Czego nie zobaczę na Offie?

W tym roku – inaczej niż poprzednio – zacząłem przygotowywać listę wykonawców do posłuchania na katowickim Off Festivalu (dziś dzień ATP, od jutra regularna trzydniówka w Dolinie Trzech Stawów) od tych, których na pewno nie zdołam zobaczyć. Nauczyłem się, że jedno, czego na pewno nie należy wieźć ze sobą na festiwal muzyczny, to nadzieje niemożliwe do spełnienia.

Nie zobaczę więc – co mnie martwi – grupy Loop, która odwołała występy (będzie Tuxedomoon na otarcie łez), nie zobaczę Eugeniusza Rudnika – usłyszę tylko jego utwory. Sam nie przyjedzie ze względu na problemy zdrowotne, a szkoda, bo szykował się na bohatera dnia ATP. Nie zobaczę Fuck Buttons na koniec imprezy w niedzielę z powodów prywatnych, ale za to wy musicie zobaczyć ten koncert, jeśli duetu jeszcze nie widzieliście. Nie chodzi o to, że zajrzycie im głęboko w oczy, ale ruchu scenicznego będzie niemało. No i na Gary’ego Wilsona nie ma wielkich szans, skoro w tym samym czasie gra Slowdive. Ba, poważnie zastanawiam się, czy w ogóle zobaczę zmitologizowany Neutral Milk Hotel, skoro w tym samym czasie gra John Wizards, a to jeden z tych zespołów, w które warto zainwestować trochę czasu pod kątem przyszłych wyczynów, bo brzmią obiecująco. Chyba że ktoś miał rzadką okazję widzieć NMH na żywo i mnie przekona… Na razie jedni artyści próbują nas przekonać do innych artystów, co dodatkowo komplikuje sprawę.

Dalej nie jest łatwiej, bo ciekawych nazw i nazwisk sporo, ale w programie zawsze po dwie/dwa jednocześnie. Nie zobaczę więc albo Pictorial Candi, albo Jerza Igora. Już widzę, jak pokaźna zwykle reprezentacja Lado ABC na Offie rozdziela się na dwa obozy. Nazajutrz spotkają się na Warszawskiej Orkiestrze Rozrywkowej. Nie zobaczę japońskiego Bo Ningen, bo jednak wieczór wspomnień w postaci powtórki z The Notwist na żywo – obawiam się – zwycięży jako opcja. Z kolei inne Japonki z Nisennenmondai trzeba poświęcić, żeby zobaczyć koncert Artura Rojka z zespołem – albo odwrotnie. No i Deafheaven może zagłuszyć Mistera D, choć kto wie – może w tym miejscu zwycięży ciekawość, bo Masłowska na żywo to wydarzenie spoza zwykłych kategorii festiwalowych. I jeszcze przyjdzie mi być może poświęcić Wolf Eyes na rzecz Holdena na żywo, bo do tego ostatniego – choć już w Polsce występował – nie miałem szczęścia. Pod warunkiem oczywiście, że wcześniej nie zabraknie mi energii. Pozytywem tegorocznego Offa jest jednak na pewno to, strefa po 2.00, niebezpieczna z punktu widzenia festiwalowego klubu seniora, do którego się powoli zaczynam zaliczać, została obsadzona nieco słabiej. A więcej atrakcji przerzucono na godziny popołudniowe.

Nie zobaczę też większości tych młodych zespołów, które startowały w konkursie esemesowym (po wstępnej selekcji) – chodzi oczywiście o sprawę opisywaną w mediach podczas mojego urlopu. Nie to, żebym się miał zaraz ciąć z tego powodu. Jestem na to za stary i zbyt cyniczny. Oni – częściowo zbyt idealistyczni, częściowo może nawet nieco roszczeniowi w podejściu (znali warunki konkursu), ale jeśli chodzi o SMS-y premium i zwrot kosztów – mieli rację, to źle zrobiło wizerunkowi alternatywnego festiwalu. Jedno, co macie teraz do zaprezentowania, drogie młode zespoły, to grać tak, żeby za rok wszystkie festiwale – włącznie z Offem – chciały was zapraszać już w ramach zwykłego line-upu. Najlepszych na to stać. Poza tym nie ma co wierzyć, że konkursowy występ o 15.00 zmieni wasze życie w większym stopniu niż cały rok pracy nad publicznością, mediami, obecnością w sieci. Koniec końców paru konkursowych przegranych może w tym roku zyskać na całej historii więcej niż zwycięzcy.

Do tekstu dołączam tym razem dźwięki z albumu Protomartyr – grupy z Detroit, która też niedawno była takim młodym zespołem na dorobku, ale tegoroczny, drugi w dyskografii album z fajną, szczerzącą zęby okładką zdaje się ten status zmieniać. Też długo czekali na debiut, a ponieważ wybrali sobie dziedzinę dość szeroko dziś eksplorowaną, czyli okolice post-punka, to pozostaje im twarda orka – koncerty (na żywo jest nieźle, sądząc po zawartości YouTube’a) i konsekwentne granie, może nie wybitne, ale z dużą dyscypliną stylistyczną i brzmieniową. Kojarzą się z Pere Ubu, to fakt, lecz wypadają na tyle autentycznie, że momentami na płycie „Under Color of Official Right” wydają się nie tyle zespołem nawiązującym do tamtej epoki, co wręcz zagubionym zespołem z tamtej epoki. Ale co z tego, skoro ich też w Katowicach nie zobaczę – w końcu w tym samym czasie gra Michael Rother.

Lepiej się przygotować na wszystkie stracone okazje, żeby lepiej wykorzystać te, które pozostają. A pozostaje jeszcze długa lista całkiem ciekawych wykonawców. Miłego odbioru i samych wykorzystanych okazji! Ważna uwaga na koniec: żal z ominięcia wszystkich artystów festiwalowych jest z reguły większy niż z konieczności ominięcia tylko niektórych…

protomartyrPROTOMARTYR „Under Color of Official Right”
Hardly Art 2014
Trzeba posłuchać: „Ain’t So Simple”, „Pagans”.