i odbiorcom sztuki).
i może już niebawem pojawi się całe pokolenie (polskich i nie polskich) twórców dla których nie będzie to ważne. Pokolenie bez kompleksów, pewne „swego małego” , „mądralińskie, a niedouczone”, które nie będzie chciało i nie będzie umiało się do czegoś i kogoś odnieść… Odnieść to będzie jedynie musiało sukces…
Sukces bez odpowiedzialności…
🙂
Ale które w sztuce pozostawi po sobie jedynie ten „iloczyn wszystkich możliwych zer”.
I niech sobie żongluje emocjami, tak właśnie „jedynie emocjami”.
Cieszę się, że już nie moimi.
I na pewno słusznie Pan zauważa, że ja mam się do kogo odnieść.
Ale może właśnie dlatego (rozmawiałem o tym zresztą niedawno z rektorem Mariuszem Grzegorzkiem) właśnie dlatego, że np. pośród mych mistrzów filmowych b. precyzyjnie wymieniam i Chaplina, i Felliniego, i Tarkowskiego, i Hasa i Kim ki-duka, to właśnie dlatego tak bardzo w kinie polskim brakuje mi ostatnio np. Szulkina, Grzegorzka, czy Wylężałka…
Tak jest. To wcale nie jest takie trudne do zrozumienia.
Trzeba tu tylko od Platona iść, by do Vaniera dotrzeć…
Przykro więc, że takie moje rozumowanie sprowadza Pan do gimbazy…
Ale to w końcu Pana spostrzeżenie, a i artykulacja…
m
mp/ww
10 maja o godz. 11:03 1154749
„Natomiast zgodzę w całej rozciągłości, że reżyser „Klatwy” „sztukę traktuje, jako politycznie poprawną, jedynie słuszną i bezpieczną w swym przekazie projekcję rzeczywistości”… Dokładnie tak właśnie jest!”
Znam tę narrację. Przy okazji „Pokłosia”, „Idy” i paru innych w tym klimacie słyszałem/czytałem, że to wszystko jest na jedną modłę, bo to takie teraz modne, pluć na udręczoną Polskę i Polaków… bo takie to jest właśnie „poprawne politycznie”…
Myślę, że mam Pan pewien problem z poprawnością polityczną, jej definicją. Dla przypomnienia (za Wikipedią): „Poprawność polityczna ma w zamierzeniu polegać na unikaniu w dyskursie publicznym stosowania obraźliwych słów i zwrotów oraz zastępowaniu ich wyrażeniami bardziej neutralnymi. Obejmuje również samoograniczanie w posługiwaniu się symbolami i określeniami, które potencjalnie mogłyby naruszać uczucia niektórych grup społecznych.”
Mam więc pytanie, czy twórca „Klątwy” zastosował u siebie „poprawność polityczną”?
Druga sprawa, dlaczego uważa Pan, że twórca „Klątwy” uważa swoją sztukę za „jedynie słuszną w swym przekazie projekcję rzeczywistości”? Na jakiej podstawie, Pan tak uważa? I w ogóle, cóż to za konstrukt myślowy, jakoby („utalentowany”)artysta miał mieć wątpliwość, czy jego sztuka jest aby na pewno SŁUSZNA? Później Pan namawia do czytania Platona, ale tego typu wyrażeniami sugeruje, że sam niewiele z tych lektur wyniósł mądrego. Według Platona bowiem, PRAWDA (czyli odwzorowanie świata widzialnego) nie równa się PIĘKNU: „Jeżeli wykonawca wpatrzony jest w to, co niezmienne, i tym posługuje się wzorem, gdy usiłuje urzeczywistnić jego postać i moc, wówczas wynikiem jest rzecz skończona i piękna. Jeżeli zaś wpatrzony jest w to, co powstało, i powstałym posługuje się wzorem, wtedy wynik nie jest piękny.” Pana ukłon w stronę „słuszności” w sztuce jedynie burzy jakże ponadczasowe myśli Platona… Może warto poczytać tego Platona jeszcze raz i zastanowić się nad faktyczną rolą sztuki w naszym życiu (odbiorców), jak i w życiu samych twórców?
” jak to się stało, że w PRL’u i to w tych latach najbardziej koślawych (mówiąc najoględniej) objawiło nam się tyle dobrego w polskiej sztuce?”
