W poszukiwaniu dobrego electro

Przyszły (zdaniem wtajemniczonych) minister kultury Jarosław Sellin opowiedział dziś rano w radiowej Trójce o kulturze najbliższych czterech lat, którą zorganizować powinny jego zdaniem dwie wielkie rocznice: 1050-lecie chrztu Polski i 100-lecie niepodległości. Mówił, że kultura jest sferą wolności, ale że państwo nie powinno wspierać tego, co jest łamaniem prawa, a łamaniem prawa jest na przykład naruszanie uczuć religijnych obywateli. Mnie by tam pewnie przyszły do głowy jako pierwsze inne przypadki naruszeń prawa, ale w sumie nie dziwi mnie jakoś bardzo ta deklaracja. Ponieważ jednak w okresie wyborów Polskę zalała fala teoretycznie ponadnarodowej muzyki w stylu szeroko rozumianego electro popu, dzisiejszy wpis pozwolę sobie poświęcić poszukiwaniu w tym electro popie narodowego dobra. Bo okazuje się, że ogólnie jesteśmy w tej branży w Polsce dobrzy.

CATZ ‚N DOGZ Basic Colour Theory, Pets/NoPaper 2015, 7/10
Płyta naszego eksportowego duetu didżejskiego, bodaj najmocniejszego w historii. Ale czy godzi się duetem eksportowym opisującym się jako Catz ‚N Dogz (Pzy i Kody?) świętować od razu rocznicę chrztu albo niepodległości? Wprawdzie ta mapa Polski na okładkowym zdjęciu potwierdza przywiązanie do naszych granic, ale zbyt częste ich przekraczanie może trochę namieszać w głowie. Do śpiewania panowie Tarańczuk i Demiańczuk zatrudnili tu grono wokalistów z krajów głównie obcych, albo nawet kręgów obcych nam kulturowo, co może im trochę utrudniać pojawienie się w kontekstach niepodległościowych. Kandydatek na pieśni nie ma, raczej piosenki. A jak to w wypadku didżejów bywa – pisanie piosenek w ogóle nie jest ich najmocniejszą stroną, w tej dziedzinie starczyłoby na szóstkę. Siły Basic Colour Theory szukałbym więc nie w niej, ani nawet nie w gwiazdorskich gościach (Jono McCleery, Phat Kat, Natu w polskiej wersji płyty), tylko w produkcji i tanecznych rytmach wychodzących z house’u i disco, które z powodzeniem udźwigną domowe before-party, a może nawet zamienią w before-party zwykły rodzinny obiad ze schabowym. Siła tego zjawiska może wzbudzać podejrzenia, więc poddałbym je gruntownej obserwacji. Trzeba i warto słuchać głośno, wybierałbym też w pierwszej kolejności bardziej taneczne numery w rodzaju Killing with Kindness.

RYCERZYKI Rycerzyki, Stajnia Sobieski 2015, 7/10
Więcej romantycznego bałaganu i zupełnie inną wizję elektronicznego popu przynosi płyta krakowskiej grupy z okolic Stajni Sobieski, ciekawego muzycznego środowiska (mieliśmy już nieźle ocenianą płytę Die Flöte). To właściwie nie tyle synth pop, co raczej muzyka z elementami rocka i syntezatorowego popu, i jeszcze easy listening, bo słychać tutaj i ciepłe, lekkie piosenki z lat 60. To mogą być takie Kobiety, z zachowaniem wszelkich różnic, dla polskiej sceny za kilka lat. Przypomina mi też ten zespół pomysły na elektroniczny pop Erlenda Øye. Ogólnie dużo przebojowych pomysłów na utwory, ładnie w większości zaaranżowanych (niezłe gitary), zaśpiewanych w stylu, który jest delikatny, wnosi do muzyki Rycerzyków pewną bezpretensjonalność, choć zarazem duży głos i szczególnie oryginalny śpiew to to nie jest. Angielszczyznę w ogóle bym sobie darował, bo przecież i Rycerzyki (przypomnę, że przyszły rok to jeszcze stulecie śmierci Henryka Sienkiewicza), i Sobieski wywołują tak miłe patriotyczne skojarzenia. Chociaż – już zupełnie poważnie – mam wrażenie, że Małgorzata Zielińska w anglojęzycznych piosenkach radzi sobie gorzej pod względem akcentu, za to lepiej we frazowaniu i intonacji. Część piosenek zna już dobrze internetowa publiczność, ale tym mniej wtajemniczonym polecam na początek Hounds – tu znaleźć można prawie wszystkie zalety zespołu (i żadnych naruszeń prawa).

