Niepohamowane dziecko zabójca (Les Bleus vol. 1)

Kiedy piszę te słowa, nie wiem jeszcze, czy Francuzi wygrali mistrzostwa. Ale nie ma piłki bez ryzyk, a seria płyt na Polifonii dawno im się należała. Proponuję tydzień z artystami z kraju, o którym przez ostatni miesiąc napisano już wszystko, co najlepsze, i wszystko, co najgorsze. To ostatnie między innymi dlatego, że Francja nie musi się obsesyjnie koncentrować na piłce, znają tam również inne przyjemności. Nie będę udawał, że nadążam za nową muzyką z Francji, tę prezentuje stale na antenie radiowej red. Hawryluk, a serwis beehy.pe też proponuje stosowny kącik, dość multikulturowy, jak dzisiejsza Francja. Ja wybiorę na wyrywki to, co dość mało znane, a fascynujące. Na początek wrócę do człowieka, który współtworzył karierę Serge’a Gainsbourga i wielu innych artystów lat 60. i 70.

IMG_20160703_160029769_edit

Ten artysta to Jean-Claude Vannier. Francuski George Martin, David Axelrod, albo Ennio Morricone, w zależności od tego, za co najbardziej docenimy tego producenta i aranżera. Gainsbourgowi pomógł stworzyć Histoire de Melody Nelson (1971), być może najważniejszą francuską płytę z muzyką rozrywkową w historii, ambitną pop-rockową suitę z dość erotycznym klimatem i rozbudowanymi aranżacjami, która stała się wzorem dla Becka i bez której grupa Air w ogóle by nie istniała. Otóż wydana rok później płyta L’enfant assassin des mouches (Dziecko – morderca much) samego Vanniera jest niejako kontynuacją albumu Gainsbourga w bardziej swobodnej konwencji, co samo w sobie w niej przyciąga. Vannier pracuje bez stylistycznych ograniczeń, wykorzystując nie tyle wszystkie wyuczone umiejętności, co całe zdobyte wyczucie i doświadczenie, bo pochodzący z podparyskiego Courbevoie muzyk był samoukiem. Już samo to powinno gwarantować tej płycie tabuny ciekawskich słuchaczy. Dodatkowym bodźcem może być dziś rekomendacja założyciela wytwórni Finders Keepers Andyego Votela, który w roku 2005 opublikował reedycję tego albumu z pierwszym numerem katalogowym swojego labela, a przy kolejnym wznowieniu na dziesięciolecie wytwórni czujnie zauważył, że gdyby nawet FK miało się skończyć na przypomnieniu światu o albumie Vanniera, to i tak byłoby warto.

Czym nie jest album Vanniera? Nie jest kontynuacją płyty z Gainsbourgiem pod względem treści. Wprawdzie Gainsbourg napisał dziwne opisy do utworów, nadając dość abstrakcyjnej – ale spójnej – całości pozór znaczenia, to należy pamiętać, że to nie są piosenki. Nie ma wokali w stylu piosenkek pop, wokalnie pojawia się tu jedynie chór Jeunesse Musicales, ten sam, który słyszymy na Histoire… Mamy za to potężną osnowę w postaci nagrań terenowych, efektów dźwiękowych, mamy partie inspirowane utworami Bartoka czy Strawińskiego (na nich – ale też na utworach Beatlesów – Vannier uczył się fachu), mamy skojarzenia z zapraszającą eksperymenty dźwiękowe muzyką filmową epoki (stąd ten Morricone), no i wejścia w estetykę rocka, znacznie mocniejsze niż na płycie z Gainsbourgiem. Znany z Magmy gitarzysta Claude Engel wnosi tę rockową energię do jednego z najbardziej inspirujących francuskich nagrań prog-rockowych, L’enfent au royaume des mouches. Mamy wreszcie rewelacyjną fuzję rocka i estetyki muzyki północnej Afryki w Le roi des mouches et la confiture de rouse. W aranżacjach smyczków słychać tu znów – nie badania muzykologiczne, tylko doświadczenia Vanniera, który spędził trochę czasu w Algierze, przygrywając w knajpach na fortepianie.

Album Vanniera nie jest arcydziełem bez skazy. W kilku fragmentach – choćby początkowych partiach strony B – słyszymy ducha muzyki ilustracyjnej epoki, poza Morriconem i Axelrodem może nam przyjść do głowy (sposobem pracy z rockowym instrumentarium) także Andrzej Korzyński. Bywa tu trochę pompatycznie (choć efekt przesady Vannier wykorzystuje z pewnym wdziękiem), jest wreszcie wesołkowaty motyw Danse de l’enfant et du roi des mouches, który każdorazowo mnie drażni, a potem jeszcze podobnie denerwujący walczyk na stronie B. Z drugiej jednak strony, to ma być szaleństwo, horror, ale też kicz – jeśli już aranżer realizuje tu swoje najdziksze pomysły – włącznie z rozebraniem się do naga na zdjęcie okładkowe – to dlaczego miałyby go zatrzymywać granice dobrego smaku?

JEAN-CLAUDE VANNIER L’enfant assassin des mouches, Suzelle 1972/Finders Keepers 2015, 8/10