Proszę Pana, PRL, szczególnie ten „koślawy”, przypadł na czasy (lata 50-70 XX wieku), w których na całym świecie panował ogromny ferment w sztuce. Ustrój polityczny nie ma tu nic na rzeczy. Tak samo, jak tzw. talent, o którym Pan potem wspomina. Mógłbym Pana zapytać, co Pan rozumie po tym pojęciem? Artysta z talentem, to taki, który zna swój warsztat wykonawczy i w „obiektywny” sposób oddaje „słuszną formę rzeczywistości”? Czy może posiada Pan inne wyobrażenie na temat „talentu”? Wcześniej odwoływał się Pan do Tadeusza Kantora, potem do Witkiewicza, czyli twórców, którzy funkcjonują w świadomości społecznej, jako artyści awangardowi. Czy ich talent mierzy Pan takimi samymi narzędziami, co w przypadku autorów o tradycyjno-klasycznej proweniencji?
„Umarła klasa” Kantora pełniła inną rolę… byłą o czymś innym zupełnie…. W sztuce jest tak, że podejmowane są różne tematy. Rozlicza się w niej ze swoją, jednostkową przeszłością, swoją młodością, swoim przemijaniem… rozlicza się także z mitami narodowymi, bohaterami, utartymi stereotypami – czyli tym wszystkim, co sprowadza się do ogółu jakiejś społeczności. I co najważniejsze, ważne, by artysta zadawał pytania oraz kwestionował zarówno swoje doświadczenie życiowe, jak i to, jak dana społeczność kreuje swoją mitologię. Z tego, co Pan pisze, nie interesuje Pana kwestionowanie. Liczy się dla Pana dobre samopoczucie i powstrzymanie się od jątrzenie spraw, które mogą dzielić udręczony naród polski. I mam Pan pełne prawo obcować z takim rodzajem sztuki, jaki się Panu podoba, tylko, jeśli swoje uprzedzenia owija w górnolotne i arbitralne sformułowania, które dotyczą „prawdziwej sztuki”, jej „autentyzmu” etc., to mam poważne wątpliwości, czy tak naprawdę leży Panu na sercu dobro tejże sztuki….. czy może jednak własne samopoczucie…
Poza tym, że zgadzam się zasadniczo ze wszystkimi argumentami Rafała Kochana (możemy się różnić w rozmaitych sytuacjach, ale tu dziękuję za przypomnienie o pewnych podstawach odbioru – włącznie z tą kompletnie nierozumianym w naszym konserwatywnym dyskursie sformułowaniem „poprawność polityczna”), to dodam od siebie jeszcze jedną rzecz. Bardzo zaniepokoiło mnie w wypowiedzi @mp/ww sformułowanie „może jedynym kryterium wartości artystycznej danego dzieła jest po prostu jego jakość”. Po pierwsze, to zdanie logicznie przezroczyste, o czym łatwo się przekonać, jeśli zamienimy słowa „wartość” i „jakość” miejscami i zobaczymy, że właściwie dalej mamy to samo. Po drugie, w połączeniu z wyrażoną przez Pana tęsknotą za czasami powojennymi, przychodzi mi do głowy jedno: o tę jakość ówczesnej sztuki, której Pan poszukuje, dbała w istocie cenzura i system kontroli aparatu państwowego, przy okazji jednak odbierając artystom pełnię wolności wypowiedzi twórczej. Ręczę, że gdyby dodać ten element redakcji tekstów teatralnych i prasowych, jakość, o jakiej Pan pisze, mogłaby się (patrząc po średniej) podnieść. I teraz proszę się zastanowić, czy to, co wtedy zniknęłoby z polskiej kultury, warte byłoby dla Pana obrony. Czy przekroczenia różnego typu, wykorzystanie wolności – nawet z naruszaniem granic politycznej poprawności (w tej prawidłowej definicji, którą przypomniał RK) – byłyby dla Pana czymś wartym ocalenia. Bo, mówiąc trochę górnolotnie, właśnie to nas może różnić w podejściu do takich zjawisk kulturalnych jak „Klątwa”.