POLPO MOTEL Cadavre Exquis, Lado ABC 2015, 7/10
Jeśli w poszukiwaniach dobrego electro popu chcielibyśmy zastosować jakąś sensowną miarkę, proponowałbym duet Yazoo. Wtedy Daniel Pigoński byłby bardziej zwariowanym, alternatywnym odpowiednikiem Vince’a Clarke’a, a Olga Mysłowska stałaby się bardziej gotycką, kampową i bardziej operową wersją Alison Moyet. W muzyce Polpo Motel mamy analogowe syntezatory, automaty perkusyjne i klasycznie kształcony, starannie modulowany głos (Mysłowska ma klasyczne wykształcenie, Moyet chyba go nie miała, ale warunki były – przez moment zdaje się stroiła fortepiany). Może i echo lat 80., ale dość oryginalnie ogrywane, no i nie wiem, czy dla amatorów dwóch poprzednich wizji elektronicznego popu. O ile bowiem u Catz ‚N Dogz chodziło o groove taneczny, a u Rycerzyków – o melodie, to w Polpo bardziej liczy się nastrój, ekspresja, dynamika naturalnie nagrywanego materiału, który eksponuje mięsistość starych syntezatorowych brzmień. Nie przyjmuję tego zupełnie bez zastrzeżeń (jak np. wydaną w kwietniu płytę Bye Bye Butterfly, też duet z Pigońskim w składzie), w kilku momentach ta mroczna stylizacja nieco mnie odpycha (co więcej, nie niesie żadnych wątków niepodległościowych), ale w całości będę do tej płyty wracał z przyjemnością.

OXFORD DRAMA In Awe, Brennnessel 2015, 7/10
Duetów ci u nas dostatek, ale zawsze miło zauważyć kolejny, szczególnie jeśli dochodzi do głosu z warsztatem na poziomie mistrzowskim. Wyjątkowe wrażenie robią na mnie partie wokalne Gosi Dryjańskiej – świetnie kontrolowane i mimo młodzieńczej barwy dość opanowane, dojrzałe (choć pewnie jednolicie anglojęzyczne teksty stawiają ją na przegranych pozycjach w spektaklach narodowych, a ten Oxford wróży jakieś wyjazdowe aspiracje). Choć oczywiście pamiętam z koncertu na Spring Breaku, że oboje z Marcinem Mrówką uwijali się równo przy syntezatorach i automatach, a w aranżach Oxford Drama jest też coś pociągająco kontrolowanego, wyważonego i nieprzesadzonego. Jeśli czegoś mi brakuje na ich debiutanckim albumie, to tej energii, którą na scenie słychać i wręcz widać. In Awe wydaje mi się w całości za bardzo jednolity, wycofany. Nie chcę się w tym braku parcia na przebój doszukiwać jakiejś postawy pokoleniowej, ale album – który podobnie jak w wypadku Rycerzyków składa się częściowo ze znanego już materiału (EP-ka Fluctuations – tu m.in. świetne Hide & Seek) – wydaje mi się aż zbyt subtelny. Tymczasem młodzi wrocławianie to kandydaci na gigantów dobrego electro – zacznijcie przesłuchanie tego albumu od Preserve, żeby się o tym potencjale przekonać.

BOKKA Don’t Kiss and Tell, Nextpop 2015, 8/10
Najbardziej skandynawski polski zespół dalej przetwarza wątki nowego elektronicznego popu z zagranicy. I (jeśli oczywiście pominiemy nieprzydatność w kontekście 1050 rocznicy chrztu Polski i ten dziwny symbol na okładce, jakże daleki od narodowych) trudno mieć o to pretensje – poza tym, że niewiele na albumie Don’t Kiss and Tell zaskoczeń. Pocieszeniem jest fakt, że zamaskowani (to akurat ze świętem niepodległości się ostatnio kojarzy, chociaż z drugiej strony – zamaskowani, to może w ogóle nie-Polacy?) muzycy tej formacji przygotowali materiał w całości lepszy niż pierwsza płyta – przy okazji jednak wymagający nieco więcej czasu, by go docenić. W pierwszej reakcji nieco mnie odrzucił, bo znów dobrze dobrany utwór singlowy wyśrubował oczekiwania (Let It). Kiedy jednak zacząłem prorokować, jaki będzie kolejny, wyszło na to, że kwalifikuje się duża część, a właściwie – że to płyta o znacznie bardziej wyrównanym poziomie niż debiut – intrygujące okazuje się It’s There, znakomicie się rozwija Changing Lovers, a Right Here przynosi bezbłędny syntezatorowy riff. Nowa BOKKA to raczej cichy pewniak – wykopali sobie jakąś własną niszę między The Knife a New Order i o ile nie jestem zwolennikiem takiej „dużej” północnej wokalistyki, to bardzo lubię muzykę elektroniczną podpartą porządnie motoryką żywego składu. A w tej dziedzinie, mam nadzieję, niemało nauczyły zespół liczne koncerty. Nawet słabsze utwory (So Empty 2) mają tu dobre domknięcie mocną kodą i robią wrażenie bardziej zespołowych. I o ile w każdej z różnych barw tego workowatego pojęcia, jakim jest electro pop, znajdziecie u powyższej konkurencji coś równie ciekawego albo ciekawszego, to nie zmienia to faktu, że to jest album (z akcentem na „pop”) najbardziej kompletny. No, może z wyjątkiem tej przydatności, o której była mowa na początku. Ale muzyka popularna i tak w większości nie opiera się na wsparciu instytucjonalnym, a na 1050 rocznicę chrztu Polski, z pewnością ważną i dostojną, pewnie komponuje już jakieś dobre electro Piotr Rubik.