Poszerzanie pola słyszenia

Chodzi tak sobie człowiek na te koncerty przez lata, słucha tych wszystkich płyt i czeka, aż go coś zaskoczy. Bo wiadomo – nie chodzi tylko o dreszcz emocji związany z odbiorem dobrze znanego utworu, nie chodzi jedynie o jakieś tam estetyczne uniesienie, które przynosi ładnie napisana melodia. Rozglądamy się też – jak to w życiu – za czymś, czego jeszcze nie słyszeliśmy. A wczoraj na koncercie w Pardon To Tu (zapowiadane tu urodziny PopUp Music) Peter Evans wyszedł na scenę i jak gdyby nigdy nic zburzył moją wizję tego, czym może być trąbka. Przyznaję, że stałem jak wryty, patrzyłem i poczułem się przez moment, jak dziecko, któremu pokazują jakiś nieznany wcześniej rodzaj zabawki. Najpierw był dźwięk rozrusznika samochodowego, potem przejeżdżania kostką po strunach przesterowanej gitary, trąbkowy symulator saksofonu i didjeridoo, zejście na poziom dronu lądującego aeroplanu, płynne przejście w beatbox (cały czas bez ustnika, mam nawet niejasne przypuszczenie, że część z tych trików Evans byłby w stanie odtworzyć na prostej rurce), różne rodzaje szumu, odgłosy towarzyszące trawieniu, przetykane delikatnie rysowanymi w powietrzu tradycyjnymi melodiami, żeby nam przypomnieć, z jakiego świata Evans przyszedł jaką drogę przebył. Raz piórkiem, a raz taranem, co oczywiście umożliwiał zręcznie ogrywany, hm, stosunek trąbki i mikrofonu oraz basowe głośniki na sali, ale przede wszystkim przepona wygimnastykowana wczoraj do tego stopnia, że mógłby nią Evans gwoździe wbijać.

Liczyłem na to, że ktoś nagrywał wideo i wrzuci je dziś na YouTube, ale najwidoczniej pierwszy rząd – pod obstrzałem śliny bryzgającej dość obficie z instrumentu amerykańskiego gościa – poczuł się zbyt sterroryzowany, żeby sięgnąć po smartfona. Albo też (trudno to wykluczyć po euforycznej reakcji na koncert) – siedział jak wryty, z minami podobnymi do mojej. Zajrzałem więc do Tuby i wyciągnąłem ładnie nagrany fragment solowego koncertu Evansa, który nie oddaje w pełni tego, co się działo w Pardon (z góry przepraszam):

Evans dość mocno zdominował wieczór, co nie zmienia faktu, że świetny set zaproponował na początek Robert Piotrowicz, wykorzystując naprawdę do maksimum warunki akustyczne lokalu (w wypadku jego muzyki są niezbyt oczywiste) – syntezatorowe plany, które wygenerował były i przestrzenne, i uderzające brzmieniowo, timing, aż do kończącego występ pyknięcia wyłącznika, idealny. Za to występ Tony’ego Bucka wydał mi się odrobinę przeciągnięty, choć pierwszym 30 minutom dramaturgii odmówić nie sposób. Na koniec mieliśmy jeszcze króciutki występ duetu Buck-Evans, choć po przebiegu solowego występu trębacza żałowałem, że nie wyszli na scenę wspólnie z Piotrowiczem. Dziś dzień drugi minifestiwalu, tym razem głównie gitarowy: Sir Richard Bishop, Raphael Rogiński i Alameda 3. A jutro (że tak przypomnę od razu) dwa wyjątkowe występy Mitch & Mitch Orchestra and Chorus i Zbigniewa Wodeckiego w repertuarze ze znanej z Off Festivalu (jakkolwiek zabawnie to brzmi) pierwszej solowej płyty Wodeckiego i ze specjalnym udziałem Polskiej Orkiestry Radiowej pod batutą Cannibal Mitcha. Wszystko w Studiu im. Witolda Lutosławskiego, będzie (o 20.00) transmisja w radiowej Dwójce.

Dzisiejsza płyta to trochę załącznik do opisywanej wcześniej sprawy nagrody Polonica Nova. Nie zdawałem sobie sprawy, że jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu brawurowy utwór „Not I”, ukazał się na płycie Agaty Zubel nagranej przez kompozytorkę-wokalistkę wspólnie z Klangforum Wien dla wytwórni Kairos. To oczywiście też propozycja z gatunku poszerzających pole słyszenia, tym razem w operowaniu ludzkim głosem. Fakt, że spore znaczenie w otwierającym całość „Labirynth” mają trąbki, ale to tylko pokazuje wspólną przestrzeń, w jakiej znaleźli się muzycy z orkiestr specjalizujących się w repertuarze współczesnym i taki Evans. Ale pierwsza część płyty, uzupełniona jeszcze „Aforyzmami na Miłosza” napisanymi na specjalny program prezentowany w czasie Sacrum Profanum, i tak blednie przy części drugiej. Nie będę się wymądrzał na temat „Not I”, bo pisują o tym utworze bardziej rozgarnięci w tym świecie ludzie (jest w książeczce solidna nota, którą do płyty napisał Adrian Thomas – niestety, tylko po angielski i niemiecku), ale „Shades of Ice” wypomnieć muszę, bo to jeden z tych utworów, które można zatknąć na rozstajnych drogach różnych muzycznych środowisk. Instrumentalny, rozpoczynający się od erupcji rytmicznych o heavymetalowej wręcz agresji, kreuje dźwiękowy pejzaż z dźwięków klarnetu, wiolonczeli i elektroniki. Zainspirowany islandzkim lodowcem Vatnajokull, utwór ten będzie doskonale czytelny zarówno dla miłośników muzyki z jazzowego pogranicza, jak i tych, którzy poruszają się w świecie elektronicznych soundscape’ów, a może też wystarczająco sugestywny brzmieniowo, żeby się spodobać fanom metalowych dronów. Mimo że pozbawiony jest teoretycznie największego atutu Zubel, czyli jej własnego głosu w głównej roli. Uzasadnia też – jak da mnie – konieczność odnotowania choćby słowem tej płyty na Polifonii. A jeśli ktoś nie miał przyjemności, może sobie bez wychodzenia z domu poszerzyć pole.

AGATA ZUBEL „Not I”
Kairos 2014
Trzeba posłuchać: „Shades of Ice”, „Not I”. Odsłuch tutaj.