Z „poprawnością polityczną” to fakt – problem mam. Ale może ten problem, również z jej definiowaniem, przedefiniowaniem – bierze się z wolności, którą też staram się w sobie zachować. I dystansu jaki wciąż staram się mieć do polityki.
Czy Panowie podeślecie mi teraz link do encyklopedycznej definicji „polityki”?
🙂
Co do PRL, fenomenem dla mnie pozostaje wolność artysty tamtych czasów. Może on wtedy co drugi dzień nie mówił światu „mam talent”, biedował, a pokornie robił swoje, choćby tylko dla siebie. Myślę, że teraz tych artystów też gdzieś można by znaleźć. A sprawa cenzury, obecnej wolności… I to jest szalenie ciekawe zagadnienie. Wolność (pełna „nie mysia” wolność) nie oznacza chyba jednak kompletnej bezwoli. Nie oznacza, że pasywnie pozwalamy najrozmaitszym przypadkom, krótkotrwałym sensacjom uczynić z naszych dusz pola, place defiladowe wszelkich dowolności… To raczej otwarcie się na to, co przychodząc z zewnątrz, kojarzy się z naszą drogą i wzbogaca nasze dążenie… Owo „pozwolić by się stawało” (także wszak w nas) to także zezwolenie na rezygnację… A w tym procesie, umiejętność rezygnacji jest jedną z kluczowych. Ale znowu ostrożnie… Nie mylmy intuicji do rezygnacji, daru rezygnacji z kompromisem. „Idę na kompromis to znaczy idę na łatwiznę. Staję się takim, jakim mnie chcą, ulegam zewnętrznym wzorcom, modom, płynę na fali koniunktury”… Dar rezygnacji związany jest ściśle z naszym dążeniem, z naszym uporem! Z naszym celem. Wynika ze wsłuchania się w tajemną moc tego celu…
Czy dzisiejszy artysta, spragniony tak sukcesu i sensacji, ma w ogóle czas się nad tym zastanowić?
Z Panem Rafałem Kochanem nie rozumiemy się od początku tego… nazwijmy… „dyskursu”…
Pan Rafał o mnie, z tego co tu czytam drugi raz, „wszystko już wie”… I o moim samopoczuciu. I o świecie już wie. I samopoczuciu Bernharda w Austrii zapewne też wie.
Podejrzewam też, że o talencie wie Pan Rafał wszystko. Ja tego wciąż nie wiem. Skąd np. przychodzi? Ale wiem, że odmienia sens otaczającej nas rzeczywistości. Odpowiada Pan Kochan na pytania, których nie postawiłem. Albo b. świadomie pozostawiłem otwartymi. Mówi, swoim tekstem, słowa, których nie wypowiedziałem. W ogóle zaś, z tego co zauważyłem, nie reaguje, na zachęcające chyba, a dla mnie ważne słowo… „może”… Policzył Pan ile razy się tu w moich ustach pojawiło? Pyta mnie Pan też o to (co wprawdzie nie wprost) ale przecież od samego początku tu mówię. 🙂
Od samego początku, wprawdzie na szybko (bo mam prócz czytania Polityki kilka w życiu zajęć) z tego co tu powiedziałem, prócz moich słów i moich spostrzeżeń, moich słów, „moich” nazwisk i niedopowiedzeń (w które również u czytelnika wciąż wierzę) zadałem kilka ważnych pytań. Pozostają tu na razie bez odpowiedzi…
A ponieważ prócz estetyki, ważna jest dla mnie etyka (a uczy mnie ona np. że sztuka manipulacji nie jest tą sztuką, którą poważam) rozmawialiśmy zresztą i o tym niegdyś na b. ciekawym forum, prowadzonym w Polityce przez kogoś, kogo lubię i szanuję, odsyłam wciąż to moich słów. Nie zmieniam ich… w zależności od sondaży, dotyczących mojej osoby:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2016/03/23/bez-tanca-siedmiu-zaslon/
A na manipulację reaguję dokładnie w ten sam sposób. m
mp/ww
10 maja o godz. 17:14 1154752
„Wolność (pełna „nie mysia” wolność) nie oznacza chyba jednak kompletnej bezwoli. Nie oznacza, że pasywnie pozwalamy najrozmaitszym przypadkom, krótkotrwałym sensacjom uczynić z naszych dusz pola, place defiladowe wszelkich dowolności…”
Proszę Pana, za czasów PRLu, koślawego PRLu, wolność artysty też była ograniczana. Bo przecież od wyrażania wolności w sztuce, która mogła obnażyć smutną rzeczywistość tamtych czasów, a raczej jej partyjnych demiurgów, liczył się bardziej etos ludowo-proletariacki. Dostrzega Pan zbieżność w postrzeganiu przez Pana i aparatczyków partyjnych z koślawego PRLu sztuki i jej roli w życiu obywatela? Wtedy liczyło się dobre imię partii, jako nowego oblicza narodu, teraz – zamiast partii – kościelno-quasi patriotyczny fundament naszej rzekomej tożsamości kulturowej. Sam Pan widzi, zmienia się kontekst władzy i uwarunkowania mainstreamu politycznego, ale każdy widzi w sztuce diabła wcielonego. Nie zastanawia Pana ta dziwna przypadłość naszej udręczonej, białoczerwonej rzeczywistości?
