Oszukał mnie Thom Yorke, oszukał mnie, oszukał mnie

Można też – zamiast Masłowskiej – strawestować Fisza: Wielkie postaci, ciągle nowe, zawracają głowę.  Bo są zasadniczo dwa ważne parametry, według których dobiera się płyty do recenzji: ważne albo dobre. Czasem oba na raz. Bardzo rzadko nieważne i słabe, bo na te zwykle naprawdę szkoda czasu.  I muszę powiedzieć, że ta jesień – a może i cały rok – wygląda dla mnie dramatycznie, bo gdy już, już kończę przesłuchiwanie tych mniej głośnych, ale bardzo ciekawych płyt (jak choćby ta tutaj ostatnio) i mam coś napisać, przerywa mi jakaś głośna niespodzianka. Zawracanie głowy przez najbardziej znanych ze znanych i największych z wielkich. Ostatnio U2 rozdali płytę-niespodziankę, teraz Thom Yorke płytę-niespodziankę wydaje poprzez BitTorrenta. Chciałoby się iść do sklepu, przynieść i posłuchać tak zwyczajnie muzyki, ale nie: ten typ wydawnictwa każe się od razu opowiedzieć za czymś – czy to filozofią słuchania, zdobywania muzyki, czy to konkretną firmą. „Świecie, chciałbym podkreślić moją indywidualność” – mówią autorzy. – „Więc dam ci album załączony do transmisji z lądowania na Marsie”. OK – myślisz i drapiesz się w głowę. Bo daliby żyć i odebrać tak po prostu to, co mają do pokazania światu, zamiast cudować.

Bono wrzucił album do korporacyjnego serwisu iTunes, podczas gdy Thom Yorke wykorzystał oprogramowanie mające wiele praktycznych zastosowań, ale znane z tego, że wykorzystują je poszukiwacze pirackich albumów w sieci. Więc prześcignął w ten sposób piratów i od razu umieścił album tam, gdzie mieliby go szukać. Niby różne, są jednak te dwa ruchy bardzo do siebie podobne. Dlaczego? Bo zakładają pewien przymus związany ze ściągnięciem na swoje urządzenie software’u danej firmy. A jako naiwniak mający w pamięci naprawdę rewolucyjne podejście Radiohead do promocji/wydania płyty „In Rainbows” (z ręką na sercu: 5 dolców wtedy dałem), postanowiłem najpierw legalnie się w album Yorke’a zaopatrzyć. Wszedłem w tym celu na stronę firmy BitTorrent Inc. (z siedzibą w San Francisco) i zobaczyłem na niej baner promujący album Yorke’a. O, jak miło. Klik!

Po kolejnym kliku (szybko, łatwo itd.) byłem, już na stronie zakupowej, której obsługa trwała krócej niż wpisanie hasła do mojego PayPala. W końcu – jest. Oto „kwitek”, który błyskawicznie trafił do mojej skrzynki mailowej.

IMG_20141001_143838_edit

Zadowolony z zakupu, kliknąłem „dalej”. Na stronie BitTorrenta pojawił się jednak kolejny screen, który postawił mnie w sytuacji człowieka (nie korzystam na co dzień z torrentów, nie lubię ściągać dodatkowego oprogramowania, a komputer w pracy nie pozwala mi na samodzielną instalację tegoż – zainstalować można, ale po pielgrzymce do odpowiedniej komórki w firmie, to trwa) uszczęśliwionego na siłę:

IMG_20141001_143955_edit

W swojej naiwności szukałem jeszcze trzeciej opcji typu „Posłuchaj płyty Yorke’a inaczej, jeśli nie chcesz, żebyśmy teraz na siłę wciskali Ci nasze oprogramowanie”. Oczywiście takiej opcji nie ma. Smutne jest więc nie tylko to, jak bardzo tego typu sytuacje odwracają uwagę od samej muzyki. Smutne jest też to, że w tego typu sytuacjach artysta odwraca kota ogonem i próbuje przypudrować jako nową rewolucję technologiczną zwykły deal, który wciska nam niechciane oprogramowanie. I nie, z góry proszę tego nie porównywać z sytuacją, gdy ktoś kupując pierwszą płytę musi do niej dokupić odtwarzacz.

