Łuki wracają triumfalnie
Już sobie wyobrażam te fale uchodźców. W średniowieczu – najemnicy z armii arabskiej, później niewolnicy przywiezieni przez Portugalczyków, wreszcie – żeglarze i kupcy, którym z jakichś względów spodobało się w Indiach, może postanowili pojeść trochę curry i przeżyć duchowe odnowienie. W każdym razie nazbierało się tu trochę mniejszości etnicznej opisywanej jako Siddi, czyli ludności pochodzenia afrykańskiego. I teraz młody muzyk urodzony w Stanach Zjednoczonych, przyuczony do gry na tabli w Indiach, a potem przygotowany do fachu perkusisty i produkcji w Wielkiej Brytanii, wraca do Indii, żeby badać muzykę tej niewielkiej, lecz stale obecnej grupy etnicznej i stworzyć płytę na bazie zarejestrowanych tam nagrań. Nazywa się Sarathy Korwar i całą tę jego historię z pewnością warto poznać. W ciągu całego roku znajdzie się może parę lepszych płyt, ale nie usłyszymy wielu ciekawszych historii.
Z tego, co się zdążyłem zorientować, muzyka Siddich – może i zbadana na wydziałach muzykologii – nie jest powszechnie dostępna, więc warto o niej powiedzieć dwa słowa. Z jednej strony składają się na nią pełne uduchowienia i emocji śpiewy charakterystyczne dla kultury sufickiej – bo też indyjscy Afrykańczycy w dużej części byli i są sufitami – ale też polirytmiczne partie perkusyjne grane z wykorzystaniem charakterystycznych instrumentów, choćby łuku malanga, który kojarzy się w sposób ewidentny z brazylijskim berimbau. Korwar, w ramach projektu, na który dostał dofinansowanie z fundacji im. Steve’a Reida (też perkusisty i też łączącego wątki jazzowe i tradycyjne), wrócił do Indii, zebrał materiał, po czym dorzucił swoje kompozycje i nagrał całość z reprezentantami londyńskiej sceny jazzowej, pojawia się tu m.in. Shabaka Hutchings, o którym wspominałem niedawno przy okazji płyty The Comet Is Coming). Płyta jest niesłychanie różnorodna – są wątki wypływające z fascynacji spiritual jazzem, są i nowocześniejsze, minimalistyczne w duchu (świetny Indefinite Leave to Remain), a nawet zbliżające się do eklektyzmu Floating Points. Zresztą Sam Shepherd, obok Gillesa Petersona i Kierana Hebdena (Four Tet), był jednym z opiekunów Korwara z ramienia wspomnianej fundacji. Zresztą trzeba przyznać, że zamiast przyklejać na albumie perkusisty jakieś precyzyjne etykietki, wystarczyłoby napisać, że zazębia się z wizją muzyczną Petersona, u którego tak prezentował swoje inspiracje:
Nie kompozycje decydują o jakości oferty Korwara, tylko atmosfera podróży do kraju przodków, a zarazem do świata kultury bardzo słabo znanej. Te wokale wykonywane przez członków The Sidi Troupe of Ratanpur w połączeniu z myśleniem kategoriami współczesnego studia nagrań stanowią o klimacie albumu Day to Day. A idealne brzmienie sekcji rytmicznej, w ramach której bohater albumu, świetnie radzący sobie z pulsacją afrobeatu, współpracuje z basistą włoskiego pochodzenia Domenico Angarano, tylko potwierdza wrażenie, że ciągle łatwo znaleźć dziś wspólną częstotliwość dla różnych kultur. A jeśli na tę płytę patrzeć z perspektywy jazzu, to wnioski będą równie bardziej optymistyczne – Korwar otwierał niedawno brytyjskie koncerty Kamasiego Washingtona i udowadniał, że dorasta jeszcze młodsza generacja.
SARATHY KORWAR Day to Day, Ninja Tune 2016, 8/10