„Czy dzisiejszy artysta, spragniony tak sukcesu i sensacji, ma w ogóle czas się nad tym zastanowić?”
Proszę Pana, a skąd ta sowiecka podejrzliwość? Ja rozumiem, że można takie mieć przypuszczenia w stosunku do celebrycko-popkulturowej brei, ale do twórców niszowego teatru, czy innych sfer artystycznej wypowiedzi, które niewiele mają wspólnego z światem celebryckim?
Proszę z większym zaufaniem i czułością spojrzeć na nowe pokolenia reżyserów…. Nie musi Pan ich kochać, wystarczy, by Pan o nich pomyślał, jako twórcach, którzy mają potrzebę skomentować to, co ich otacza… A że ta nasza rzeczywistość jest krzykliwa, to i ich sztuka nie pozostaje niewinna, i też bywa okrutna w przedstawieniu tejże rzeczywistości… jak to w sztuce… wszystko jest przerysowane, i jest puszczeniem oka do odbiorcy… chyba Pan musi wiedzieć, że jest przepaść miedzy życiem a sztuką… czy dla Pana to jest jedno i to samo?
„Pan Rafał o mnie, z tego co tu czytam drugi raz, „wszystko już wie”… I o moim samopoczuciu.”
Wiem tylko to, co Pan tu pisze. Nic więcej. Nie zależy mi na poznaniu Pana prawdziwych motywów. Oczywiście, niekiedy Pana dopytuje o rozwiniecie pewnych myśli lub bliższe wyjaśnienie tego, co Pan już napisał, ale to, kim Pan jest i jakie ma Pan samopoczucie, najmniej mnie obchodzi.
Pana „może” ma taką samą wartość, jak „wiem, ale nie powiem” Jarosława Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że nie czuje się Pan specjalnie urażony tym porównaniem.
I jeszcze pytania:
1)”Czy twórca „Klątwy” zastosował u siebie „poprawność polityczną”?
Tak. Mógł iść wszak dalej, w swojej bezradności względem Wyspiańskiego, i względem Polski…
2)Warto się go zresztą zapytać, czy się gdzieś może „ograniczył”?
3)”Cóż to za konstrukt myślowy, jakoby („utalentowany”) artysta miał mieć wątpliwość, czy jego sztuka jest aby na pewno SŁUSZNA?”
Ten twórca nie ma wątpliwości – jak mi się rzekło – rzuca kij w mrowisko i wydaje mu się, że wszyscy się na to rzucą. Nawiasem – wątpliwość, podobnie zresztą jak np. odpowiedzialność, podobnie zresztą jak np. przyzwoitość – ważne słowa „w słowniku wyrazów zagubionych”… Dlaczego i ten mistrz jest dobry, gdy pisze „winę Tuska”? a nie jest już czytany np. w takich przypadkach? Tu już jego zacny głos jest nieistotny?
4)a może jest… „za bardzo przezroczysty”?
5)jeśli z tego wszystkiego 🙂 co napisałem powyżej ma wynikać, jakobym „wyrażał tęsknotę za czasami powojennymi”… to b. dziękuję za to znamienne nieporozumienie. m
„A ponieważ prócz estetyki, ważna jest dla mnie etyka (a uczy mnie ona np. że sztuka manipulacji nie jest tą sztuką, którą poważam)”
Przepraszam, że tak w częściach, ale nie można przejść obojętnie wobec takich stwierdzeń. Ma Pan na myśli „sztukę manipulacji”, czy „manipulację w sztuce”? Co „Klątwa” manipuluje w swej „sztuce”?