Ponieważ 6 dolarów, które trzeba za ten album zapłacić, a które właśnie wydałem, to suma całkiem przystępna (nie przeczę!), uznałem, że ściągać pakietu BitTorrent Bundle (choć ciekaw jestem, ile usług szpiegowskich przynosi w pakiecie – ciekaw jestem Waszych doświadczeń z użytkowania) nie będę. Posłucham sobie dalej płyty dzięki dobrym duszom w serwisach Soundcloud i YouTube. Tak też zrobiłem, bez większego trudu odnajdując płytę, rozparcelowaną niestety na poszczególne utwory. I żeby mi ktoś znów nie zarzucał, że ta nota blogowa „to nie recenzja” – chcę się tylko podzielić paroma uwagami.

Po pierwsze, brzmieniowo „Tomorrow’s Modern Boxes” wypada mimo wszystko (proszę nie wierzyć famie) inaczej niż to, co Yorke robił do tej pory. Owszem, Nigel Godrich, jego etatowy współpracownik, ma już w komputerze w studiu najpewniej efekt „pogłos Yorke’a”, ma też „Yorke’a zestaw syntetycznej perkusji” i zaprogramowaną funkcję „Yorke’a wokal szatkuj i puszczaj od tyłu z pogłosem Yorke’a”, a nawet „wprowadź charakterystyczny dla Yorke’a klimat wycofania, melancholii i rezygnacji” – ten ostatni z pełną regulacją zakresu – ale mimo mnóstwa brzmieniowych podobieństw osadził ten album na dość jednostajnym dźwięku automatu w stylu TR808, momentami lekko przełamując, ale bardzo mocno – moim zdaniem nawet za bardzo – podbijając rytm w tych momentach, które z punktu widzenia poznawczego (czyli trochę zaskakują) są najciekawsze, w rodzaju „The Modern Lode” czy „There Is No Ice (For My Drink)”. Po trosze uwaga dotyczy też „Guess Again!”.

Niestety, momenty najciekawsze niekoniecznie są najlepsze. Tą ostatnią etykietką można by było oznaczyć raczej „Interference” – utwór najmocniej nadający się skądinąd na prosty przeszczep na album Radiohead. Jeden z tych najbardziej wycofanych, a zarazem po piosenkowemu budujący napięcie. Urok autorskiej pogoni za dubstepem albo naśladowcami dubstepu ma z kolei „Nose Grows Some”. Są jednak momenty gorsze niż wszystkie wyżej opisane. To te, w których – jak w „Truth Ray” – Yorke nie proponuje ani piosenki, ani nawet mruczanki. Za to wspólnie z Nigelem Godrichem nagrywa rodzaj odpowiedzi na dzisiejsze wizje muzyki ambient, które jednak są wizjami zwietrzałego ambientowego cienkusza z epoki, gdy o BitTorrencie jeszcze nikt nie słyszał.

Będę się powtarzał za recenzją U2: znajdą się tacy, których ten album usatysfakcjonuje. Nie ma dramatu pod tym względem, jest jakaś nowa twarz bardzo znanego muzyka. Tyle że gdyby zagrał naprawdę vabank i umieścił ten album na torrentach, nie podpisując go swoim nazwiskiem, przepadłby na wieki, bo prawdziwej jakościowej rewolucji tu nie ma, zostaje w dużej mierze właśnie zainteresowanie związane z nazwiskiem. Co zresztą czyni z uwagi zamieszczonej w nocie pr („Bypassing the self elected gate-keepers. If it works anyone can do this exactly as we have done”) kolejną marketingową blagę. Takie 6/10 pozwalające się delikatnie wyróżnić z tłumu – no i poważnie zastanawiam się, czy Philip Selway (jestem po pierwszym odsłuchu jego drugiej solowej płyty „Weatherhouse”) nie będzie tym razem dla Yorke’a poważną konkurencją.

Bez urazy co do tego „oszustwa” – nagłówka proszę nie traktować śmiertelnie poważnie. Ale po namyśle – co do tego zakupu za sześć dolców, postanowiłem przetestować nowoczesną technologię do końca. Wybieram opcję „otwórz spór” i spróbuję wyciągnąć pieniądze z powrotem za pomocą PayPala. O efektach będę informował na blogu.

UWAGA – uaktualnienie: 3.10 przyszła odpowiedź od firmy w.a.s.t.e., która załatwia sprawę. Szczegóły tutaj.

Thom_Yorke_-_Tomorrow's_Modern_Boxes_album_artworkTHOM YORKE „Tomorrow’s Modern Boxes”
BitTorrent 2014
Trzeba posłuchać: „Interference”?