44-letnia, nieznana i atrakcyjna

Nie chcę zdradzać za dużo, ale na ekrany wszedł niedawno film SF opowiadający o kosmicznej rasie, która postrzega czas nieliniowo i – co za tym idzie – myśli i mówi jednocześnie o tym, co jest, było i będzie. Zapisują ten swój język kółkami, ale cóż, w pewnym sensie w takiej sytuacji trudno uniknąć mówienia w kółko o tym samym. W muzyce jesteśmy z tego rodzaju sytuacją oswojeni, można powiedzieć. Od kilkunastu lat, czyli od czasu wielkiego pospolitego udostępnienia, poruszamy się w podobnie nieliniowej rzeczywistości. Odkrycia sprzed lat utrudniają odbiór odkryć aktualnych. Nieżyjący odbierają żywym miejsca na listach przebojów. Czasem atrakcyjniejsze są premiery płyt, na których ludzkość nie poznała się wieki temu. I dochodzi do takich sytuacji jak ta: płyta w praktyce poddana swoistej aborcji przez dużą wytwórnię, z nieznanych powodów i na krótko przed premierą. Nagrana w 1972 roku, opublikowana po 44 latach.

Artysta nazywa się Terry Dolan, co pewnie niewiele komukolwiek powie, bo fakt niewydania debiutanckiej płyty – z naprawdę niewyjaśnionych przyczyn, prawdopodobnie na skutek huśtawki nastrojów jakiegoś odpowiednika Richiego Finestry w Warner Bros. – złamał mu karierę i gwiazdą był do końca życia raczej lokalną, w San Francisco i okolicach. Tymczasem w roku 1972 miał nagrany album i przygotowaną akcję promocyjną, zaplanowaną datę wydania (luty ’73), sesję zdjęciową, okładkę, numer katalogowy, test-pressy itd. Zabrakło tylko jakiegoś ostatniego podpisu, płyta nie wyszła, a wytwórnia nie pofatygowała się nawet, żeby samego Dolana oficjalnie poinformować o zrzuceniu z listy premier. Taśmy zostały jednak w archiwum, co po latach – niestety, także po śmierci samego artysty – doprowadziło kogoś do wydania tego albumu w listopadzie roku 2016.

44 lata temu Dolan miał szanse. Pisał dość zgrabne piosenki, nierewolucyjne wprawdzie, ale wpisujące się w atmosferę epoki. Był niezłym wokalistą śpiewającym z trochę przesadnym wibratem. I gitarzystą w dość tradycyjnym, folkowo-bluesowym stylu. Dostał „gorącego” producenta, czyli Nicky Hopkinsa, czyli człowieka, który na sesjach The Who, The Kinks i The Rolling Stones wygrywał charakterystyczne gęste partie pianina w stylu rockandrollowym, a może bardziej boogie woogie. Mocne, oparte na prostych, powtarzanych w kółko frazach. Problem polega na tym, że Hopkinsa wyciągnięto w trakcie pracy na sesje Exile on Main Street Stonesów i do pracy u Dolana już nie wrócił, zostawiając mu połowę materiału na album. Drugą połowę aranżował i produkował Pete Sears, usiłując naśladować brzmienie nagrań zarejestrowanych przez Hopkinsa.

Nie jest to album wybitny, dziejowy, ale sympatyczna zguba. I na pewno nie znaczy to wszystko, że album był jakąś totalnie B-klasową produkcją. W chórkach śpiewają The Pointer Sisters, dodając przestrzeni utworom, które z folk-rocka (Crosby, Stills & Nash) przechodzą płynnie aż w okolice podszytej rhythm’n’bluesem stylistyki The Rolling Stones. Jest tu skądinąd nawet ballada zatytułowana Angie, nagrana kilka miesięcy przed tą napisaną przez spółkę Jagger-Richards, ale poza tym bez związku. Mamy też wielokrotnie później coverowany utwór Magnolia J.J.Cale’a w ciekawej wersji. Pojawia się John Cipollina z Quicksilver Messenger Service, który grał na stałe w zespole Dolana. Partie gitarowe, które dogrywa również Greg Douglass (współpracownik Vana Morrisona), pozostają chwilami nieco bardziej siermiężną wizją Hendrixa (w kilku utworach pojawia się jeszcze znany z grupy Santana Neal Schon). Ale w kluczowym utworze Inlaws and Outlaws wszystko to gra całkiem zgrabnie. To potencjalny spory przebój, grany zresztą i później na koncertach przez Dolana, który wykonywał go – i nawet nagrał i wydał w innej wersji – z grupą Terry & The Pirates. Czego wielki świat oczywiście nie słyszał, bo wielki świat linearnych karier był już wtedy w zupełnie innym punkcie.

I gdyby nie dzisiejszy nielinearny obieg muzyczny, którego częścią jest High Moon Records (wykopała i opublikowała materiał, dodając sześć wczesnych wersji demo w wątpliwej jakości), pewnie zawracałbym wam głowę czymś zupełnie nowym i spoglądał tylko w przyszłość.

TERRY DOLAN Terry Dolan, High Moon 2016, 8/10