„zadałem kilka ważnych pytań. Pozostają tu na razie bez odpowiedzi…”
Jakie konkretnie pytania? Bo u Pana pytania retoryczne, jak sądzę, mieszają się z tymi innymi. Chyba nie sądzi Pan, że ktoś Panu to odpowie, co miał na myśli Von Trier i czy sądził on, że Pan oglądał lub nie oglądał „Zwierciadło” Tarkowskiego? Bardzo chętnie postaram się odpowiedzieć na Pana pytania, tylko proszę o konkrety.
mp/ww
10 maja o godz. 18:20 1154754
„Tak. Mógł iść wszak dalej, w swojej bezradności względem Wyspiańskiego, i względem Polski…”
Mógł, ale nie poszedł. Kto wie, może to wina Wyspiańskiego? Tak czy owak, chce Pan teraz bronić się swoją wadliwie pojętą „polityczną poprawność”. Niech Pan na przyszłość ocenia „polityczną poprawność” na podstawie faktów, a nie możliwych intencji oraz teoretycznie najbardziej skrajnych możliwości. Naprawdę, proszę Pana, więcej szacunku do siebie i rozmówców.
„Ten twórca nie ma wątpliwości – jak mi się rzekło – rzuca kij w mrowisko i wydaje mu się, że wszyscy się na to rzucą.”
Sztuka od 2000 lat polega na „wkładaniu kija w mrowisko”. Nie wiedział Pan o tym?
„odpowiedzialność, podobnie zresztą jak np. przyzwoitość – ważne słowa „w słowniku wyrazów zagubionych”…
Przepraszam, a twórca ‚Klątwy” za co szczególnie ma ponosic odpowiedzialność? Że istnieje grupka oszołomów w Polsce, która uprawia kalifat katolicki w swoim kraju i urządza trzodę w miejscach publicznych?
1)po pierwsze, cytuje mnie Pan w częściach. a tak się składa, że mówię pełnymi (choć widzę że niezrozumiałymi dla Pana) zdaniami…
mówię, powiedziałem to przed chwilą, Pan nie wierzy w to co mówię własnymi zdaniami? 🙂 „sztuka manipulacji”, b. często spotykana sztuka…
2)wszystkie moje pytania można tu wciąż jeszcze przeczytać… niektóre może Pan zbagatelizować, niektóre wyśmiać, a na niektóre być może odpowiedzieć…
3)rozmawiając o sztuce ja akurat nie lubię pokazywać palcem…
4)u Pana zaś doświadczam niestety takiej maniery.
5)niech Pan zrozumie, że nie jestem Pana uczniem.
6)i może jeszcze pyt.:
7)jak to się stało, że ponad tych partyjnych demiurgów, ponad ten etos ludowo-proletariacki wznosiła się sztuka PRL’u? Jak to się stało, że ona ocalała, nieraz wbrew nim?
8)czy ponad partyjnych demiurgów, ponad krzykliwą bieżączkę polityczną, ponad beznadzieję i pustkę polityczną, wznosi się „klątwa” w powszechnym? jak?
mp/ww
10 maja o godz. 18:46 1154757
1) wiec skąd Pan bierze to, że jakiś artysta chce manipulować? Zwierzyli się z tego Panu? Wykrył Pan jakiś układ spiskowy jakichś artystów, polityków, żydokomuny i cyklistów przeciwko udręczonym Polakom? I w dodatku Pan twierdzi, że to jest na porządku dziennym… Jeśli Pan twierdzi, że ktoś tu manipuluje, to niech Pan to jakoś racjonalnie wskaże, a nie posługuje się jakimiś ogólnikami, pomówieniami… Tadeusz Kantor nie manipulował?
2) Proszę wybaczyć, ale nie wiem, które pytanie traktuje Pan poważnie, a które nie… na to z Von Trierem oczekuje Pan odpowiedzi?
