1000, czyli dlaczego stawiam na ilość

Mówią, że jakość jest ważniejsza niż ilość, ale sami pewnie wiedzą, że to strasznie idealistyczne. Jakość ginie pod zwałami ilości. We wszystkich sferach życia rządzi ilość, którą da się już odmierzać tak precyzyjnie, że świat – od polityki po wystawy sklepowe – modelowany jest pod jej kątem. W muzyce, zanim zdążycie się zastanowić nad jakością jednej dużej premiery – takiego na przykład Jamesa Blake’a – dostaniecie kolejną. Takie na przykład Radiohead*. A jedna i druga z trudem próbują się wyróżnić w nawale innych. Cieszę się więc, że przez ostatnich sześć lat udało mi się na Polifonii opublikować już 1000 wpisów – to znaczy, że przynajmniej próbowałem nadgryźć fragment tej ilości. Co jest zgodne z moją życiową dewizą wziętą od Toma Waitsa: Musisz być w ciągłym ruchu, jeszcze żaden pies nie obsikał jadącego samochodu. Czyli jak z jazdą na rowerze (to też bliskie mi skojarzenie): Najlepiej ochronić się przed wywrotką, nie przestając jechać. Od dziś zatem – przez cały tydzień – będę tu świętować dzień, w którym mijam tysiąc na liczniku. Dziękuję Wam bardzo: aktywnym, stałym, okazjonalnym, komentującym, milczącym i wszystkim innym. Przepraszam za pomyłki zdarzające się tym szybciej, im szybsza jazda. I nie zamierzam się zatrzymać.

Dużo się tu pozmieniało przez tych sześć lat. W pierwszym wpisie na Polifonii z 4 maja 2010 roku (Strona pierwsza, utwór pierwszy) obiecywałem kilka rzeczy:
1. że będę opisywał jedną płytę dziennie (i to mi w sumie z grubsza do tej pory wychodzi, biorąc pod uwagę średnią);
2. że będę próbował udowodnić długowieczność płyty jako formy (i to się na różne sposoby sprawdziło, choć pewnie nie moja w tym zasługa);
3. że żaden wpis nie będzie dłuższy niż ten pierwszy (i tego zdecydowanie nie udało mi się dotrzymać).

Obiecywałem parokrotnie, że fakt pisania bloga wielogatunkowego – od środka popu po pobocza alternatywy – będę się starał wykorzystać, żeby odbierać część zainteresowania bogatym i oddawać biednym. Czasem się to udawało, choć zyskałem dzięki temu łatkę układnego mainstreamowca dla offu i kompletnego dziwaka w oczach mainstreamu. Niespecjalnie mi ta pozycja przeszkadza. Dopóki jestem w stanie popowe gwiazdy pokazać w kontekście jakościowo ciekawym, a offowym artystom dać szansę pokazania się w miejscu, które zbiera ilościowo niemałą publiczność – śpię spokojnie. Chociaż zestawienie, które znajdziecie nieco niżej, udowadnia, że seks, gołe baby, sensacja, polityka i szybkie newsy ciągle klikają się lepiej niż recenzje muzyczne.

Od sierpnia 2012 roku (czyli przez niecałe cztery lata) ten blog miał ponad 421 tysięcy użytkowników, którzy łącznie kliknęli na 1 839 385 stron. Biorąc pod uwagę okres od roku 2010 (wtedy liczbę odbiorców odmierzałem w innym systemie), tych odsłon było grubo ponad 2,5 mln.

google_analytics

Największa grupa czytelników Polifonii to ludzie dość młodzi. 34 proc. mieści się w przedziale 25-34 lata. Przeważają czytelnicy (56 proc.), ale proporcje nie są tak znowu bardzo niekorzystne dla czytelniczek (44 proc.). Sprawdzam takie dane rzadko, może zna je dział reklamy Polityki, który czasem wyświetla coś (mam nadzieję, że możliwie nienatrętnie) na reklamach obok. Mnie udało się przez te lata nie sprzedać żadnej reklamy ukrytej we wpisie, choć topowi blogerzy zalecają monetyzację. Zapraszam ich do rozmowy za kilka lat, gdy już zmonetyzują wszystko, co ich otacza. Oferty sprzedaży w każdym razie były – najbardziej intratną wydawał się samochód w barwach bloga, który chciała mi oddać do dyspozycji agencja reklamująca dużego producenta aut. Cóż, w mojej pracy blogera muzycznego nie wykorzystuję samochodu, poza tym nie wiem nawet, jakie są barwy tego bloga, niemniej dziękuję za zgłoszenie, które do dziś wykorzystuję jako anegdotę. Nie ma tych anegdot zbyt wiele, zbyt dużą część czasu zajmuje mi po prostu opisywanie premier płytowych. Ale kilka mniej lub bardziej pouczających opowieści niesie moja czołówka wpisów z ostatnich lat:

WPISY Z NAJWIĘKSZĄ LICZBĄ ODSŁON

1. Erowizja 2014. Dźwięki gołej baby. 109 899 odsłon
W pewnym sensie oczywista oczywistość. Gdybym częściej łączył „gołą babę” w tytule i tematykę Eurowizji, byłbym dzisiaj blogerem blogerów wydającym książki o tym, jak blogować skuteczniej. Pisałem wtedy o płycie Eno i Hyde’a, którą dołączyłem do opisu występu Donatana na konkursie piosenki E: Reklamowanie gołą piersią albo wypiętą kobiecą pupą wszystkiego, od blachodachówek po herbicydy chroniące buraczane pola (!), doczekało się już nawet oddzielnych opracowań i stron internetowych. Może więc słusznie ruszyliśmy z tym do Eurowizji, która dawno już nie jest świętem piosenki, tylko paradą coraz dziwniejszych pomysłów na sprzedanie tejże – ciekawe, że zintensyfikowało się to po dołączeniu do konkursu (śledzę od dzieciństwa, dzięki czemu znaczenie hasła „beka” poznałem jeszcze zanim zaczęło być modne) całej gromady państw słowiańskich. Może „My, Słowianie” tak mamy i może to była wybitna piosenka o nas? Może Edyta Górniak nie wygrała 20 lat temu tylko dlatego, że była za chuda? Może dlatego, że koncentrowała się na udowadnianiu, że to nie ona była Ewą, podczas gdy te dwie (chyba dwie – starałem się odróżnić twarze i stroje, ale ten biust na pierwszym planie trochę utrudniał sytuację) słowiańskie modelki starały się udowodnić, że po pierwsze, były Ewami, po drugie – że bycie Ewą w słowiańskiej wersji polegało na szczuciu cycem.

2. Panu Premierowi dziękuję za życzenia 65 211 odsłon
Czasem życie samo podrzuca temat. Czasem warto wbrew sobie iść na potencjalnie nudną konferencję prasową w ministerstwie kultury, żeby zostać publicznie oskarżonym o kłamstwo, a po 15 minutach publicznie przeproszonym: Przez kwadrans trawiłem więc etykietkę kłamcy rzuconą w obecności kamer telewizji informacyjnych i chyba w połowie znanych mi osobiście dziennikarzy kulturalnych. Tym bardziej dziękuję wicepremierowi za to, że odkleił mi ją od razu, a nie na przykład kolejnego dnia. Potraktuję to jako prezent urodzinowy. Panu Premierowi dziękuję teraz dodatkowo za przypływ zainteresowania na blogu. Sam dzięki temu w rankingu popularności znalazł się między Donatanem a Conchitą Wurst.

3. Wurst nas bije, Swans bije wszystkich 52 481 odsłon
Kontynuacje dobrze klikających się wpisów zazwyczaj dobrze się klikają. A ja miałem przewrotną radość z tego, że opisywałem przy tej okazji wydaną wtedy płytę Swans To Be Kind, jeden z moich ulubionych albumów ostatnich lat. Pisałem tak: Wstydzę się, łącząc w jednym wpisie świat jakiejś piosenki z telewizji ze strategiami opartymi na skandalu czy sensacji ze światem człowieka, który oczyścił swoją sztukę ze wszelkich podobnych brudów. Ale ten wstyd to również uczucie rodem z muzyki Swans, a pokusa podrzucenia fanom Donatana czy nawet Conchity Wurst muzyki Swans wydaje się czymś niebywale kuszącym. Do wstydu dołączam też szczyptę strachu. Bo na tym etapie ten zespół wydaje się alfą i omegą świata alternatywnej muzyki gitarowej do tego stopnia, że aż wydaje się to niebezpieczne.

4. Zmarł pierwszy selektor III RP 48 844 odsłon
Rzadko udawało mi się wbić w jakąś superaktualną sprawę i napisać coś, co miało newsowy charakter, ale wtedy tak było. Siedziałem w kawiarni, pracując nad rozdziałem książki, na urlopie od pracy w redakcji. Dowiedziałem się o śmierci Maceo Wyro i już nie byłem w stanie pisać o niczym innym. Przesiedziałem z laptopem w tej kawiarni parę godzin, korespondując z ludźmi, odbierając telefony, esemesy. Po kilkunastu minutach od publikacji wpisu wiedziałem już, jak szeroko poruszyła ludzi śmierć Maceo: Nie wiem, w jakich okolicznościach zmarł, dlaczego tak młodo, być może w wieku 70 lat w swoim kapelusiku, bojówkach i bluzie z kapturem, stroju brytyjskiego wyznawcy acid jazzu albo drum’n’bassu, nie wyglądałby już modnie, ale na pewno wciąż mógłby wtedy pogadać o muzyce z piętnastolatkami. Kogoś takiego nie sposób pożegnać w odpowiedni sposób i z biegiem czasu kogoś takiego będzie brakować coraz bardziej. Tym razem żałoba nad parkietem.

5. Kogo oszukała Beyoncé? 27 020 odsłon
Całkiem świeży wpis, więc nie muszę długo tłumaczyć, o czym był, można sprawdzić kilka notek pod tą bieżącą: Nie wierzcie pozorom tej nowej płyty-niespodzianki. Beyoncé zaśpiewała o zdradach swojego męża Jaya Z i wydała to w serwisie, którego mąż jest współwłaścicielem, a ona sama udziałowczynią? Beyoncé zbuntowała się przeciwko swojemu mężowi Jayowi Z, co on skrupulatnie wypromował na artystyczne wydarzenie Tidala? Żona wymachuje kijem bejsbolowym, a mąż spokojnie śledzi mecz baseballowy, czekając na wzrost kapitalizacji spółki? Jeśli uważacie, że tu odbywa się jakaś burza uczuć i publiczne pranie brudów, to nie doceniacie zmysłu sprzedażowego drugiej najważniejszej pary Ameryki.

* Krótka recenzja najnowszej płyty Radiohead ukaże się w ciągu dwóch godzin od tego wpisu, jako notka nr 1001, żeby nie było, że się lenię. A jutro lub pojutrze specjalny supertrudny quiz okolicznościowy w ramach obchodów Polifonia 1000 – z interesującymi i cennymi nagrodami płytowymi! A w dalszej części tygodnia jeszcze jedna, naprawdę bardzo specjalna akcja. Wiecie, trzeba być w ciągłym ruchu…