Nieuchronna kontrola poglądów

Trwa właśnie kontrola na różnych płaszczyznach (żeby nie użyć niepopularnego słowa: platformach) tego, co kto publikuje (żeby nie powiedzieć: pisuje), czy jest odpowiednio współczesny (żeby nie powiedzieć: nowoczesny), no i wreszcie – czy jest z nami (żeby nie powiedzieć: razem), czy może przeciwko nam. Że muzyka niby jej nie podlega? To spróbujcie dziś powiedzieć „słucham Kukiza” i nie narazić się na polityczny osąd. Osąd zresztą sam w sobie kojarzy się z sądami, a te dziś podlegają coraz większej kontroli elektoratu zmiany, który zmieniać chce wszystko, od A do Z, czego doświadczył na razie ambasador Arabski. Ale artyści są też na „a”, więc nie liczyłbym na to, że nie podlegają w tej chwili zaostrzonej kontroli. Blogerzy są na „b”. Pora więc ujawnić poglądy. W pierwszym odcinku swoich wyznań przyznam się do tego, że sympatyzuję z zespołem ukrywającym się pod marką papierosów z alternatywnej historii o okupowanej Ameryce. T’ien Lai.

Lubię, jak już powszechnie wiadomo, właściwie wszystkie projekty Kuby Ziołka. Ostatnio nawet posunąłem się do tego, że zacząłem je polecać jako prezenty gwiazdkowe dla rodziny pewnemu koledze z redakcji. Polecam takie sytuacje, bo sprzyjają jasnemu i precyzyjnemu wyrażaniu sądów. Wcześniej mówicie: a, to taka mieszanina psychodelii, eksperymentu, tego, no, improwizacji, rockowej energii – oczy słuchającego rosną wtedy szybko. Zaczyna wyczuwać ściemę. No bo jak to – sensacja, rewelacja, a ten nawet nie potrafi mówić, jak jest. Zapytałem więc: – Znasz krautrock? – No, Popol Vuh, Ash Ra Tempel… – zaczął wymieniać mój rozmówca (i naprawdę właśnie te nazwy wymieniał, nie zmyślam). A ja na to, że w punkt. I żeby teraz wyobraził sobie, że u nas powstaje scena o takim charakterze dziś – splatają się w nieco inny sposób wątki eksperymentalne, psychodeliczno-rockowe, folkowe i wpływy muzyki repetytywnej. Brzmienia są inne, produkcja odmienna, ale splot gatunków – podobny. Takie postawienie sprawy podziałało lepiej: powiedział, że natychmiast posłucha.

Bydgosko-toruńska scena to dziś taki rozsadnik nowej psychodelii europejskiej, a T’ien Lai wśród projektów z udziałem Kuby Ziołka wydaje się stać idealnie pośrodku – trochę dzięki temu, że skład urósł nieco (goście na nowej płycie to panowie Buhl, Kołacki, Kulczyński, Wawszkiewicz i Zieliński), a trochę dlatego, że już sam bazowy elektroniczno-gitarowy duet Ziołka z Łukaszem Jędrzejczakiem w okolicach tego środka się znajdował. Na płycie RHTHM mamy niemal definicyjny przykład zjawiska. Eksperymentalny elektroniczny wstęp (co lubię), zbudowaną na arpeggiach syntezatorów repetycję w SMZS II (to też lubię, przynajmniej w rozsądnych dawkach), wyjście w stronę rocka kosmicznego poprzez mocną figurę basową jak z wczesnego Pink Floyd w Pikniku nad rzeką Ma (to lubię również), a wreszcie W D (jeden z dwóch moich ulubionych utworów) będący dużą konstrukcją zszytą z krótkich motywów, aż wstyd, że od razu nie usłyszałem tytułowego zamysłu nawiązania do Rileyowskiego In C. Dalej mamy futurystyczne T’ien Lai w kształcie, który mocniej kojarzę z poprzednią inkarnacją grupy – w utworze Monotronik (który lubię trochę mniej, ale jednak), a wreszcie bardziej zaskakujące Braslai z nawiązaniami do krautrocka, owszem, ale w późnej formule, ewentualnie do King Crimson z Adrianem Belew (co podoba mi się o tyle, że jest na tej scenie dość odświeżające). Po Słońce wstaje nad Melillą, mroczną miniaturą, która mogłaby zawędrować na płytę Kapital albo i Starej Rzeki (lubię) mamy bardzo ładny i dość reprezentatywny dla głównego nurtu RHTHM utwór Tamerlan (ciągle lubię), Wurst pozostający blisko estetyki znanej już z SMZS II (która nie zdążyła mi się znudzić) i wreszcie oparty na congach i zdecydowanie crimsonowej gitarze (w stylu z lat 80., do którego wraca się zbyt rzadko) utwór tytułowy, w sumie drugi z moich ulubionych.

Szybka kontrola poglądów przy okazji nowego albumu T’ien Lai doprowadziła mnie więc do dwóch wniosków:
1. Projekt ten dalej lubię.
2. Ludziom, których lubię, proponowałbym go jako jeden z pierwszych z dorobku wspomnianej sceny, których powinni posłuchać. Nie dlatego, żeby był jakoś szczególnie lepszy czy wartościowszy od pozostałych, ale ze względu na to, że 45-minutowa płyta zaoferuje im stosunkowo dużo wędek i punktów oparcia. I pozwoli sobie wyrobić pogląd na temat kujawsko-pomorskiego środowiska muzycznego, które ciągle czeka na jedną atrakcyjną etykietkę. Sam nie ustaję w poszukiwaniach.

T’IEN LAI RHTHM, Monotype 2015, 8/10