Pamięć dobra, bo krótka

Jakieś pół Polski nie pamięta, co się wydarzyło w roku 1989. W tej grupie trwają tylko ustalenia, czy władzę w Polsce przejęli wtedy komuniści, czy jednak tajne służby. Co przyjąłem z pewnym zdziwieniem, ale i z wyrozumiałością. Bo o ile sam byłem w roku 1989 piętnastoletnim gołowąsem (dlatego staram się tu nie uprawiać martyrologii), to argumentami na temat nastrojów społecznych przed 27 laty okładają się często po głowie smyki, które PRL widziały w najlepszym razie na YouTubie. Gdybym był publicystą politycznym, tobym ten fenomen opisał jako hipnagogię polityczną, odpowiedź na hipnagogię w muzyce. Bardziej jednak mnie zdziwiło to, że organizatorzy festiwalu w Opolu zapomnieli już nawet późne lata 90. i z radością postanowili im urządzić dość bezkrytyczną rekonstrukcyjną trzydniówkę.

Na początek jednak wersja oficjalna. Zacytuję notę PR Telewizji Polskiej: Za sprawą doskonale przyjętych koncertów opolskich TVP1 była w piątek i sobotę stacją pierwszego wyboru w grupie 4+. Wysoka oglądalność festiwalu współgra z bardzo dobrymi recenzjami krytyków muzycznych. W pierwszych opiniach recenzentów przewija się uznanie dla wysokiego poziomu artystycznego i zróżnicowania gatunkowego tegorocznej edycji.

Zgoda co do grupy 4+, moje dzieci (5 i 8 lat) zupełnie na świeżo przyjęły sporą część repertuaru (choć najbardziej je ucieszyła Filharmonia Dowcipu). Co do ocen krytyków – mnie proszę w to w każdym razie nie mieszać. Co do sytuacji ogólnej, w wielkim skrócie wyglądało to tak: Michał Wiśniewski odsłania swoją chodnikową gwiazdę w Opolu, Edyta Bartosiewicz śpiewa Zegar, wracają Elektryczne Gitary z humorem, którego mimo korekt nie czytam, Kombii dostają SuperJedynkę (to pokolenie ma każdy czas, choć mojemu koledze 17 lat obiecywali, że wrócą tylko dla pieniędzy), Varius Manx w składzie z Kasią Stankiewicz wykonuje Orła cień, a Wilki kolejną piosenką o dziewczynach zdobywają darmowe sesje nagraniowe w Radiu Opole. Najkrócej – i chyba najtrafniej – skomentował to na Twitterze Paweł Luty, aż muszę wkleić:

Owszem, główną nagrodę SuperPremier dostał Mesajah (opolska publiczność lubi pop-reggae). Owszem, plebiscyt Złote Opole (który polegał na tym, że publiczność w specjalnym konkursie wybierała swoją ulubioną piosenkę spośród 21 ulubionych piosenek wszech czasów, które wybrała wcześniej w specjalnym konkursie) wygrał Michał Szpak. Był jeszcze Jacek Szymkiewicz, który dostał nagrodę za tekst piosenki Ameryka Varius Manx, raz nazwany „Szymczakiewiczem”, innym razem „Szymczakiem”. Dlaczego? Pewnie dlatego, że jego sława nie sięgała lat 90. Ale była też Maryla, Orła cień, Wypijmy za błędy i wykonanie Dni, których jeszcze nie znamy przez supergrupę o wymownej nazwie Wieko. Była wreszcie Doda w wersji Doyoncé, swoje filozoficzne przesłanie Nie daj się dedykująca wszystkim polskim kobietom. I aż dwa razy powtórzono ze sceny hipotezę o tym, że wracają winyle! Zabrakło za to akcentów narodowych – może dlatego, że prewencyjnie odbierano publiczności chorągiewki w biało-czerwonych barwach. Ze względów bezpieczeństwa. Trudno nawet całkiem odebrać sens intuicjom organizatorów imprezy, a w szczególności władzom TVP, które dobrze wiedzą, że barwy narodowe świetnie można wykorzystać do okładania się po głowie.

W ramach puenty pozwolę sobie tu jeszcze wkleić fragment świetnego komiksu Dym, w którym Marcin Podolec i Marcin Węcławek opowiadają historię Pablopavo. A ponieważ dziś jeszcze bonusowy opolski koncert alternatywny w TVP Kultura z m.in. Pablo i Ludzikami w składzie, to podpowiadam: będzie okazja!

dym_maly

A w ramach odnotowywania najważniejszych polskich premier, rzecz wyjątkowej urody i też zbudowana w oparciu o zjawiska, o których tu wspominałem, tylko w bardzo kreatywny sposób. Znany lepiej jako The Phantom Bartosz Kruczyński tym razem w płycie, którą napisał od podstaw, nie posiłkując się – jak w utworach duetu Ptaki czy swoich setach didżejskich – nagraniami z przeszłości. Choć tej przeszłości tu nie brak. Kruczyński ma rzadkie wyczucie do pogardzanych brzmień z okolic New Age i szerokich syntezatorowych padów przełomu lat 70. i 80. z pierwszymi cyfrowymi pogłosami zupełnie inaczej kreślącymi przestrzeń w muzyce rozrywkowej. Tu łączy je z Reichowskimi repetycjami, w tytułowym, 20-minutowym utworze konstruowanymi głównie z partii instrumentów perkusyjnych, w Post Tenebras Lux główną rolę oddającymi jednak gitarom (jak u Marka McGuire’a, do którego mam słabość, choć w nocie towarzyszącej płycie jest o praźródle w postaci Pata Metheny’ego). W drugiej części płyty z matematycznego świata wyprowadzają nas pełniące tu ważniejszą rolę nagrania terenowe, też realizowane przez samego artystę, w ostatniej części, Supplement 2, prowadzące już w stronę czystego New Age, o ile coś takiego w ogóle występowało w naturze. Powinni to kupić na ścieżkę dźwiękową autorzy gry Flower, jeśli kiedykolwiek stworzą drugą część.

Kruczyński z wdziękiem wychodzi z trudnej sytuacji – zlepić z tak wytartych brzmień nową całość to zadanie, które wymaga niebywałego smaku. Jest to może muzyka łatwa i lekka, zarazem jednak zbyt eteryczna, by ludzie ustawiali się po to w kolejkach (wydaje ten album zresztą zagraniczny label z Hamburga, więc pewnie do każdego polskiego sklepu nie trafi), ale jest to płyta, której – raz włączonej – prawdopodobnie nie będziecie chcieli wyłączyć. I też w pewien sposób odwołuje się także do lat 90. Precyzyjnie rzecz ujmując – Kruczyński w prostszy, mniej spięty klubowym myśleniem sposób odnosi się też do pewnego momentu, gdy na początku tamtej dekady tacy np. The Orb spoglądali na Reicha z perspektywy nurtu ambient i rozkręcali nurt chillout.

Jak mogli się zajmować na Zachodzie tak gładkimi, beztroskimi rzeczami, gdy u nas już było pozamiatane po 4 czerwca 1989 roku, to ja nie wiem.

BARTOSZ KRUCZYŃSKI Baltic Beat, Growing Bin 2016, 7/10