3) i 4) Jeśli mamy rozmawiać poważnie, to wolę manierę rozmowy opartej na jakichś argumentach, a nie na domysłach, wadliwie
rozumianych pojęciach i jakichś irracjonalnych fantasmagoriach o manipulacjach, odpowiedzialności (nie wiadomo za co i czyjej) czy innych „słowach ze słownika wyrazów zagubionych”, co sugeruje, że to Pan wznosi się nad innymi i pretenduje Pan do jakiegoś szlachetnego gatunku, który jest na wymarciu, o zgrozo!
5) Nie jest Pan moim uczniem, ale, żeby się porozumieć, należy korygować wspólny kanał komunikacji. Nie zwalniam Pana z prawa, by, jeśli zajdzie taka potrzeba, został Pan moim nauczycielem.
8) Nic się nie stało. Ja szanuję tamtą sztukę i zasługuje ona na pamięć. Przecież nie podważam jej wartości. Rozumiem, że sugeruje Pan, pomimo iż była ona tworzona w atmosferze zakazów i nakazów, niepełnej wolności, to mimo to uznawana jest za wartościową. Pana konkluzja jest taka, że dlaczego nie stosować teraz cenzury, skoro dzięki niej może powstać coś wartościowego? Więc ja zadam inne pytanie, a gdyby nie było wówczas cenzury, to jakiż wtedy byłby urodzaj polskiej sztuki? Zastanowił się Pan nad tym?
9) Jak? Ano tak, że na co dzień nie widzę wiszącego papieża-Polaka, ani kobiety uprawiającej fellatio z jego podobizną. Myślę , że Pan rozumie ten skrót myślowy, który tu zastosowałem. Wszak wybijanie się sztuki nad rzeczywistość jest przecież tu oczywiste, ale mimo to, stawia pan tak absurdalne tu pytania. Poza tym myślę, że spór nasz nie dotyczył tu aspektów estetycznych, bo przecież nikt nikomu nie odbiera tutaj prawa sympatii lub antypatii do tego reżysera czy jego przedstawienia, tylko temat dyskusji dotyczył wolności w sztuce, manipulacji, prawdziwości, autentyczności, prymitywnego deprecjonowania reżysera i jego dzieła etc… I to właśnie przeciwko tym arbitralnym, nie popartymi rzeczowymi argumentami opiniom wyraziłem sprzeciw. Bynajmniej nie kwestionowałem tu Pana poczucia estetycznego i pańskich preferencji w tym aspekcie.
I tak oto uzyskałem odpowiedzi na wszystkie pytania.
I te, które tu zadałem i te, których nie zadałem.
I te, które po prostu, acz tajemniczo, życzyłbym sobie, by pozostawały w błogiej ciszy, niezmąconej niczym. Mogę?
Wcześniej usłyszałem też, że oto jestem (ja, jako „jedna taka cecha”) jak Jarosław Kaczyński, i że jestem „sowiecką podejrzliwością podszyty”. A również m.in. o czym jest „Umarła klasa”, i co ma Platon do piękna, a i do tego co mówię. I co mówi Vanier. I Bernhard. I Bułhakow. Itd.
I nawet, że teatr do którego chodziłem przez jakieś 3 dekady jest” teatrem niszowym”, amatorsko-gimnazjalnym być może?
Również, że „odpowiedzialność to jacyś „oni”, a już nie jakiś „ja”!
(tu by się Zygmunt Hübner „ucieszył”).
🙂
Dziękuję, gratuluję, ale jakoś nie umiem dodać… „profesorze”…
Ta zresztą „taka cecha: wiem, ale nie powiem” – no cóż, kolejna szalenie ciekawa sprawa.
„Obejrzyj dokładnie ten film, tylko tyle chciałem Ci powiedzieć” – miał wyznać swojemu synowi, przy „Ofiarowaniu” ten sam mój ukochany, choć szalenie wszak niszowy (dosłownie niszowy!) Tarkowski. Który Panu kojarzy się tu akurat już z drewnem jak słyszę, a mnie z wymownym drzewem.
