Wśród sensacji nominacji

Przede wszystkim: dużo ich! W ogłoszonych wczoraj nominacjach do Paszportów Polityki łącznie 21 szans na nagrodę dla kultury z siedmiu dziedzin. Jest mi ogromnie miło, że dzięki uporowi kilku osób i wsparciu całej grupy środowiskowych jurorów po raz pierwszy nominujemy twórców gier wideo i innych form cyfrowej sztuki (nominacje tutaj – konkurencja na poziomie hardcore). Z kolei w kategorii Muzyka popularna fajnie zobaczyć dwóch artystów już wcześniej typowanych (Raphael Rogiński i Wacław Zimpel) oraz nienominowany dotąd duet Taco Hemingway & Rumak. A to przecież ledwie ułamek życia scenicznego w tej dziedzinie. Ależ fantastyczny był ten rok, gdzieś daleko, poza sferą polityki w kraju i na świecie. Do tego wszystkiego wczoraj spłynęły informacje o dwóch kolejnych płytach z Instant Classic w setce płyt roku serwisu The Quietus. No i nominacje do Grammy. Bardzo mainstreamowe, rzecz jasna, z wysuwającą się na pierwszy plan rywalizacją między Adele a Beyonce w kilku kategoriach. Choć oczywiście byłoby naiwnością zamykanie całej sprawy w jednym zdaniu.

O amerykańskich Grammy, czyli wciąż największych nagrodach rynku muzycznego, przy okazji ich 59. edycji można przecież mówić w zupełnie innych kontekstach. Na przykład polskich akcentów. W tym roku są dwa: album Warner Classics Penderecki Conducts Penderecki, Volume 1 – duża rzecz, bo to polska produkcja nagrana u nas przez orkiestrę Filharmonii Narodowej, w dodatku w kategorii nagrań muzyki wokalnej nie bez szans! – oraz nagranie Króla Rogera Szymanowskiego z Mariuszem Kwietniem w głównej roli (ale to już produkcja The Royal Opera House). Na razie to (prócz sceny alternatywnej) są rejony muzyczne, gdzie śmiało konkurujemy ze światem w dziedzinie fonografii. Bardziej podniecające niż starcie Drake’a z Kanye Westem albo Rihanną są dla mnie rozstrzygnięcia w kilku innych kategoriach. No i już sam fakt nominacji w prestiżowej kategorii Album roku dla bardziej chwalonego przez krytykę niż masowo kupowanego Sturgilla Simpsona media amerykańskie próbują wytłumaczyć. Jego konkurencja? Adele, Beyonce, Bieber i Drake.

Nagrodę w kategorii Best Rock Song ma (duże) szanse otrzymać pośmiertnie David Bowie za Blackstar i byłaby to – biorąc pod uwagę konstrukcję, znikomą rockowość i choćby sam czas trwania tej kompozycji – nagroda przełamująca schematy. Do nagrody w dość konserwatywnej zwykle kategorii Music for Visual Media nominowane zostały dwie płyty Kyle’a Dixona i Michaela Steina (vol. 1 i 2) z muzyką do serialu Stranger Things. I jeśli dostaną Grammy, będzie to kolejny duży sukces serii i ciekawe (zarówno pod względem stylistyki, jak i samego serialowego pochodzenia) rozstrzygnięcie. Tyle że kategoria ma obsadę mocniejszą (jak dla mnie) niż te teoretycznie większe i popularniejsze. Jest Ennio Morricone z soundtrackiem do Tarantino, są John Williams i Thomas Newman, a do tego jeszcze Alva Noto & Ryuichi Sakamoto ze Zjawą. Następcą Włodka Pawlika (jakkolwiek zabawnie to brzmi) w kategorii jazzu orkiestrowego ma szansę być opisywany przeze mnie świetny zespół Darcy James Argue’s Secret Society.

Powróćmy jednak na koniec do Polski. Nie pisałem wcześniej o trzecim albumie improwizującego septetu Innercity Ensemble, więc powinno mi się zrobić głupio, gdy zobaczyłem ich na trzecim miejscu listy najlepszych wydawnictw roku w Quietusie. Ale głupio mi w żadnym razie nie jest. Po pierwsze, ten sam Quietus – o którym można powiedzieć parę ciepłych słów w kontekście innych wyborów – nie dostrzegł klasy albumów LAM i Lotto, które wyszły w tej samej wytwórni. Po drugie, poprzednie albumy IE, szczególnie drugi, uważam za płyty znakomite. Po trzecie wreszcie: album III uważam za płytę w dyskografii tej bydgosko-toruńskiej (Quietus porównywał ich z Avengersami Marvela) formacji nieco słabszą od poprzedniej. Krótszą, ale zarazem też jakby mniej skoncentrowaną. Bo choć pod względem umiejętności i zespołowego zgrania to lata całe od debiutanckiego Katahdin, to jednak nie ma olśnienia znanego z „dwójki”.

Jesteśmy tu przez długie minuty rozdarci stylistycznie: pomiędzy inspirowanym wyraźnie marokańskim transem na początku płyty, nieco zbyt już mocno opartym na partiach Wojciecha Jachny utworem Gdy oddech gór rozpoznany i W prześwicie…, robiącym z kolei wrażenie rozbudowanej introdukcji do jakiejś większej formy. Dopiero czwarty fragment, z partią gitary barytonowej Jakuba Ziółka na tle misternie inkrustowanego, płynącego, psychodelicznego tła, był dla mnie tym poziomem, którego na albumie Innercity (po doświadczeniach II) oczekiwałem. A dopiero Staje się prądem nieprzespanej godziny prezentuje ten zespół w pełni olbrzymich możliwości w zakresie brzmienia, faktury i wciągających coraz mocniej psychodelicznych groove’ów z gęstą, ale oryginalną grą perkusistów. Gdyby te dwa utwory złożyły się na EP-kę z finałowym Godzi nas ze światem, byłaby to być może najdoskonalsza płyta kolektywu. A w tym kształcie, choć i tak godna rekomendacji, każe jednak spokojnie liczyć na więcej. Wklejony nieco wyżej cover utworu grupy Faust (nagrany na urodziny, o których za moment) sugeruje, że jest na co czekać.

Nominacje, sensacje, nagrody czy rankingi roczne – w porządku, bardzo to wszystko pożyteczne, ale oczywiście nie zastąpi przesłuchania na własną rękę. Choć te ostatnie mówią mi coraz dobitniej, że w sumie godną dziesiątkę roku dałoby się złożyć z samych fonogramów wydawanych przez świętującą w tym tygodniu pięciolecie wytwórnię Instant Classic.

INNERCITY ENSEMBLE III, Instant Classic 2016, 7/10