Tego nigdy się nie traci
Dlaczego nowa fala trwa jako punkt odniesienia w muzyce rockowej nieprzerwanie do dziś? Bo to punk, który się nauczył grać. A jak raz się nauczysz grać, to już jak z tą jazdą na rowerze – trudno wyrzucić to z pamięci. To jak z zespołem rockowym na dorobku – a tak opisywałem jeszcze poprzednio amerykańską grupę Protomartyr – spodoba ci się raz, to potem przez lata będziesz na niego zwracać uwagę, niezależnie od poziomu kolejnych nagrań. To jak z myślą o śmierci – kiedyś przyjdzie ci to do głowy pierwszy raz i zapewne zawsze już będzie wracać. To jak z piosenką, przy której poczujesz dreszcz estetyczny. Prawdopodobnie regularnie będzie się pojawiał, wielokrotnie, może nawet za każdym razem i to zwykle dokładnie w tym samym momencie, co wtedy, gdy był ten pierwszy raz. No więc z zespołem Protomartyr miałem właśnie ten pierwszy raz.
Jedna piosenka Why Does It Shake? (zresztą znana już wcześniej, nawet do darmowego ściągnięcia z sieci) to taki moment olśnienia. Ma wszystko, co klasyk mieć powinien. Powtarzany w coraz większej desperacji refren „Never Gonna Lose It” odnoszący się do młodości, której bohater(ka) nigdy nie chce stracić, a gdy już coś się z jej ciałem zaczyna dziać (patrz pytanie tytułowe), powtarzać przestanie. O konstrukcji tej jednej piosenki można napisać małą rozprawkę. Wystarczą dwa refreny – bardzo intensywny i jeszcze bardziej intensywny, a później całkowite przełamanie konwencji w trzeciej minucie, gdy już pojawia się ta myśl o śmierci. Witalność ucieka, śpiewa zamienia się w melodeklamację, refren nigdy nie wróci, a całość zamknie posępna instrumentalna koda. Na samym końcu wróci jeszcze „ciało”.
Jest w tym oczywiście ciągle coś z Pere Ubu, który nie może nie wracać jako artystyczna wizja punka i amerykański punkt odniesienia dla rodzącej się nowej fali. Choć Joe Casey, autor tekstów i wokalista, zupełnie nie przypomina Davida Thomasa, to jednak zwraca tu uwagę podobnie swobodna struktura, umiejętność stopniowania napięcia, zszywania krótkich piosenek z modułów o różnym zabarwieniu emocjonalnym. Kwartet gra tu wybornie – w granicach siermiężnej i oszczędnej konwencji (jedyne, do czego można się przyczepić, to dość zduszone w wyższych rejestrach brzmienie). Wydaje się wybawieniem dla całej tej publiczności osieroconej przez dogorywające klony Joy Division z poprzedniej dekady, których nazw nie będę tu wymieniał. No i jako autor tekstów Casey wydaje mi się ciekawy – obrazki z życia, których nigdy nie zapomniał, jak ten idok tłumu starszych ludzi witających gwałtownymi przepychankami wizytę papieża (tego naszego) w Detroit w roku 1987 (Pontiac 87), przemawiają do wyobraźni. A jak już raz się na coś takiego zacznie zwracać uwagę i postawi po stronie śledzonych, zalajkowanych, obserwowanych, oczekiwanych, to już się pewnie też nie traci z pola widzenia.
PROTOMARTYR The Agent Intellect, Hardly Art 2015, 8/10
Komentarze
Wtórne niemożebnie, ale fajnie się słucha. Posłucham se więcej.