A czy aby „ta oto właśnie cecha” nie jest przypadkiem i bardzo trafioną definicją niemałej części całej sztuki, w tym teatru – od antyku aż po Grzegorzewskiego? Czyli jeszcze do przed chwili…
„Kombinuj, drogi widzu; tylko tyle chciałem Ci powiedzieć”…
Dziś to twórcze kompletowanie danego dzieła (i przez artystę i przez widza) jakże wymownie zastąpiono partyjną dosłownością, łopatologią „klątwy”, ale i innych jej podobnych. Również z tej drugiej, dla mnie równie okropnej, okopanej i dosłownej, strony. Panowie tego nie widzą?
Czy to wszystko nas aby rozwija, czy to nas zubaża? A na ile więc „gwiazdek” zasługuje? Proszę wymownie raz jeszcze policzyć i pokazać (ale już swym uczniom) swym palicem…
Zasmuciło mnie też trochę, że nikt z Panów „w strefie wolnej od hejtu” (a to też bardzo ciekawe zagadnienie – czy dotyczy i obejmuje ona konsekwentnie… tylko jakiś „onych”? czy może także „nas”?) nie przytoczył mi jakiejś encyklopedycznej, „politycznie poprawnej”, albo i najbardziej tandetnej, definicji polityki. Może właśnie od niej można by próbować rozmawiać o tym spektaklu? Od Maxa Webera (i jego definicji polityki) rozpocząć dyskusji chyba się już nie da…
A to wszystko przytrafiło się mi tylko dlatego, że oto moim zdaniem, „klątwa” w powszechnym jest przedstawieniem artystycznie cienkim i nieudanym, politycznie za to napompowanym i tępym, dokładnie, jak współczesna polska polityka. Niewartym więc przesadnej ekscytacji i reklamy.
Do dziś dnia zastanawia mnie, że materia tak „przezroczysta” i tajemnicza (ok!), ale jednocześnie łatwa chyba do zweryfikowania (np. przez czas – chyba najlepszy weryfikator i materii tej? stąd np. ten PRL, w sensie sztuki, która go fantastycznie oszukała, ba; w ogóle w wielu przypadkach genialnie wręcz omijała), materia taka oto, jak „jakość komunikatu” też nas podzieliła.
Proponuję jednak, by te pytania dla mnie najważniejsze, a które przecież wiem, że i tu zadałem (w dodatku moimi zdaniami! które to zwykle mają swój początek i koniec, podobnie zresztą, jak i nazwiska, którymi nie żongluję i których nie wypożyczam z Wikipedii, by się ze sobą ładnie rymowały) pozostawały sobie w pewnej ozdrowieńczej ciszy, tej niezmąconej niczym.
I byśmy jeszcze kiedyś w ciszy (np. ciszy własnej myśli) odpowiedzieli już sobie sami na pytanie: Czy w przypadku „klątwy” w powszechnym było w ogóle o czym dyskutować?
Czy za 5, czy 50 lat, ktoś tę „słynność” będzie pamiętał? Będzie się nią „zachwycał”?
Ja tę „słynność” zapomniałem po 5 minutach. I do dziś dnia nie pamiętam nazwiska tegoż „demiurga współczesnego teatru”. I jakoś nie żałuję.
Pytaniem, które zadałem, i tu już na samym początku – od razu dodam, że pytaniem o to samo, choć zadanym w nieco inny, choć równie metaforyczny sposób – pozostaje też: Czy prócz wycięcia kilku drzew, których autor jak widać bezceremonialnie nienawidzi, proponuje nam w naszej ojczyźnie jakąś rozsadę w własnego sadu? Albo i z naszego-polskiego sadu? Czy środowisko, które reprezentuje, albo, które mu żywo kibicuje, potrafi jeszcze może coś konstruktywnego i w tej – teatralnej – materii nam zaproponować?
Może czekam i ja na taki spektakl.
Tymczasem się wylogowuje.
(wiwat !)
