Bardziej złodzieje niż prostytutki

Pytania o prawa autorskie to koszmar, bo pojawiają się codziennie. Wczoraj na przykład oglądałem na Facebooku transmisję z premiery filmu (już sama formuła prawnie ciekawa). Przyszedł prezydent, uświetnił całość przemówieniem, potem wystąpił muzyk i wykonał utwór. Uroczystości państwowe są teoretycznie zwolnione z tantiem, ale to było przy okazji wydarzenie promocyjne, a te wymagają umów z organizacjami zarządzającymi prawami autorskimi. W dodatku samą transmisję śledziło 6,3 tys. osób, co teoretycznie pewnie nakłada na organizatorów dodatkowe obciążenia. Pamiętam, jak długo ZAiKS negocjował ze stacjami radiowymi opłaty za transmisje i retransmisje internetowe. Ciekawe, jak było tu? Albo wejdźmy na niezatapialny serwis chomikuj.pl – w tej chwili można tu kupić materiały legalne, ale też zapłacić za ściągnięcie materiałów udostępnianych bez licencji. Weźmy wreszcie serwisy streamingowe, które mają nas teoretycznie przed piractwem ochronić. Tidal Jaya-Z wszedł właśnie w ciekawy konflikt prawny z planktonem świata muzyki, a właściwie jego „długim ogonem”, który skarży się na naruszenia praw. Dlatego z takim zainteresowaniem zajrzałem do właśnie wydanej książki.

Rzecz nosi tytuł Poza rejestrem. Rozmowy o muzyce i prawie autorskim (Fundacja Nowoczesna Polska, Warszawa 2016), została opublikowana na licencji CC i możecie ją pobrać tutaj. Napisali tę książkę Izabela Smelczyńska i Antoni Michnik, budując ją z wywiadów z artystami wiedzącymi niemało o prawie autorskim i zmagającymi się z nim na co dzień. Wciągnęła mnie już pierwsza rozmowa – z Łoną, czyli Adamem Zielińskim. Wiedziałem, że z wykształcenia jest prawnikiem, ale że napisał artykuł naukowy o samplingu – już nie. Rozbija tu m.in. głośny rzeczywiście mit o tym, że jest jakiś przepis mówiący o długości sampla, który można bezkarnie wykorzystać w utworze. I brutalnie ocenia z punktu widzenia prawa minimalistyczny utwór La Monte Younga: Generalnie uznaje się, że jeden dźwięk nie może być utworem, brak mu dostatecznej ilości cech twórczych i oryginalnych. Trochę uspokoiło to moje sumienie, bo w płytotece mam trochę kopii utworów tego kompozytora, w handlu w postaci nagrań jak wiadomo praktycznie niedostępnych. Mimo czołobitnego stosunku do LMY mogę się więc usprawiedliwiać: panie władzo, z punktu widzenia prawa to, co kiedyś skopiowałem od kumpla, a potem przekopiowałem drugiemu, nie ma przecież wystarczających cech utworów muzycznych!

Czy to zły moment, żeby przypomnieć, że niebawem nowa płyta Łony i Webbera? Zgrabne Nie mam pojęcia już od dwóch tygodni do posłuchania, źródła tego wokalnego sampla nie znam, ale w Dobrzewiesz na pewno coś o tym wiedzą:

Rozmowa z Radkiem Sirko (duy gebord, sprawdźcie też współprowadzony* przez niego label Audile Snow) jest równie interesującym przeglądem co bardziej ekstremalnych polskich przypadków, a przy okazji przynosi parę przykładów z własnych doświadczeń artysty – chocby wykorzystywanie w warstwie wizualnej koncertu gry Minecraft, z budowaniem Pałacu Kultury w świecie gry. Tak sobie myślę, że za każdym razem, tworząc coś, łamiemy prawo – rzuca Sirko i może w innym kontekście brzmiałaby ta uwaga banalnie, ale w Poza rejestrem stanowi ważną oś dla wielu naprawdę nieszablonowych myśli i zupełnie niebanalnych przykładów. Książkę uzupełniają rozmowy z Misią Furtak (mówi m.in. o trudnym dostępie do placówek ZAiKS-u – swoją drogą w domach pracy twórczej obowiązuje cisza, co stanowi dla muzyków z kręgu rozrywki problem nie mniejszy niż sam dostęp) i z Kostkiem Usenko (przyznaję: przez lata nie wiedziałem, że brak pełnoprawnego wydawnictwa Super Girl & Romantic Boys to efekt kontraktu z wytwórnią płytową, notabene maniakalnie wręcz przywiązaną do obrony praw autorskich). Z wywiadu z prawniczką Emilią Barabasz wywnioskowałem, że taki Kutiman, bohater internetu 2.0, teoretycznie powinien mieć serię procesów na karku. I pewnie tylko dobra wola internetu 2.0 pozwoliła mu zachować bezpieczeństwo (ja zadałbym jeszcze pytanie o to, co ze mną, jeśli wykorzystuję muzykę Kutimana podczas prezentacji multimedialnej). Rozmowa z Mateuszem Kazulą przenosi nas znów w rejony, które są esencją tej książki: czy imprezy typu Brutaż są interesujące z punktu widzenia ZAiKS-u (i co by powiedzieli przedstawiciele ZAiKS-u – osobiście powoływałbym się pewnie i tu na definicje zaproponowane przez Łonę). Na koniec Wojtek Zrałek-Kossakowski (pamiętacie pewnie słuchowisko Fortepian Chopina?) opowiada m.in. o sposobie pracy wytwórni Lado ABC. Aż żałuję, że nie skierowałem do niego przy okazji radiowej rozmowy pytań, które zadawaliśmy wcześniej w radiowej Dwójce właśnie artystom związanym z Lado, nie zawsze dbającym o swoje prawa.