🙂
PS. „Bynajmniej nie kwestionowałem tu Pana poczucia estetycznego i pańskich preferencji w tym aspekcie” – tak jest. Ale etyczne sprowadził Pan szybciutko, nie wiem więc, czy z namysłem… „do gimbazy”…
Powodzenia! m
mp/ww
11 maja o godz. 14:49 1154759
Rozejdźmy się więc w pokoju ducha. Niech szanowny Pan, nawet na tym blogu niezrozumiany, zastanowi się nad dosłownością w sztuce. „Klątwa” przecież jest przedstawieniem nawiązującym do konwencji awangardowej, która, jak Pan doskonale przecież wie, operuje dosłownością (robiłby Pan zarzut Duchampowi, że ten na wystawę postawił obleśny pisuar? Może pana zdaniem, powinien ten pisuar zrobić z drewna? Złota? W dodatku o niespotykanym designie?) bo ta dosłowność ma wprowadzać odbiorcę w pewien stan oszołomienia, stan „czystej formy” (znając Witkiewicza, powinien Pan znać, na czym to zjawisko w teatrze, i nie tylko w nim, miało i ma polegać). Jednak Pan tego nie dostrzega, bo dla Pana to jest „dosłowne”, nieautentyczne i zmanipulowane, a reżyser nie czuje się odpowiedzialny. Gratuluje Panu rozsądku i uczciwości. Niech Pan poszwenda się po innych blogach, może tam odnajdzie towarzyszy do wspólnego onanizowania się nad „słowami ze słownika wyrazów zagubionych”.
„Klątwa” może być dla Pana cienka artystycznie, ale wara od reżysera/-ów, którzy mają kaprycho/potrzebę (skreślić, co Pana interesuje bardziej) poruszać niewygodne dla Pana tematy. Proszę uszanować to, że ja i wielu innych ludzi może mieć kaprycho do obcowania z beznadziejną sztuką. Czy to jest jasne dla Pana?
„Klątwa” może być dla Pana cienka artystycznie, ale wara od reżysera/-ów, którzy mają kaprycho/potrzebę (skreślić, co Pana interesuje bardziej) poruszać niewygodne dla Pana tematy. Proszę uszanować to, że ja i wielu innych ludzi może mieć kaprycho do obcowania z beznadziejną sztuką. Czy to jest jasne dla Pana?” .
To akurat jest dla mnie jasne. A czy ja to gdzieś kwestionuje?
„Niech Pan poszwenda się po innych blogach, może tam odnajdzie towarzyszy do wspólnego onanizowania się nad „słowami ze słownika wyrazów zagubionych”.
Tu „towarzyszem” w podróży do tego słownika jest kolejny z moich mistrzów. Nie szukam go na blogach. Ale Panu serdecznie i pokornie dziękuję za pożegnanie.
Nieodmiennie życzę też powodzenia! (i w stawianiu pytań i we frazowaniu).
I tylko szybciutko. Bo dość specyficznie definiuje Pan i „spokój ducha”. Coś, co do pewnego stopnia naruszy (choć zarazem i uzupełni) część z tego, co powiedziałem powyżej. Od nas w końcu zależy co w dziełach widzimy. Prawda? Czytam i słyszę, że oto ów Nikt Znikąd – „teatralny demiurg późnej Polski”, wstaje oto z pustego pieńka, rozgląda się jeszcze po tych „czerwonych różach”, no i po tych „białych różach”, beka, i jedzie do Przewodniczącego Timmermansa. Rozmawiać o wolności artystycznej, jak mniemam. I Bal u Wolanda trwa.
Niech więc tylko uważa, bo przedstawienie jego [jeśli tylko choć w części jest tak znaczące, oczyszczające, z tą szczyptą „duchowej anarchii” płynącej z demiurga (choć zarazem podanej leciutko i przyjętej lekkostrawne), jak Panowie opisują]
jeśli też zostanie obejrzane przez Przewodniczącego, może zostać poddane przezeń pragnieniu korekty. Jeśli tylko Ów uzna, że może się nim zasmucił (jak Polską), albo co ciekawsze – na nie otworzył, albo w nim przejrzał… m
mp/ww
12 maja o godz. 10:05
„To akurat jest dla mnie jasne. A czy ja to gdzieś kwestionuje? ”
Mam poważne wątpliwości, czy jest to dla Pana jasne. Przecież sugerował Pan, że cenzura w sztuce ma zbawienne dla niej właściwości….
A z ostatniego komentarza wynika również, że ubolewa Pan nad tym, iż ktoś jedzie do kogoś na skargę.. Nie dość, że cenzura w sztuce, to jeszcze robi Pan ukłon pszenno-buraczanej mentalności polskiego zamiatania problemu pod dywanik, co by nikt z obcych się nie dowiedział, że Polacy są burakami i nie przystają tak naprawdę do standardów kultury zachodniej.