Sirko przypomina przypadek bezlitośnie traktującego piratów Kazika (z adresem serwisu, w którym jego słuchacze równie bezlitośnie wyliczają artyście straty). I ten przypadek jest dla mnie najlepszą puentą dla opisu stopniowego budzenia się świadomości prawnej u artystów. Tuż przed tym, jak na płytach artysty pojawiły się cytowane w książce ostrzeżenia „kto kupuje płyty od złodzieja, jest kutasem i niech spier…”, Kazik samplował Kool & The Gang, wcześniej wykorzystywał w swoich nagraniach m.in. fragmenty utworów Sade, Milesa Davisa, Nirvany, Grandmaster Flasha, Tool itd. (te przynajmniej wyliczają mu użytkownicy strony Who Sampled). Czasy były inne, talentu Kazikowi to nie odbiera, zresztą kto wie, być może niektóre sample były wyclearowane. Ale twierdzenie, że „Wszyscy artyści to złodzieje” jest moim zdaniem bliżej prawdy niż to, że „Wszyscy artyści to prostytutki”.

Przy tworzeniu tego wpisu pomagała mi zagraniczna płyta. Wiadomo: trudno się pisze przy polskojęzycznych. Malibu nowego modnego rapera/wokalisty/producenta Andersona Paaka. Dokładnie w pół drogi między R&B a hip-hopem, więc jeśli w ubiegłym roku ktoś nie mógł się zdecydować, czy woli D’Angelo, czy jednak Kendricka Lamara, to ten album może być teraz niezłym kompromisem. Zresztą Dr. Dre chyba to wyczuł parę miesięcy temu, zapraszając artystę na sesje swojej płyty Compton, która paradoksalnie zgubiła się w ubiegłym roku między tamtymi głośniejszymi produkcjami. Choć Paak nie wydaje mi się wybitnym wokalistą, to utwory na Malibu przepływają tu lekko, mimo zatrudniania przeróżnych zewnętrznych producentów (m.in. Madlib i 9th Wonder), brzmienie całości jest mocno zmiękczone, ale nie zepsute, a kilka piosenek ewidentnie zostaje w głowie. Najbardziej pewnie zeszłoroczny singlowy utwór w dwóch częściach: The Season/Carry Me. Ale nawet tu mamy ślad debaty o prawach autorskich. Długo szukałem źródła sampla, który otwiera to nagranie – byłem przekonany, że to jakiś utwór z bibliotek dźwiękowych, bo brzmi jak melodie z okolic wytwórni Ghost Box. I nie wiem do końca, czy to samplowane, czy po prostu wykonana dla potrzeb tego albumu partia z utworu Edvarda Griega. Ale nawet jeśli to sampling idei, warto by było zająknąć się na ten temat w notkach dołączonych do albumu. Anderson Paak przechodzi jednak nad tym do porządku dziennego. Robiącego tu klimat Griega nie ma wśród autorów, producentów, ani w podziękowaniach dołączonych do tej godnej dalszego polecania (sam też znam z polecenia) płyty.

Dużej wiedzy prawniczej nie mam, ale tych parę wykładów uniwersyteckich uświadomiło mi, że wprawdzie majątkowe prawa autorskie po jakimś czasie wygasają, a Grieg zmarł na początku XX wieku, to nie jest to jedyna strona tego interesu. Było też na wykładach coś o prawach autorskich niezbywalnych i niewygasających – dotyczą przypisywania autorstwa konkretnej osobie, twórcy dzieła. Tyle że w praktyce tych komercyjnych, majątkowych zawsze ktoś będzie bronił, a za tymi w sposób najbardziej idealistyczny odnoszącymi się do autorskiego dzieła żaden interes nie stoi. Więc i wstawić się nie ma komu.

ANDERSON PAAK Malibu, Steel Wool 2016, 7/10

* por. komentarze